Выбрать главу

Fuksy skończyły się na Grzechotce, do końca dnia przychodziły same faworyty, grane straszliwymi blokami. Kujawski wygrał na Palecie o nos przed Rowkowiczem i jedyną moją pociechą był fakt, że przez zapomnienie nie dotknęłam Zameczka.

– No i popatrz, uszkodzony ten Miecio na umyśle czy nie uszkodzony, a prawdy nam nie powiedział – rzekłam ponuro do Marii. – Widzisz chyba, co zrobili? Wyjechali ciemnione konie, wszystkie od początku do końca, jak leci. Miecio wymyślił Purchawkę i Grzechotkę, nie? O Kosmitce i Eternicie nie mówię, strzelały z programu. Sygnał też wychodził, ale trzeba było wiedzieć, że na nich pojadą. Miecio to zgadł i nie wierzę, że miał proroczy sen. On coś przed nami ukrył.

Maria kiwała głową, w zadumie wpatrzona w tor. Westchnęła.

– Też uważam, że on coś ukrywa. Boję się o niego. Nam jak nam, ale niechby chociaż policji powiedział…

– Jeśli nie pojadę do Łącka, przyjdę tu w sobotę – oznajmiła w przestrzeń Monika Gąsowska za moimi plecami…

* * *

– Nikt nie zamierzał z nimi rozmawiać – tłumaczył mi Janusz z nadludzką cierpliwością. – Zdobyto ich nazwiska i należało się im poprzyglądać. W pierwszej kolejności ludzie poszli za tymi hurtownikami. Zawiejczyk został zaniedbany, grał tylko jedną triplę, inwigilację zorganizowano po paru godzinach, a po paru godzinach okazał się już nieuchwytny.

– W ciągu paru godzin można dolecieć do Egiptu, Montrealu i Samarkandy! – zirytowałam się. – Trzeba było uczepić się ich od razu!

– Trzeba było, ale brakowało ludzi. Skąd ktoś mógł przewidzieć…

– Może chociaż hurtownicy doprowadzili do jakiegoś efektu?

– Hurtownicy odebrali pieniądze i oddali je dwóm facetom, starając się uczynić to nieznacznie. Do tych dwóch facetów dołączył trzeci i nawet mam cię zapytać o taką sprawę, może odgadniesz. Mianowicie ci trzej różni faceci prezentowali jednakowy wyraz twarzy, zbaraniały kompletnie, i nie było po nich widać najmniejszego zadowolenia z sukcesu. Rozumiesz to zjawisko?

Zastanowiłam się i zrozumiałam od razu. Grali dla kogoś innego, nie dla siebie, nie za swoje pieniądze i nie do nich należał zysk. Ktoś im kazał postawić, nie wierzyli, że to przyjdzie, sami grali co innego, spełnili polecenie i zdumieli się śmiertelnie. Inne wytłumaczenie nie istnieje.

– Dla kogo? – spytał Janusz.

– Nie mam pojęcia. Ci trzej faceci to kto?

– Takie palanty z Łomży…

– A, mafia łomżyńska! Czekaj, to dziwne. Słyszałam plotki, że oni rządzą. Ktoś im kazał? Nie rozumiem, na ogół to oni każą, pracują sami dla siebie i mają wyłącznie podwładnych. Co to ma znaczyć?

– Może, oprócz podwładnych, mają jednak także i zwierzchnika…?

– Jeśli mają zwierzchnika, to musi to być ten jakiś tajemniczy Bazyli. Pytaliście Miecia…? A, nie, prawda, nie było kiedy, miał rozbity łeb. Ale już mu przeszło, niech z nim pogada ktoś przytomny, Miecio wie więcej, niż nam powiedział, możliwe, że się w ogóle boi. Tych mafiozów też się powinno przycisnąć albo jakoś podstępnie z nich wydusić, kto im kazał wtedy stawiać i kto dał pieniądze, osiemset tysięcy te triplę kosztowały, wątpię, czy wyłożyli z własnej kieszeni. Robi się to?

– Robi. Raczej podstępnie.

– Poza tym należy się zorientować, też podstępnie, co się stało i co się w ogóle dzieje. Wnioskując ze środowych gonitw, ani jeden dżokej nie został przekupiony, poszli jak szatany, uczciwie wyjechali wszystkie konie. Nie rozumiem, co to znaczy, ale zainteresować się tym trzeba koniecznie. Jakieś szczegóły o Derczyku są już ustalone?

– Zdaje się, że urządzasz mi tu bardzo porządne przesłuchanie. Niczego nie będę ukrywał i powiem całą prawdę. Owszem, są ustalone. Został zabity w tych zaroślach, nikt go nigdzie nie wlókł, ślady wskazują, że był tam z kimś jednym, stali w miejscu i dalej należy wnioskować, że ten ktoś jeden go trzasnął, zostawił pod krzakiem i oddalił się. Wilgoć przeszkodziła psu. Następna po zabójcy byłaś ty, a po tobie kierownik mitingu. Nie znaleziono jeszcze nikogo, kto widziałby Derczyka przed wyścigami, rozmawiającego czy idącego z kimkolwiek…

Coś mi nagle przyszło do głowy.

– Czas – powiedziałam pośpiesznie. – To musiało być na tyle wcześnie, że Derczyk jeszcze nie był ubrany. Mam na myśli służbowo. Widziałam normalne spodnie i normalne buty, a nie strój jeździecki, poszedł w te plenery, zanim się zaczął przygotowywać do gonitwy. No, miał trochę luzu, bo jechał dopiero w drugiej, ale na ogół oni zaczynają z pewnym wyprzedzeniem. Widzieć go mogło dwadzieścia osób i żadna się nie przyzna na wszelki wypadek.

– Po co miałby w ogóle z kimś tam chodzić?

– A diabli wiedzą. Uzgodnić gonitwę. Dać się przekupić i wziąć pieniądze. Kłócić się o poprzednie. Ubijać jakikolwiek interes. W ogóle nie powinien chodzić, bo miał dosyć zajęcia w stajni. Złapcie tego zbrodniarza, on wam powie. Trener co?

– Trener nic. Widział go, owszem, od rana, a potem jakoś znikł mu z oczu. Trener w ogóle chętnie rozmawia tylko o koniach, co do całej reszty udaje idiotę. O Derczyku natomiast…

Zawahał się. Zrozumiałam, że coś jeszcze wyszło, na jaw, a on nie jest pewien, czy mi o tym powiedzieć. Zaprzysięgłam grobowe milczenie.

– Rzecz w tym, że może zdołasz wyciągnąć wnioski. Oczywiście, że to nie do rozgłaszania, nawet pomiędzy najlepszymi przyjaciółmi. Otóż badanie wykazało, że Derczyk dostał wycisk. Najpierw dostał wycisk, a zaraz potem skręcono mu kark. Istnieją przypuszczenia, że zabójstwo było przypadkowe, na mordobiciu zamierzano poprzestać. Co ty na to?

– Ja na to, że niekoniecznie – odparłam bez wahania, bo pamięć nawiązała ze mną błyskawiczny kontakt. – Chyba ze dwa razy usłyszałam, że Derczyk za dużo wie i gębą kłapie. Albo może zamierza kłapać. I tak to widzę, że po pysku dostawał ze słowami: „będziesz milczał, świnio głupia, czy nie?”, a Derczyk odpowiadał, że nie, właśnie na złość wszystko powie. Rybką mówię i streszczam. Więc ten, co go lał, stracił nadzieję i nie widział innego wyjścia, może mu kazali uciszyć głupa za wszelką cenę. Oczywiście możliwe jest także, że przesadził w nerwach, ale kłapania gębą jestem pewna.

– Od kogo słyszałaś?

Doniosłam na Miecia i na pana Mariana. Miecio i tak musiał złożyć obszerne zeznania, a pan Marian stanowił czystą sztukę dla sztuki. Zdzisio mówił, że wyjechał do Francji, nie wiadomo na jak długo, a w dodatku był tylko słuchaczem, nie zaś autorem wypowiedzi. Autora z nazwiska nie znałam i mogłam go najwyżej palcem pokazać.

Zadzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę i oddałam ją Januszowi. Zdążyłam przywyknąć, że szukają go u mnie, ilekroć u niego nikt nie odpowiada. Słuchał chwilę, powiedział „dobrze” i odłożył ją na aparat. Wyraz twarzy miał nieodgadniony.

Zanim podniósł się z fotela, udało mi się pomyśleć, że chyba stracę do siebie cierpliwość. Czy ja bym nie mogła wplątać się w normalny związek na przykład z kierowcą, głównym księgowym, inżynierem sanitarnym albo ogrodnikiem, zwyczajnymi ludźmi, którzy przed swoją babą nie muszą mieć tajemnic, a nie uparcie czepiać się prokuratorów, policjantów i pracowników kontrwywiadu. No owszem, zawody mają interesujące, ale co mi z tego, skoro nic nie mówią! Ten też, usłyszał coś ważnego, a nawet okiem nie mrugnął…

– Nie – powiedział, odgadłszy co myślę, prawdopodobnie przy pomocy telepatii. – Nie mam pojęcia, o co chodzi, kazali mi zaraz przyjechać i wysłali wóz. Tyle samo wiem, co i ty, jeśli wrócę o ludzkiej porze, powiem ci wszystko.