Выбрать главу

Monika Gąsowska słuchała tego w osłupieniu i ze zgrozą. W Zygmusiu Osice otworzyły się upusty i wylewał z siebie wszystko. Taki Siewka, Edzio, też chciał jeździć, na łachy go sadzali, bo na dobrych koniach u Dwójnickiego to Zameczek jeździ i raz się wreszcie zasłużył, trzy tygodnie się starał jak wściekły, za pół stajni odwalał robotę i Dwójnicki pozwolił mu pojechać na Flamingu. I załatwili go, Rowkowicz z Wiśniakiem. Flaming był najlepszy koń w stawce, wygrałby na nim jak nic, ale obaj go od pierwszej chwili pilnowali, nie dali wyjść na prowadzenie, wypchnęli na duże koło i jeszcze im się udało go zamknąć. Leciała wtedy, jak chcąc, Dominika, gdzie jej do Flaminga, ale cała gonitwa na nią czekała i dopiero jak już wyszła całkiem i celownika sięgała, poszedł za nią Rowkowicz i za porządek dali dwadzieścia pięć, a tripla była przeszło cztery miliony. Siewka na Flamingu był trzeci. Ledwo go puścili, tego Czarlinka z Wiśniakiem wziął bez mrugnięcia okiem. Jeszcze się z niego potem Zameczek natrząsał, „i gdzie się pchasz, frajerze” gadał, „gówno wiesz, nie twoja sprawa, kto ma wygrać, kozy ci doić”. To jak on ma jeździć i jak wygrywać, a jeszcze słyszał, jak o Kowalskim opowiadali, że zmówili się na niego, bo nie chciał wódki postawić i przez trzy miesiące nie dali mu wygrać ani jednego razu. Teraz już nie jeździ, na treningach tylko. Tatarski też nie jeździ, taki chłopak u Wróblewskiego, sześć razy już wygrał, a za siódmym dali mu dwójkę, dwa balony znaczy, żeby się nie pchał. Wziął, bo akurat i tak nie miał konia, więc co mu szkodziło, myślał sobie, a tu co się okazało, nikt nie jechał i o mało co się w przedzie nie znalazł. Aż spotniał, powiada, do bandy poszedł, udawał, że małym kołem chciał iść i dał się zamknąć, cud, powiada, że go nie spieszyli, ale tłumaczyć się musiał. Więcej, powiada, na taki numer nie pójdzie, no i nie idzie, i nie jeździ wcale. Kujawskiemu to wisi, ale Kujawski jest dżokej i stajenny od Kalarepy nim rządzić nie będzie, robi co chce, a Tatarski się boi. Z chłopakami to ten stajenny od Kalarepy wszystko co chce załatwia, a podobno wcale nie on, tylko właśnie sam Kalarepa…

Wieści o Kalrypie, jakoby jeszcze za dżokejskich czasów rządził kantami, krążyły od dawna. Osika je potwierdzał. Wyraźnie poczułam, że prowadzenie skutecznego śledztwa przerasta moje siły. Nowy element w postaci zdjęć Derczyka, niewątpliwy szantaż. Kalarepa ze swoim stajennym, tajemniczy człowiek z zewnątrz, powiązania Zameczka, woda dla konia, jazda na Dominikę, jazda na Tatarskiego, łomżyńska mafia, Karczak, rany boskie, za dużo tego jak dla mnie! Zaniepokoiłam się, czy cała policja da radę…

Zygmuś Osika patrzył ze śmiercią w oczach i rozpaczliwie domagał się instrukcji. Oknem wylazł z internatu i przyleciał tu w tajemnicy, ale ciągle mu się wydaje, że ktoś go śledzi. Nie wie, czy ma wracać, nie wie, jak, nie wie, co dalej robić, o piątej rano zaczyna robotę i nawalać nie chce, bo mu zależy. To co teraz…?

Pomysł pojawił się we mnie od razu, może nieco dziwny, ale na pewno nieszkodliwy. Zażądałam od Moniki jakiejś opończy, opończy nie miała, ale doskonały okazał się jej płaszcz od deszczu, ściśle biorąc, była to peleryna z kapturem. Pożyczyłam także perukę jej ciotki, dostosowaną do koloru naturalnego, to znaczy siwą. Osice kazałam na razie milczeć i symulować pogodę ducha, we właściwej chwili zaś wyjawić policji wszystko. Właściwą chwilę, a również właściwe miejsce wybiorą oni z uwzględnieniem wszelkich niebezpieczeństw. Zanim to nastąpi, ma mieć oczy otwarte, patrzeć co się dzieje i nie narażać życia i zdrowia…

Monika była wysoka, Zygmuś Osika nieduży, w jej pelerynie wyglądał jak czarna zmaza w szacie z trenem. Spod kaptura wystawały mu siwe loki. Wyprowadziłyśmy go pod ręce i sama gotowa byłabym przysiąc, że to jej ciotka zasłabła. Podejrzanych postaci, czających się w pobliżu, nie zauważyłam, sprawdziłam, czy nikt za nami nie jedzie, Zygmuś Osika wysiadł gdzie należy i już bez peleryny i peruki przemknął się na teren internatu, miałam nadzieję, że bezpiecznie.

– Przerażające – powiedziała Monika w drodze powrotnej.

– Co ten Zawiejczyk w tym robił, dwie zbrodnie, nic nie rozumiem. Czy ktoś to rozwikła?

– Mnóstwo rzeczy wyszło dzisiaj na jaw – pocieszyłam ją.

– Niech pani o tym nikomu nie mówi na wszelki wypadek. Zaraz pozałatwiam wszystkie donosy i sama jestem ciekawa, co z tego wyniknie…

* * *

Spokojny wieczór skończył się tym, że ulubionego mężczyznę wymiotło mi z domu, rewelacje o zdjęciach Derczyka ocenił bowiem wysoko i potraktował poważnie. Szansę na dalszy ciąg pojawiły się przede mną dopiero w poniedziałek.

W samo południe usłyszałam gorącą pochwałę Jeremiasza.

– Przytomny facet – rzekł Janusz z uznaniem. – Załatwił wszystko jeszcze wczoraj wieczorem. Tego małego, Janczaka, rzeczywiście zamknął w lecznicy, a sam poszedł do internatu, znalazł Marcina Dalbę i zabezpieczył strzykawkę. Udawał, że szuka spirytusu, który ktoś mu rąbnął i przeprowadził śledztwo wśród wszystkich chłopaków. Moim zdaniem, nikt się nie zorientował, o którego mu naprawdę chodziło, odwalił całą robotę za Józia Wolskiego. Ten Dalba mu się przyznał, nawet z pewną ulgą, strzykawkę oddał, poza tym twierdzi, że zna tych dwóch, co prowadzili konie. Jeden z nich rzucił strzykawkę na ziemię. Dalba ją właśnie podniósł, drugi zabrał ze sobą. Jeszcze nie wiemy, co z nią zrobił, mógł wrzucić do ognia w kuźni i cześć. To jednorazówki, plastikowe…

– Trzeba spytać w kuźni, czy był ktoś ze stajennych – poradziłam.

– Siedem osób. W tym podejrzany.

– Czekaj, jak Jeremiasz poszedł do internatu, to Osika już był z powrotem? Waldemar pojechał z Janczakiem znacznie wcześniej. Zygmuś zdążył wrócić?

– Nie, wrócił w trakcie awantury. Przeszło mu ulgowo, bo więcej tam było powodów do piekła, jakieś panienki, paru pijanych, więc ten Jeremiasz miał szeroki wachlarz możliwości. Wykorzystał je koncertowo. Strzykawka jest już w laboratorium i może zachował się bodaj kawałek śladu. Ten Dalba nie jest głupi i czytuje kryminały, trzymał ją za igłę, zamazał trochę przy wpychaniu do kieszeni, ale co właściwie miał zrobić innego? l tak postąpił sensownie, bo podnosząc ją, nie rozumiał zjawiska.

– Bystry chłopiec – pochwaliłam i postanowiłam namówić Wągrowską, żeby go posadziła na dobrego konia.

– Co do tych zdjęć, które mogłyby się okazać bezcenne, sprawa wygląda marnie – kontynuował Janusz bez żadnych nacisków z mojej strony. – Derczyk był rozwiedziony i mieszkał w trzech miejscach. Trochę u rodziców, trochę u byłej żony, gdzie miał jeszcze część rzeczy, a trochę u najnowszej narzeczonej. Przeszukania ruszyły jeszcze wczoraj, w dwóch mieszkaniach niczego nie znaleziono, w trzecim nie ma lokatorki. Od ubiegłego tygodnia, dokądś wyjechała, ale nie będzie się z tym czekać na jej powrót. Istnieją obawy, że te zdjęcia miał przy sobie, zamierzał je właśnie przehandlować i oczywiście zabójca wszystko zabrał, ale może został film.