– Mnie do domu – zadecydował Kujawski. – Podrzuć mnie, już tam sobie dam radę. A jego najlepiej do Jeremiasza. Niech go zamknie w lecznicy, prześpi się na końskim stole i jutro go wypuści. Gliny pani załatwi, co…? Niech tak jakoś przyjdą, żeby się nikt nie połapał.
– Do Jeremiasza! – podchwyciłam. – To dobry pomysł, nawet gdyby zgadli, że gliny, wyjdzie, że przyszli do Jeremiasza w sprawie tego anty dopingu. Ten niech tam siedzi w kącie i nie pcha się w oczy jak najdłużej. Załatwi pan z Jeremiaszem, panie Waldku?
– Jak już tam jadę, to pewnie, że załatwię. Nawet ich jeszcze od Jeremiasza z domu do lecznicy podrzucę…
– Ten Gargulec nazywa się Maszkarski, dostał takie spieszenie, że jeszcze mm zahacza o początek następnego sezonu
– relacjonowałam porządnie teraz już dwóm słuchaczom, Januszowi i Józiowi Wolskiemu, kontynuując spokojny wieczór.
– Dziewięć milionów dostał i doskonale tę gonitwę pamiętam, bo sama czatowałam na gówniarza, złamał mi piękną triplę. Koń był w formie, więc jazda do tyłu rzuciła się w oczy, a pogląd panował, ze komisja też go grała, do dyskwalifikacji nie było powodów, więc spieszyli go ze zdenerwowania i przez zemstę. Dość cicho siedział, dopóki nie wydał pieniędzy, jak mu się te miliony rozeszły, zaczął popłakiwać w kamizelkę każdemu, kto mu wpadł pod rękę. U Rybińskiego jest w stajni, tej samej, co Białas. Żal za grzechy już w nim rozkwitł i może nawet owocuje, więc powinien powiedzieć wszystko, szczególnie jak się go podleje.
Józio Wolski, wezwany w trybie natychmiastowym, oprócz magnetofonu posługiwał się także notesem. Byłam zdania, że jeszcze przed najbliższym porankiem powinien wyrobić sobie opinię i sprecyzować zamiary, żeby maksymalnie wykorzystać sytuację. Zapisał sobie Maszkarskiego.
– Gdzie on mieszka? Adresu pani nie zna?
– Przypuszczam, że w wyścigowym internacie. Większość ich tam mieszka, Janczak też. Nie dziwię się, że nie chciał wrócić.
– Jontek to Sarnowski? – upewnił się Janusz. – Dlaczego Jontek?
– Bo lubi śpiewać „szumią jodły na gór szczycie”. Na trzeźwo, nie po pijanemu, nawet ładnie śpiewa, raz słyszałam.
– I on rozmawiał w samochodzie z pełnomocnikiem Bazylego? W czyim samochodzie?
– Pełnomocnika, mówiłam przecież. Raz się zdarzyło. Derczyk zapisał numer, Bazyli uznał to widocznie za rzecz niebezpieczną dla siebie.
– Mały od Wągrowskiej… Nie wie pani, który to jest?
– Pojęcia nie mam, skoro nowy, jeszcze pewnie nie jeździł, ale nic nie stoi na przeszkodzie zadzwonić do Wągrowskiej i zapytać. Albo może pan do niej jechać, ona późno chodzi spać.
– Cała trudność leży w tym, że wszelkie przesłuchania musimy utrzymać w tajemnicy. Oni się boją wszyscy tak śmiertelnie, że żaden słowa nie powie. Gdyby byli pewni, że nic im nie grozi, powiedzieliby bardzo chętnie, więc trzeba to załatwiać metodami nietypowymi, co bardzo przedłuża sprawę.
– Zameczek się nie boi – przypomniałam. – Bolek mówi, że to karate go trzyma. I rzeczywiście, o ile pamiętam, wycisku ani razu nie dostał, chociaż jeździ do przodu.
– Współpraca z mafią na zasadzie pełnej dobrowolności… Tym bardziej może nie chcieć mówić.
Zadzwonił telefon. Tym razem upragniony był podinspektor Wolski. Zrobił mi grzeczność, widocznie stanowiłam cenną wtyczkę, odłożył słuchawkę i ujawnił treść komunikatu.
– Zgłosił się ten Karczak od Zawiejczyka – oznajmił z wyraźnym zdumieniem, bardzo myśląc. – Ciekawa rzecz… O ile wiem, to nie jest facet, który by dobrowolnie pchał się do policji, a słyszę, że przyszedł sam i chce zeznawać. Trzeba to wykorzystać, zaraz jadę. Czy pani mogłaby pomóc? Tego małego od Wągrowskiej…
Z zapałem zadeklarowałam pełną gotowość współpracy w zamian za informacje o Karczaku, bo też mnie ciekawiła jego zaskakująca praworządność. Z wypowiedzi Moniki Gąsowskiej wywnioskowałam, iż jest to osobnik, żyjący na pograniczu kolizji z prawem. Prawdopodobnie odjechał z toru razem z Zawiejczykiem i był tym ostatnim, który go widział żywego, zazwyczaj taka ostatnia jednostka ukrywa się z całej siły i trzeba trafić na postać zgoła świetlaną, żeby nie mieć kłopotów z poszukiwaniami. Dobrowolnie się zgłosił, zdumiewające…
Od Agatki Wągrowskiej informację uzyskałam w ciągu dziesięciu minut.
– Mam dwoje nowych – powiedziała. – Nowych, jak nowych, od trzech tygodni mniej więcej, Jola Kozłowska i Marcinek Dalba. Chciałabym, żeby mi zostali, bo obydwoje pracowici i konie ich lubią.
– Gdzie mieszkają? W internacie?
– Jola u rodziny, ona jest z Warszawy, a Marcinek owszem, w internacie. A co się stało?
Pełne łgarstwo uważałam za niesłuszne.
– Jeśli chodzi o tych dwoje, to nic. Ale policja szuka świadków na wszystkie strony i liczą na to, że nowi jeszcze nie weszli w te wszystkie kanty. Pytają o nich metodą uproszczoną, w tym wypadku przeze mnie.
– Jeśli chodzi o świadków… – powiedziała Wągrowska i zawahała się. – Chyba nikt nas nie podsłuchuje…? To mam wrażenie, że Zygmuś Osika chciałby coś powiedzieć, ale go wyraźnie dławi. To porządny chłopak, nie wiem, może warto jakoś tak z nim załatwić, żeby nie doznał krzywdy…?
Informacja była cenna. Wągrowska doskonale rozumiała sytuację, tak samo jak wszyscy trenerzy. Pomyślałam, że na Zygmusia Osikę należałoby może napuścić Monikę Gąsowską, nie miałam jej telefonu i nie znałam nazwiska ciotki. Zaraz, ja nie znałam, ale policja…? Spojrzałam na Janusza, siedział spokojnie na fotelu i chyba wyciągał wnioski z mojej rozmowy, bo pokiwał głową.
– Zdaje się, że ten chłopak, który chce zostać dżokejem, nazywa się Osika? l ta dziewczyna, Gąsowską, zna go od dziecka…?
– Nie wiem, czy warto te twoje talenty telepatyczne marnować na mnie – zauważyłam krytycznie. – Ona musi być u ciotki, daj telefon…
– Zygmuś Osika jest akurat tutaj u mnie – powiedziała przyciszonym głosem Monika Gąsowską w trzy minuty później. – Jak to dobrze, że pani dzwoni, bo ja nie mam pani telefonu, a cały czas tak myślę, że nie wiem co zrobić i może pani będzie wiedziała. To jest jakaś okropna historia, czy pani mogłaby tu przyjechać, ja go nie chcę spłoszyć…
– I to ma być spokojny wieczór – powiedziałam, odkładając słuchawkę. – Zawsze jakąś głupotę wymyślę w złą godzinę. Gdyby chociaż poumawiali się ze mną hurtem, nie musiałabym włazić tyle razy na te cholerne schody.
Zygmuś Osika, jak się okazało, nie był jeszcze nagabywany w kwestii wstrzymywania koni. Wiedział, rzecz jasna, o aferze, głównie dzięki temu, że Maszkarski wybrał go sobie na powiernika w pierwszej kolejności i z detalami odpłakał mu na gorsie całą swoją tragedię. Zygmuś Osika uparł się zostać dżokejem, postanowił żadnej forsy nie brać i lecieć do przodu. Wyznał, że ostatnio grał na siebie, delikatnie, za pięćdziesiąt, odrobinę się wzbogacił i teraz mu łatwiej przeczekać, ale boi się i nie wie co zrobić. Do Moniki Gąsowskiej przyszedł po radę. Skoro ściągnęła dodatkowo osobę godną zaufania, to znaczy mnie, proszę bardzo, może mówić i do mnie.
Otóż Derczyk miał jakieś fotografie. Nikt absolutnie o tym nie wiedział. Zygmuś Osika przypadkowo był świadkiem, jak je pokazywał jakiemuś, z zewnątrz facet, z dyrekcji wyszedł, razem poszli do stajni Glebowskiego i tam Derczyk wyjął z kieszeni i pokazał cały plik. Potem dał mu jedną i Osika na własne uszy słyszał, jak powiedział: „stówa albo leci na glinowo”, a tamten facet prawie zsiniał. Więcej nie podsłuchał, bo go zauważyli, Derczyk się rzucił, „czego tu?!” – wrzasnął, Zygmuś udał, że szuka Lejby, on z ich stajni, przegonili go. A oprócz tego, no dobrze, przyzna się, nie całkiem to był przypadek, bo specjalnie węszył i też słyszał, no, może mniej słyszał, a więcej wywnioskował, jak ten stajenny Kalarepy kazał koniowi dać wody. Koń, to był Wawrzyn Czerskiego, jechał na nim Skórek, ostatni wtedy przyszedł, stajenny załatwiał to z takim głupkiem od Czerskiego, Felek mu, moczymorda i element, a w ogóle Kalarepa był przy tym. Nie wtrącał się i patrzył w drugą stronę, ale pewne, że słyszał. Zygmuś tego całkiem nie zrozumiał, bo koń Kalarepy wcale w tej gonitwie żaden nie szedł, szedł dopiero w następnej i też przegrał. Dopiero potem przyszło mu na myśl, że Kalarepa robi jakiś grubszy szwindel cudzymi końmi i teraz nie wie, co z tym fantem zrobić. Boi się milczeć i boi się mówić, bo skoro Derczyka załatwili, dlaczego i jego nie mieliby załatwić, a w ogóle to wszystko razem wcale mu się nie podoba. Chciał jeździć i wygrywać, a nie cofać konie i jeszcze życie narażać, więc niech mu powie jaka rozumna osoba, co właściwie ma zrobić.