Выбрать главу

Miecio zamarł z pasztetem na widelcu.

– Co…?

– Sarnowski i Białas. Akurat z siodłami wychodzili. Zrozumiałam, że Bazyli kazał Sarnowskiemu spuścić gonitwę, chociaż nie był faworytem. Co to za jakiś Bazyli? Przestań udawać głupiego, bo wszystkie mamy oczy w głowie i w te oczy nam bije, że nie tylko wiesz, ale także boisz się jak kanadyjski skunks.

– Ale nie śmierdzę na odległość! – zaprotestował Miecio z ogniem i gwałtownie pożarł pasztet. – No więc dobrze, powiem. Nie wiem, kto to jest, ale wiem, że coś takiego istnieje. Może to symbol, a może pseudonim…

– A może człowiek…

– Parszywa kreatura, nie człowiek! No dobrze, owszem, jest jakiś taki. No niech wam będzie, ja też podsłuchałem. Nie wiem, kto rozmawiał, dwa głosy słyszałem, o Derczyku właśnie gadali. Żadnych cytatów, nie pamiętam, co mówili, ale wyszło z tego, że Derczyk za dużo gębą kłapie i trzeba go zatkać. I jak się dowiedziałem, że zatkali go radykalnie, mogłem się zdenerwować, nie?

– Mogłeś, Mieciu, mogłeś – powiedziała uspokajająco Honorata i pogłaskała go po głowie.

– Ręce precz od Korei! – wrzasnął Miecio. – A, to moja żona… No dobrze, ja cię kocham nad życie. A ten Bazyli to jest, zdaje się, takie coś.

Umilkł nagle. Bezskutecznie czekałyśmy na dalszy ciąg. Miecio zajął się winem.

– I gdzie to było? – spytałam z uporem.

– Co gdzie było?

– Gdzie oni tak rozmawiali o zatykaniu Derczyka?

– W straży pożarnej w Ożarowie.

– Gdzie?! – zdumiała się Maria.

– A cóżeś ty, Mieciu, robił w straży pożarnej w Ożarowie? – spytała podejrzliwie Honorata.

– Klub tam jest czy zwyczajna knajpa? – zainteresowałam się, bo już kiedyś w jednej straży pożarnej istniał klub dżokejów. Dawno to było i przypadkowo, ale jednak.

Miecio wyraźnie nie był pewien, której z nas powinien odpowiadać najpierw. Rozsądnie wybrał żonę.

– W Ożarowie byłem służbowo, kochana żono moja, i tam poszedłem załatwiać sprawy przy śledziku i płynach niewinnych. A ty skąd wiesz o klubie? – zwrócił się do mnie prawie z oburzeniem.

– Nie wiem, tylko zgaduję. Z doświadczenia życiowego. Jest on?

– Jest takie coś zbliżone. W szczegóły się wdawał nie będę, bo dokładnie mówiąc, podsłuchałem to w toalecie i oni opuścili przybytek wcześniej, a ja później, więc nie wiem, kto to był. Jednego może zgaduję, bukmacher taki, w średnim wieku, chudy, włoski ma wybrakowane, a za to w brwiach obfity bardzo.

– A! – powiedziałam ze zrozumieniem, bo znałam takiego z widzenia.

– No dobrze i co dalej? – pomogła mi Maria. – Co ma do tego ten jakiś Bazyli?

Miecio jakby nieco przestał się denerwować. Być może, do ukojenia jego doznań przyczyniło się wino.

– Bazyli jest to postać tajemnicza i wcale nie wiem, mogę się zakląć, że nie żartuję, czy to jest imię, czy może skrót od bazyliszek. Głośno się o nim nie mówi. Nic nie wiem, tylko sobie dedukuję, że on ten przemysł rozrywkowy w garści trzyma. I jak ty mi teraz mówisz, że Sarnowski…!

– Bo co? Bo uważałeś, tak jak wszyscy, że Sarnowski tam rządzi? A teraz ci nagle wychodzi, że Sarnowski też podlega Bazylemu?

– No właśnie, tak mi wychodzi i wcale mi się to nie podoba. I teraz już powiem wam całą prawdę do reszty. Na takim jednym przyjęciu byłem, służbowo, w miejscu pracy, Malinowski zorganizował dla zagranicznego pośrednika i mogę na klęczkach przysiąc, że tam się mówiło o… jak by to określić… o wykantowaniu kontrahenta. Pokazać konie i schować konie…

– Malinowski…?! – zdumiała się Maria.

– E tam, Malinowski! Nie brał w tym udziału i nic nie słyszał. Pośrednik po polsku umiał powiedzieć dżę dobry i wą pętaku. Nie wiem, dlaczego akurat tego go nauczyli. A, jeszcze podnosił kieliszek i mówił „owie”, trzy pierwsze litery nie przechodziły mu przez usta, a nie rozumiał ani słowa…

– Mieciu, ty się nie roztkliwiaj nad zagranicznym pośrednikiem, tylko mów tę straszną prawdę – przywołałam go do porządku. – W grę musiały wchodzić araby?

– Wcale nie. On był zainteresowany hodowlą, reproduktory generalnie. I obiecujące trzylatki, głównie ogiery, oni tam biorą straszne pieniądze za krycie.

– Matki też sprzedajemy, jak idioci – zauważyła potępiająco Maria. – Nie wiem, kto o tym decyduje, ale chyba wróg naszej hodowli.

– Pieniędzy im potrzeba.

– No to to jest polityka mało, że krótkowzroczna, ale jeszcze do tyłu! Jeśli patrzą na koniec nosa, chyba ten nos ktoś im odciął! Wgłębiony mają!

– Czy mi się wydaje, czy jakoś odbiegliście od tematu? – wtrąciła niepewnie Honorata.

– Żmiję wyhodowałem na piersi! – jęknął rozdzierająco Miecio. – Nigdzie nie odbiegliśmy, to był właśnie temat. Owszem, najlepsze matki, najlepsze reproduktory należy zostawić sobie, a skoro jakiś kretyn chce je sprzedać, trzeba mu to uniemożliwić. Rozumiecie, co ja mówię?

– Rozumiemy – powiedziałam bezlitośnie, bo Miecio wyraźnie miał zahamowania. – Trzeba zrobić kant, najlepsze konie schować, wyeksponować te gorsze, zagraniczny kupiec poleci na gorsze, a lepszych wcale nie będzie chciał i wrogi kretyn nie zdoła ich sprzedać. Za to dostanie więcej forsy za te gorsze i może go to zaspokoi.

– Z ust mi wyjmujesz te złote słowa! – wykrzyknął Miecio z zapałem. – Twoje zdrowie! Uczcijcie ją!

Pozwoliłam się uczcić, wzięłam w celebracji osobisty udział i nie popuściłam.

– Wal, Mieciu dalej. Gdzieś tu powinien tkwić Bazyli.

– On tam był – powiedział Mieciu po krótkiej chwili wpatrywania się w kwitnący kaktus Honoraty.

Odczekałyśmy następną chwilę.

– Bazyli tam był, na tym przyjęciu? – upewniła się Maria.

– Tak. Głowę daję. Z rozmowy wynikło. To się załatwi bez problemu, to schowanie i pokazanie koni. W ogóle betka, pestka, mięta z bubrem i nie ma sprawy.

– Wynikałoby z tego, że Bazyli jest postacią pozytywną? – zauważyłam z dużym powątpiewaniem.

– Tak – potwierdził Miecio. – A Derczyk jest dowodem rzeczowym.

Dokładnie przez trzy sekundy zastanawiałam się, czy pół butelki wina może dać takie skutki. Nie, niemożliwe, przecież zaczęłam od pasztetu! Nagły zamęt w umyśle musi być wynikiem komplikacji sytuacyjnych, nie zaś nadmiaru alkoholu.

– Mieciu, poczekaj – poprosiłam łagodnie. – Słyszałeś to gadanie. Święcie wierzę, że zrozumiałeś je dokładnie. Kto co mówił, chyba wiesz? Mam na myśli, że odgadłeś, który to jest Bazyli, na bazie słów, jakie z pyska jego padły?

– Jakaś trudna się wydaje ta twoja wypowiedź, ale ja jestem genialny i rozumiem – odparł Miecio. – Nie, nie odgadłem.

– Dlaczego?

– Dlatego, że nie mogłem się połapać, co który mówi. Niewykluczone, że miałem kłopoty z kojarzeniem i byłem do tyłu o jakieś dwie albo trzy osoby. I właśnie nie wiem, o dwie czy o trzy.

– Mieciu, byłeś w drzazgi pijany? – powiedziała z wyrzutem Honorata.

– Byłem. Ale bardzo porządnie udawałem, że jestem trzeźwy. I przez to cierpię. Przez talent.

Pomacawszy się po głowie z męczeńskim wyrazem twarzy, odchylił się do tyłu i zza kotary okiennej wyciągnął kolejną butelkę wina. Podsunęłam mu korkociąg.

– I z takim talentem symulowałeś trzeźwość, że wszyscy w nią uwierzyli – odgadłam. – Teraz Bazyli jest pewien, że go rozszyfrowałeś i dlatego kazał cię unieszkodliwić. I ty naprawdę nie wiesz, kto to jest?

– Naprawdę nie wiem – zapewnił Miecio. – Jeden z czterech. Ale żadnego z tych czterech nie znam i nie wiem, jak się nazywają. Mogę się wam przyznać, pytałem Malinowskiego, on nie ma pojęcia, którzy to byli, a razem brało udział w przyjęciu dwadzieścia siedem osób. Dwóch odpada, Malinowski i zagraniczny kontrahent, akurat gadali ze sobą przy oknie, dwudziestu pięciu zostaje.

– Dwudziestu czterech, bo jeszcze i ty odpadasz. Gdybyś był Bazylim, wiedziałbyś o tym.

– Dwudziestu czterech. Też dobrze. Między nimi znajduje się Bazyli, który myśli, że ja go znam. Uciec do Argentyny?

– Jeden z tych, którzy chodzą na wyścigi – podsunęła Honorata.

– Wszyscy, którzy tam byli, chodzą na wyścigi.

– Jerzy… – zaczęłam. – Pardon, chciałam powiedzieć Malinowski. Powinien wiedzieć, kogo zaprosił na to służbowe przyjęcie. Myślisz, że sobie przypomni? Gliny trzeba napuścić, jakoś dyplomatycznie.

– Bardzo dyplomatycznie, bo to było w zeszłym roku. Nie wiem, czy sobie przypomni, ale ma dobrą sekretarkę, możliwe, że ona będzie wiedziała. Poznamy nazwiska dwudziestu czterech facetów, ściśle biorąc, osiemnastu z tych dwudziestu czterech to ja znam osobiście i co nam z tego przyjdzie?

– Nam nic, glinom przyjdzie. Będą mieli dwudziestu czterech podejrzanych…

– I to ich tak cholernie ucieszy?

– Zawsze lepiej, niż dwieście czterdzieści tysięcy. A z twarzy byś ich nie rozpoznał?

– Kogo?

– Tych czterech, wśród których znajdował się Bazyli. Miecio nalał wszystkim wina, podsunął Honoracie talerzyk, dostał jeszcze jeden kawałek pasztetu i zastanowił się.

– Nie – powiedział stanowczo. – Nie da się ukryć, że organ wzroku funkcjonował mi gorzej, niż organ słuchu. Wyznam wam nawet, że chwilami było ich ośmiu, ale ja pamiętałem, że jest czterech i nawet usiłowałem zgadnąć, którzy są prawdziwi.

– No tak – powiedziałam ze zgrozą. – Teraz rozumiem już wszystko. Wpatrywał się w nich z wytężeniem i nie jest wykluczone, że wpatrywał się właśnie w Bazylego, który to zauważył. Żadna siła go nie przekona, że Miecio go nie zna. Nie wiem, co zrobić.

– Miecio ma zwolnienie lekarskie – powiedziała Honorata. – Zamknę go w domu na klucz. Czy nie można by tego rozwikłać, zanim mu się skończy?

– Jeżeli masz jakieś szansę napuścić na nich policję, uczyń to – poradziła mi Maria. – Każdy ma chyba dość rozumu, żeby im wszystko powiedzieć, a jeżeli ten cholerny Bazyli rzeczywiście istnieje i robi gonitwy, to ja mam go dosyć. Niech go złapią i niech mu uczynią coś złego.

– Amen – ogłosił uroczyście Miecio, podnosząc kieliszek. – Ja bym popatrzył na środę.

– Mam szansę i napuszczę – obiecałam. – Też bym popatrzyła na środę i możecie spokojnie mówić, gdzie Bolek daje siebie, bo ja i tak na to nie zwracam uwagi…