– Konie wchodzą w zakręt, prowadzi Zięba, drugi Dylemat, trzeci Styropian, czwarta Dalia…
– Trzy sześć, tu nie ma nic innego…
– Jakie trzy, gdzie trzy, trójka piąta idzie!
– Na głęboki finisz…
– Dawaj, czwórka!!! – ryknął strasznie ktoś za mną.
– Idzie ta Dalia czy nie? – zdenerwowała się Maria. – Kto na niej…? Bryś! Może by tak ruszył do przodu…
– Bryś nie ruszy – zapewniłam ją. – Nie umie.
– Na prostą wyprowadza Zięba, drugi Dylemat, trzeci Styropian…
Dylemat wyszedł przed Ziębę zaraz po zakręcie i zaczął się ostro oddalać. Polem zafiniszował Styropian z Plagiatem, czwórka i szóstka, faworyty, Dalia obsunęła się na piąte miejsce, bo Zięba utrzymywała drugą pozycję. Styropian podsuwał się ku niej, na co patrzyłam ze wstrętem, bo dwa jeden grałam, a wymyślone po dzwonku dwa cztery nie.
– Stój, ty cepie! Gdzie się pchasz… – mamrotałam pod nosem.
– Uciekaj, czwórka!!! Uciekaj, czwórka!!! Uciekaj, czwórka!!! – darł się ten jakiś za nami.
– Zwariował, czy co, gdzie ona ma uciekać, do tyłu? – powiedziała Maria pełną piersią i z niesmakiem.
– Dawaj, trójka!!! Dawaj, trójka!!! – domagał się rozpaczliwie pan Edzio.
– Dylemat, Zięba, Styropian, Dylemat, na drugim miejscu walka, Zięba, Styropian, Dylemat, Styropian – mówił monotonnie głośnik.
Styropian wyszedł przed Ziębę i straciłam wszelkie nadzieje.
– Mówiłam, że Bryś to głupek i nie umie konia pogonić – wytknęłam z niechęcią. – Mówiłam, że będzie dwa cztery…
– Mam dwójkę! – wrzasnął radośnie Jurek.
– I już ci się zaczął ten płaski dzień…
– To fuks chyba? – upewniła się pani Ada. – Ładnie zaczęłam po urlopie…
– Nie ma Zdzisia, bo zaraz by pani powiedział, że będzie sto tysięcy…
– Sto może nie, ale ćwiartkę dadzą – rzekł pan Rysio. – Z trzech koni spadło, porządek mam za stówę…
– Odbija pan tego golfa, co?
– Góra będzie większa niż porządek!
Większa nie była, ale taka sama, za jedno i drugie zapłacili około 23 tysięcy. Zaczęłam zarówno triplę, jak i kwintę, ale w kwestii dalszego ciągu nie miałam żadnych złudzeń. Wymieszałam konie bez sensu. Maria z Mieciem zaczęli również, Maria czyniła mi wyrzuty.
– I dlaczego ty tego nie grasz, skoro ci wyszło?! No dobrze, ale dlaczego nie grasz dalej Zameczka?! Przecież on przyjdzie! l też ci wychodzi! Jaki Kryształ, skąd Kryształ, żadnego Kryształa tu nie będzie. Iipecki musiałby na głowę upaść, on go szykuje na Wielką Warszawską! Nie będzie konia wyjeżdżał co chwila! l grają go, czego ty chcesz od tego Sarnowskiego, cztery razy na faworytach przyszedł, ile można od niego wymagać?! l Zameczka masz zapisanego, dlaczego nie grasz tego, co masz zapisane…?!
– Przyganiał kocioł garnkowi. Odczep się, mówię przecież zmieniałam w ostatniej chwili, przez Jurka! l na datę urodzenia grałam, czwórka mi tu wychodzi, właśnie Kryształ. Też w niego nie wierzę, no dobrze, dla świętego spokoju zagram Zameczka w porządkach!
– Moja ciotka znalazła notes Zawiejczyka – powiedziała za mną Monika Gąsowska. Nawet nie zauważyłam, kiedy przyszła. – Już nie wracam do domu, zostaję, za tydzień zaczyna się rok akademicki.
Miałam teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż notes Zawiejczyka.
– Widziała pani paddock?
– Tak, właśnie wychodziły. Nie ma o czym mówić, trójka, czwórka i siódemka, reszta się nie liczy.
W takim razie trójka z siódemką. Skoro Kryształa ma oszczędzać…
– Kryształ to czwórka? Nawet oszczędzany, może wygrać, świetny koń!
Faworytem w tej gonitwie była Inercja, piątka, klacz Kapulasa. Nie jechał na niej Włóczka, tylko starszy uczeń Kaczorski, dzięki czemu miała o trzy kilo mniej. Tor łupał Inercję z Kryształem, Kapulas podobno oświadczył, że wygrywa w dniu dzisiejszym cztery razy. Byłam skłonna mniemać, że wobec tego nie wygra wcale, dałam spokój Inercji, zagrałam w kółko konie wybrane przez Monikę, z nadzieją, że przyjdzie Zameczek na trójce razem z tą siódemką. Odbiłabym sobie wszystko od razu.
Upragnione szczęście mnie nie spotkało, Zameczek przyszedł z Sarnowskim, kurczowo trzymany Kryształ był drugi. Westchnęłam, 18 tysięcy, z siódemką byłoby sto dwadzieścia. Sprawdzały się moje przewidywania, płaski dzień przeistaczał się w górskie szczyty. Teraz, w trzeciej gonitwie, konsekwentnie powinien był przegrać Eneasz. Popatrzyłam na paddock, przypomniałam sobie, że jest jesień, cztery ogiery i dwie klacze, co tam, zagram na klacze, dwa pięć, Flinta z Elbaną.
Powinnam była na tej myśli poprzestać i zagrać wyłącznie te kobyły na przykład za 50 tysięcy, ale wtrąciła się wyobraźnia, prezentująca finisz Eneasza. Oczyma duszy ujrzałam nagle, jak wychodzi podlec polem i wpycha się na drugie miejsce i zagrałam trójkąt zwyczajnie, za dziesięć tysięcy. Na drugim stopniu schodów zatrzymałam się, pomyślałam, że chyba zgłupiałam do reszty, zawróciłam do kasy, żeby dograć te dwa pięć chociaż jeszcze jednym biletem i zagrałam 5-6. Wisiało zerowe. Zaczęłam odchodzić, wróciłam jeszcze raz, ciągle po ten drugi bilet 2-5 i dograłam trzy cztery. Bóg raczy wiedzieć dlaczego, nie dość, że nie wierzyłam w Eneasza, to jeszcze z czwórką, Weteranem, stanowił pierwszą grę. Zatrzymałam się na środku sali, popatrzyłam, konie z jeźdźcami już schodziły z paddocku, zawróciłam, kolejka do kasy urosła, na szczęście stała w niej pani Ada.
– Kupi mi pani dwa pięć? – spytałam ponuro. – Trzeci raz po to idę i ciągle biorę co innego. Klątwa jakaś.
– A proszę bardzo. Ja też po to stoję.
Wetknęłam jej 10 tysięcy i wreszcie wróciłam na górę. Jurek nic nie mówił, ale był przejęty, jeśli teraz przegra Eneasz…
– A jak wygra? A ja go wyrzuciłem, bo mnie te faworyty zdenerwowały. Cholera. Trzy konie mam, bez trójki…
– Dawaj, Flinta! – mamrotał Miecio. – Dawaj, Saradela… Nie, jak jej tam, dawaj. Sielawa!
– Mieciu, opamiętaj się. Flinty nie mamy! – mitygowała go Maria. – Flintę mieliśmy za Inercją, a teraz mamy Elbanę…
– …i w tym szpitalu, panie, tydzień leżał/zdrowy człowiek, a chorzy konali na klatce schodowej, bo miejsca nie było! Bo pani doktor sobie urlop wzięła czy tam chorobowe i nikogo nie obchodziło, że on łóżko zajmuje…
– Powinna jakieś zastępstwo mieć?
– A skąd! Żadnego! Nie będą się wtrącać do cudzego pacjenta, powiedzieli.
– Gdyby lekarz z własnej kieszeni płacił za przetrzymywanie pacjenta niepotrzebnie…
– …i jak przez ten ogień skakał, spodnie mu pękły. Damską spódnicę na niego włożyli, sweter na to, taki serdaczek i ten wieniec kwiatów na głowę…
– Na bani był chyba?
– I jak jeszcze! Ale na nogach się dobrze trzymał…
– …a kto ma prowadzić, jedynka ma obowiązek prowadzić!
– Zależy, jakie instrukcje dostał…
– Chyba, że ta szóstka z małą wagą wyskoczy… Odwróciłam się do Moniki.
– Coś pani mówiła o notesie Zawiejczyka, czy mi się wydaje?
– Tak, moja ciotka znalazła koło telefonu, zostawił widocznie, jak był u niej ostatni raz. Nie wie, czy się przyznać, bo chciałaby go mieć na pamiątkę.
– O Boże… Kiedy znalazła?
– Wczoraj.
– Niech się przyzna. Zrobią sobie fotokopie i oddadzą jej. Niech ją pani namówi, bo inaczej ja będę musiała.
– Jest pani pewna, że oddadzą?
– Prawie pewna. Dzisiaj się dowiem i powiem pani jutro. Głośnik zawył trzy razy, bomba wyszła, zacięła się w połowie, cofnęła i podjechała do góry.
– A już myślałam, że będą machać prześcieradłem – powie- 1 działa z rozczarowaniem Maria.
– Dlaczego prześcieradłem? – zainteresowała się delikatnie Monika.