Выбрать главу

– Jeśli spotkasz tę Gąsowską w sobotę, masz obowiązek sprawdzić, czy ciotka mówi prawdę – poinformował mnie Janusz w piątek. – Chociaż wszystko wskazuje na to, że tak.

Zaprotestowałam podstępnie.

– Żadnego obowiązku nie mam, tylko najwyżej mogę okazać dobrą wolę. Nic mi nie mówicie i nie czuję się zaangażowana do śledczej pracy. Gdybyście mówili, owszem, poczułabym się i obowiązek odwalałabym z zapałem.

– Przecież mówię wszystko!

– Jakie wszystko? A chłopczyk? A te pozostałe cztery sztuki od tripli? A ćwoki łomżyńskie? A mikroślady…?

– Jakie mikroślady?

– Ten, co trzasnął Derczyka, coś po sobie zostawił, nie uwierzę, żeby nic. Po mnie zostało pobojowisko w pokrzywach, chociaż łaziłam tam delikatnie i niczego nie szarpałam, a on co? Z powietrza się na niego rzucił? Harpia taka uskrzydlona? Goły był, żadnej odzieży na sobie nie miał? Tam jest trudny dostęp, trzeba się przedzierać przez zarośla!

– Przedzierał się, owszem. Przypominam ci, że mżył deszcz…

– Nie wierzę. Mżył, zgadza się, ale nie wierzę, żeby tam poszli w trakcie. Nie łazili po krzakach przy deszczu, poszli jak przestał padać, dobry kwadrans przede mną!

– To nie jest powiedziane. Mógł ten zabójca nakłonić Derczyka, deszcz nie deszcz, coś mu pokaże, byle szybko, ktoś tam czeka, argumentów jest tysiąc. Mikroślady wskazują, że poszli właśnie w czasie deszczu. Bada się. Laboratorium jeszcze nie skończyło, wełnianego swetra żaden nie miał, a ortaliony przechodzą dość gładko. No dobrze, powiem. Bierze się próbki ze wszystkich spodni całego personelu, chyba sama rozumiesz, że nikt się nie może zorientować, wyrzuci te portki albo spali. To wymaga czasu.

Zrozumiałam i odczepiłam się od mikrośladów. Generalna akcja, rzucająca pułk wojska na garderobę pracowników stajennych, nie byłaby może najlepszym pomysłem świata, a działania dyplomatyczne miały prawo potrwać. W dodatku zabójcą mógł być w ogóle ktoś obcy, nie zatrudniony na wyścigach. W kwestii pozostałych pytań nie popuściłam.

– Co do chłopczyka, zgadłaś dobrze. Podsłuchał jakąś rozmowę, treści nie umie przekazać, ale sens jest jasny. Dotyczyła usunięcia Derczyka. Na ile zdołaliśmy się zorientować, głównie przeraziła go atmosfera tej rozmowy. Ton. Nie wie, kto z kim rozmawiał, wydaje mu się, że rozpoznał, czy też domyślił się jednego, nazwiska nie zna, może go pokazać. I znów, jak ci się zdaje, tak jawnie, publicznie, pokaże faceta palcem…?

– No nie, mowy nie ma. Kto to jest, pracownik?

– Nie, gracz. Jeden z uprzywilejowanych.

– Diabli nadali. Może się tam więcej nie pokazać.

– Może. Teraz się szuka świadka. Chłopczyk twierdzi, że widział kogoś w zagajniku od strony drogi, nie rozpoznał, kto to był, ale ów ktoś musiał widzieć Derczyka idącego w te krzaki, a także zabójcę Derczyka, bez względu na to, czy szli razem czy osobno. Oczywiście było to odpowiednio wcześniej. I na miłosierdzie pańskie, nie zdradź się z tym przed nikim, na wszystko cię błagam! Nikt nikogo nie pyta oficjalnie. Oficjalnie to cała policja może się w odwłok ukąsić, najmniejszego dowodu, najmniejszej poszlaki, wyprzeć się mogą śpiewająco, na domiar złego nie jest pewne, kogo brać pod uwagę, personel czy graczy. Gdyby mi kazano kłaść głowę pod topór, nie zaręczyłbym nawet za dyrektora!

– Dyrektor nie, charakterem nie pasuje – powiedziałam z lekkim roztargnieniem. – Już prędzej dyrektorowa, robi dobre wrażenie i taka jest sympatyczna, że mogłaby sobie pozwolić na wszystko bez śladu podejrzeń. Ale wątpię. Dobrze, rozumiem, nie powiem nikomu. Kto grał te cztery triple?

– Dlaczego cztery? Było sześć…

– Jedną Maria przez pomyłkę, jedną Zawiejczyk, który zniknął. Pozostałe cztery kto?

– Jedną taki jeden, co wszystkich podgląda, zagrał za Zawiejczykiem i nawet nie wiedział, co gra. Obie zagrał, pierwszą i drugą. Sprawdzony dokładnie, pilnuje się go jeszcze na wszelki wypadek. Jedną pijany facet, pomylił się, moczymorda autentyczna. Jedną gość, który grał dwie ściany i to coś, co przyszło w środku. Lepiej ode mnie wiesz, co to było, ja nie pamiętam…

– Kujawski. Naród go zawsze gra.

– I ostatnią interesujący facet. Przyznał się, że podsłuchał, jak ktoś komuś mówił, że tych koni trzeba pilnować, z tym że nie usłyszał dokładnie i tak pilnował nie samego Derczyka, tylko trzech koni w każdej gonitwie. Dopuszcza się, że mógł źle usłyszeć i wcale nie jest pewien, czy to właśnie o tym była mowa, grał na wszelki wypadek. Teraz usiłuje się z niego wydoić kogo podsłuchał, ale ci wszyscy ludzie na wyścigach są obłąkani, on się naprawdę szczerze stara i przebiera wśród jedenastu, bo nie pamięta, co którzy mówili, a podsłuchiwał wszystkich. Zwariować można. Chcesz ich nazwiska i adresy?

– Kicham na ich nazwiska i adresy, już bym wolała rozpoznawać gęby. Ale jeśli pochodzą z innej trybuny, nawet i to mi na nic, bo ich pewnie nie widuję. Ćwoki łomżyńskie, co?

– Też się ich obserwuje. Wydają się jakby nieco zdezorientowani i zdenerwowani. Robi to takie wrażenie, jakby stracili wpływ na dżokejów.

Zdziwiłam się.

– Oni stracili? Na nas zrobiło to takie wrażenie, jakby dżokeje przestali od nich dostawać pieniądze. Pojechali w środę zdumiewająco uczciwie, nikt nie chował konia. Czekam soboty, żeby sprawdzić, co będzie. A, to już jutro…

– Czekaj, to ważne, co mówisz. Zgadzałoby się. Mafia nikogo nie opłaciła, jeźdźcy nie dostali pieniędzy, pytanie z czyjej inicjatywy. Łomżyńskie ćwoki pchają się z forsą i są bardzo niezadowoleni, wynikałoby z tego, że dżokeje coś kombinują. Przyjrzyj się jutro bardzo porządnie.

Zgryźliwie spytałam, czy podwładni nadkomisarza Jarkowskiego stracili wzrok, zapewniłam go, że przyjrzę się z całej siły i zainteresowałam się, co zrobili z samochodem Zawiejczyka. Nie zostawili go chyba przed dworcem Centralnym na pastwę złodziei?

– Nie. Został zabrany do komendy i pilnie bada się wnętrze. Zostało już stwierdzone, ze stał tam od soboty wieczorem, więc ostatnią osobą, jaka w nim jeździła… nie tak, przedostatnią, ostatnią był zapewne Zawiejczyk, powiedzmy ostatnią znaną osobą, która jechała w charakterze pasażera, jest ta Monika Gąsowska. Została wezwana dla obejrzenia, nie znam na razie rezultatów.

– Jeszcze Miecio. Na ubój?

– Proszę…?

– Pytam grzecznie, czy zostawiliście go na stracenie. Jeśli nie powie, co wie, złoczyńcy w końcu go załatwią, a wy zwlekacie. Nie lubicie go do tego stopnia, że chcecie mieć z nim spokój na zawsze?

– Przeciwnie, Miecio jest pilnowany jak klejnot bezcenny. Wykorzystuje swoją głowę i siedzi w domu, o czym pewnie wiesz, a ludzie dookoła tylko czekają, żeby mu ktokolwiek złożył wizytę.

– Ostrzegam cię, że jutro pewnie wyjdzie.

– Daj mu Boże zdrowie. Asystę będzie miał liczną. A na pogawędkę już jest umówiony, w poniedziałek. Specjalnie tak, po sobocie i niedzieli coś się może ujawnić…

* * *

– Jedno, co wiem na pewno, to to, że zginął mój koc – powiedziała melancholijnie Monika Gąsowska jeszcze przed pierwszą gonitwą. – Niczego innego nie mogę zagwarantować, bo nie zwracałam uwagi, ale koc kupiłam- ledwie dzień wcześniej, w piątek, i bardzo mi się podobał. Zostawiłam go w jego samochodzie, głupio mi było przychodzić z kocem na wyścigi i nie mam wątpliwości, że przepadł.

– Powiedziała im pani o tym?

– Oczywiście. Ściągnęli mnie z Łącka, ale i tak bym przyjechała, bo moja ciotka dostaje histerii. Co ten Zawiejczyk mógł zrobić, jak pani myśli?

– Uciec, jak sądzę. Jedyne logiczne przypuszczenie…

– Słuchaj, co się dzieje? – spytał ze zdumieniem Jurek, przechodząc do swojego fotela. – Jakiś straszny napust na piątkę w drugiej. Ja go nie ruszyłem, a tu widzę, że samą piątkę grają, po dziesięć, po dwadzieścia razy. Co to ma znaczyć?

Porzuciłam Monikę, koc i Zawiejczyka, bo pojawił się temat ważniejszy. Też tej piątki do ręki nie wzięłam i od razu postanowiłam, że nie wezmę, zanim jeszcze spojrzałam w program.

– Zbiorowy obłęd – zawyrokowałam stanowczo. – Kacperski na Arkuszu, bzdura, jak stąd do Ameryki albo i dalej. Co prawda, na arabach Kacperski pojechać umie…

– Nic nie rozumiem, najbliżej ten Arkusz był czwarty, skąd oni go wzięli?

– Napust, sam mówisz. Bez napustu byłaby sama jedna Palma.

– Coś ty, nikt jej nie gra. A ja ją mam. Z pochodzenia najlepsza…

– Ale Sarnowski jedzie, ludzie przywykli, że Sarnowski na faworycie nie przychodzi…

– Przecież nie jest faworytem!

– No to co? Ale powinna być. Też ją mam, chociaż nie wiem, czy słusznie. Czort ich bierz, niech sobie ten Kacperski wygrywa beze mnie.

Z. Palmą na ustach wbiegł pan Zdzisio i rozdzielił pomiędzy płeć żeńską prześliczne różyczki z czystej dżentelmenerii. Poleciałam do pani Jadzi po szklankę z wodą, ustawiłam kwiecie w okrągłym okienku obok Moniki, bo na parapecie przed nami zasłaniało wiraż. Waldemar usadowił pana Sobiesława, domagając się od niego podjęcia męskiej decyzji.

– To co w końcu, chce pan z tą Palmą? Kalarepę gra cały tor, mam dołożyć, czy nie? Ostatnia chwila, zaraz zamkną kasy!

– To mi wychodzi za drogo, panie Waldku, może ją górą zagramy…

– …koń z ulgą wagi. Sunlight w Ascot w ten sposób wygrał w trzydziestym ósmym roku, siedemnaście do jednego płacili…

– O Boże! – powiedziała Maria, rzucając torbę na fotel. – Już zaczął…?

– Kontynuuje – odparłam. Wcześnie przyszedł i zaczął od razu.

– …w Łuku Triumfalnym tor był dla Paysanne i dlatego przyszła, mimo obciążenia – ciągnął pan, na którego patrzyłabym ze wzruszeniem, gdyby tyle nie gadał. Stanowił bez mała postać historyczną, złoty młodzieniec sprzed pierwszej wojny światowej, żywa kronika wyścigów na połowie kuli ziemskiej. – Jej matka to była Vitesse, po Niżyńskim, z tej linii, dokładnie Niżyński był jej dziadkiem…

– Panie, o czym pan mówi, mało ważne, co leciało za Mieszka Pierwszego! – zirytował się Waldemar. – Ja bym chciał wiedzieć, co tu w pierwszej będzie! To co w końcu, mam dostawić z Palmą, czy nie…?

– …małpa i papuga. Przeszwarcowały się na statek do Europy i płyną, płyną… – usłyszałam pułkownika. – Wylazły z tego ukrycia, zaczęły się bawić…