Jolce Szpulec przyłożono brzytwę do gardła. Wyglądało na to, iż jest to ulubiony argument tych wszystkich mafii i nawet trudno było się dziwić. Posiadanie brzytwy nie jest karalne, narzędzie zaś, proste w obsłudze, już samym błyskiem budzi panikę i mrozi krew w żyłach.
Wróciła ze wsi, od matki, która chowała jej dziecko z pierwszego małżeństwa, wiedząc już o śmierci Derczyka, oglądała bowiem telewizję i niekiedy nawet czytała gazety. Weszła do własnego mieszkania, za nią zaś wdarła się czarna postać czatująca uprzednio na klatce schodowej. Postać nie bawiła się w żadne wstępy, obezwładniła Jolkę lekkim puknięciem w żołądek, przymocowała do krzesła i od razu posłużyła się tą brzytwą.
– Gdzie on schował ten film? – spytała złym głosem. Jolka napastnika rozpoznała i przestraszyła się tylko trochę.
– Jaki film? – spytała z pewnym trudem.
– Nie szklij mi, krowo. Wiesz dobrze. Gdzie?
Jolka wykonała jedyny ruch, jaki był jej dostępny, mianowicie wzruszyła ramionami. Napastnik przycisnął brzytwę odrobinę mocniej i przyobiecał liczne uszkodzenia, ze śmiertelnym na końcu. Alternatywę stanowiło pięć milionów złotych i święty spokój. Jolki ani miliony, ani spokój nie skusiły, rozpłakała się i powiedziała, że nie wie, na co napastnik stwierdził, że wobec tego jest niepotrzebna i bez żalu można ją usunąć z tego świata. Na dalszy ciąg wywiadowca Józia Wolskiego nie czekał, zdawał sobie bowiem sprawę, że wystarczy jeden ruch, a nerwowemu bandycie może drgnąć ręka. Stopnia jego opanowania dokładnie nie znał i wolał nie ryzykować.
Odwiązana od krzesła Jolka okazała zdumiewająco dużo rozumu i poszła na ugodę. Widok zabieranego przez organa napastnika ogromnie dodał jej ducha, bez żadnego już oporu poszła na podsunięty sposób postępowania, na skaleczonej szyi przylepiła sobie plasterek i w sobotę rano udała się na wyścigi.
Nie było w tym nic dziwnego, bo w końcu tylko tam mogła uzyskać największą ilość informacji, a zainteresowanie wydarzeniem wydawało się naturalne. Wejściówkę miała, Derczyk jej załatwił, znała połowę personelu i przeważnie bywała na dżokejce. Nastrój prezentowała raczej ponury, czemu również nikt się nie dziwił. Parę zdań zamieniła z Białasem, dłużej porozmawiała z amatorką Kociakowską, uroniła łzę, wytarła oczy i bez zapału rozdarła program, który na pociechę wręczył jej Wróblewski. Z Glebowskim rozmawiać wcale nie chciała, chociaż on próbował. Białas nie widział powodu, dla którego miałby ukrywać treść krótkiej pogawędki. Spytał go o nią jeden głupek, zasługujący się gorliwie, bo usiłował wyduszać informacje o koniach i na ten temat Białas łgał do niego- koncertowo, o pogawędce jednakże mógł powiedzieć prawdę, nic mu to nie szkodziło. Dziewczyna Derczyka głupkowi spodobała się do szaleństwa. Owszem, ładna była i efektowna, średniego wzrostu, czarna, przy kości, pęciny miała jak rasowa klacz i po Derczyku była do wzięcia.
– Pytała, czy co wiadomo – powiedział. – I tyle. Pytała, czy gliny się do niej przypieprzały, kto to prowadzi i tak dalej. Czy wzywają na przesłuchania i co ja o tym myślę. Ja nic nie myślę. I cześć. Z Wandzią gadała dłużej, a w ogóle odchromol się ode mnie i sam ją pytaj.
Głupek zaliczał się do wyjątkowo uzdolnionych wywiadowców nadkomisarza Jarkowskiego i musiał mieć wyraźny powód interesowania się dziewczyną Derczyka. Upodobanie natury czysto prywatnej było najlepsze. Złapał amatorkę Wandzię Kociakowską i od niej usłyszał, że głównie rozpatrywane były zalety i wady świętej pamięci nieboszczyka jako życiowego mężczyzny.
Ona uważa, że dziewczyna Derczyka pocieszy się łatwo i bez wielkiego trudu. Możliwe nawet, że już zaczęła rozglądać się za następcą i w tym celu tu przyszła, bo o koniach pojęcia nie ma. Ale grać potrafi.
Po tych informacjach wywiadowca już mógł sobie pozwalać. Płonąc namiętnością, możliwe, iż nie w pełni symulowaną, pętał się koło eks-narzeczonej Derczyka, oka z niej nie spuszczał i nawet udało mu się do niej odezwać. Nie wydawała się uszczęśliwiona konkietą, potraktowała go obojętnie, postarała się zejść z widoku i w końcu ulokowała się na dżokejce, w samym kącie, na górnej ławce. Tam nad tym rozszarpanym programem, wpatrzona w tor, popadła w głębokie zamyślenie.
Dokładnie w chwili, kiedy w trzeciej gonitwie Flinta dochodziła do celownika, Jolka Szpulec ocknęła się z zadumy, rozejrzała dookoła i sięgnęła pod swoją ławkę. Macała krótką chwilę, wyprostowała się, otworzyła swoją torbę i wyjęła z niej papierosy. Zapaliła, odczekała te parę sekund do końca gonitwy, po czym podniosła się z miejsca i razem ze wszystkimi zaczęta wychodzić.
Teraz już wywiadowca Jarkowskiego miał obowiązek nie wypuścić jej z ręki i w jednym mgnieniu oka przeistoczył się w wielbiciela wyjątkowo natrętnego. Nie zdążył jednak dopaść damy serca, bo przy wyjściu z dżokejki uczepił się jej stajenny Kalarepy. Razem przeszli na górny taras, z rozmowy wielbiciel nie usłyszał ani słowa, ale dedukował z gestów. Stajenny Kalarepy o coś pytał i na coś nalegał, Jolka wzruszała ramionami, kręciła głową, a raz nawet popukała się palcem w czoło. Wydawała się zniecierpliwiona. Wywiadowca już miał zamiar napuścić kogoś na stajennego, żeby uwolnić od niego dziewczynę, zupełnie jak prawdziwy wielbiciel, ale na szczęście załatwiło się to samo. Dwóch facetów dopadło go, Jolka skorzystała z okazji i szybko ruszyła ku schodom. Wielbiciel nadążył, z wyścigów wyjechali razem.
– I po co były te wszystkie sztuki? – spytałam z zainteresowaniem, usłyszawszy całą relację w niedzielę rano. – Żeby się nie połapali w porozumieniu?
– Oczywiście. Muszą wierzyć, że jeśli cokolwiek znalazła, zdążyła to schować. Najlepsza byłaby wiara, że nic nie znalazła, ale nie wymagajmy za wiele.
– A znalazła?
– No jasne. Film Derczyka przylepiony był zwyczajnie gumą
do żucia pod ławką w tym oszklonym pawilonie…
– Na dżokejce?
– Tak się to nazywa? Na dżokejce. Uzgodnione to mieli z Derczykiem. To nie jest głupia facetka, zorientowała się co dla niej lepsze i mówi prawdę. Zdjęć nie widziała, ale Derczyk zwierzył się jej, że zamierza nimi szantażować szajkę Bazylego, odbitki sprzeda, a film sobie zostawi. Nie wiedział, jak mu to wyjdzie, więc z góry postanowił ukryć go w ten sposób, domacała się od razu. W kwestii szantażu skrupułów nie miała żadnych i nadal nie ma, jest to sitwa strasznych swołoczy i powinno im się krwi upuścić. Ale już widzi, że to zbyt niebezpieczne, więc rezygnuje i wszystko mówi.
– I co jest na tych zdjęciach? Zrobiliście chyba odbitki?
– Owszem, dlatego wczoraj tak długo to trwało. Masz je teraz obejrzeć i powiedzieć, kogo tu znasz i co wiesz o tych ludziach. Potem obejrzą inni.
Wielkiego pożytku ze mnie nie było. Derczyk starał się na zdjęciach uwieczniać kontakty międzyludzkie, przeważnie były to sceny dwuosobowe i z owych dwóch osób z reguły rozpoznawałam jedną, druga była dla mnie obcą twarzą. Raz mu się udało uchwycić scenę przekazywania pieniędzy, działo się to w knajpie w Pyrach i biorącym był Białas. Żadne dziwo. Dużo wysiłków poświęcił gościom jakiejś willi.
– Antczakowie – poinformował Janusz. – Widocznie on też tam węszył Bazylego. Ta jego Jolka nie ma pojęcia, kto to jest, orientuje się tylko, że łomżyńska mafia jest na jego usługach i słyszała plotki, jakoby niegdyś, kiedy jeszcze byli cinkciarzami, Bazyli ich chronił. Poza tym, zażyłość z Bazylim symuluje Sarnowski i dlatego ma własną mafię, mniej się go boją, ale wolą być z nim w dobrych stosunkach. Rządzi głównie chłopakami, uczniami, amatorami i tak dalej. Bezpośredni kontakt z Bazylim utrzymują najwyżej dwie albo trzy osoby, możliwe, że Harcapski, może Figat…
– A stajenny Kalarepy? Czepiał się tej Jolki.