– Moja ciotka znalazła notes Zawiejczyka – powiedziała za mną Monika Gąsowska. Nawet nie zauważyłam, kiedy przyszła. – Już nie wracam do domu, zostaję, za tydzień zaczyna się rok akademicki.
Miałam teraz ważniejsze rzeczy na głowie, niż notes Zawiejczyka.
– Widziała pani paddock?
– Tak, właśnie wychodziły. Nie ma o czym mówić, trójka, czwórka i siódemka, reszta się nie liczy.
W takim razie trójka z siódemką. Skoro Kryształa ma oszczędzać…
– Kryształ to czwórka? Nawet oszczędzany, może wygrać, świetny koń!
Faworytem w tej gonitwie była Inercja, piątka, klacz Kapulasa. Nie jechał na niej Włóczka, tylko starszy uczeń Kaczorski, dzięki czemu miała o trzy kilo mniej. Tor łupał Inercję z Kryształem, Kapulas podobno oświadczył, że wygrywa w dniu dzisiejszym cztery razy. Byłam skłonna mniemać, że wobec tego nie wygra wcale, dałam spokój Inercji, zagrałam w kółko konie wybrane przez Monikę, z nadzieją, że przyjdzie Zameczek na trójce razem z tą siódemką. Odbiłabym sobie wszystko od razu.
Upragnione szczęście mnie nie spotkało, Zameczek przyszedł z Sarnowskim, kurczowo trzymany Kryształ był drugi. Westchnęłam, 18 tysięcy, z siódemką byłoby sto dwadzieścia. Sprawdzały się moje przewidywania, płaski dzień przeistaczał się w górskie szczyty. Teraz, w trzeciej gonitwie, konsekwentnie powinien był przegrać Eneasz. Popatrzyłam na paddock, przypomniałam sobie, że jest jesień, cztery ogiery i dwie klacze, co tam, zagram na klacze, dwa pięć, Flinta z Elbaną.
Powinnam była na tej myśli poprzestać i zagrać wyłącznie te kobyły na przykład za 50 tysięcy, ale wtrąciła się wyobraźnia, prezentująca finisz Eneasza. Oczyma duszy ujrzałam nagle, jak wychodzi podlec polem i wpycha się na drugie miejsce i zagrałam trójkąt zwyczajnie, za dziesięć tysięcy. Na drugim stopniu schodów zatrzymałam się, pomyślałam, że chyba zgłupiałam do reszty, zawróciłam do kasy, żeby dograć te dwa pięć chociaż jeszcze jednym biletem i zagrałam 5-6. Wisiało zerowe. Zaczęłam odchodzić, wróciłam jeszcze raz, ciągle po ten drugi bilet 2-5 i dograłam trzy cztery. Bóg raczy wiedzieć dlaczego, nie dość, że nie wierzyłam w Eneasza, to jeszcze z czwórką, Weteranem, stanowił pierwszą grę. Zatrzymałam się na środku sali, popatrzyłam, konie z jeźdźcami już schodziły z paddocku, zawróciłam, kolejka do kasy urosła, na szczęście stała w niej pani Ada.
– Kupi mi pani dwa pięć? – spytałam ponuro. – Trzeci raz po to idę i ciągle biorę co innego. Klątwa jakaś.
– A proszę bardzo. Ja też po to stoję.
Wetknęłam jej 10 tysięcy i wreszcie wróciłam na górę. Jurek nic nie mówił, ale był przejęty, jeśli teraz przegra Eneasz…
– A jak wygra? A ja go wyrzuciłem, bo mnie te faworyty zdenerwowały. Cholera. Trzy konie mam, bez trójki…
– Dawaj, Flinta! – mamrotał Miecio. – Dawaj, Saradela… Nie, jak jej tam, dawaj. Sielawa!
– Mieciu, opamiętaj się. Flinty nie mamy! – mitygowała go Maria. – Flintę mieliśmy za Inercją, a teraz mamy Elbanę…
– …i w tym szpitalu, panie, tydzień leżał/zdrowy człowiek, a chorzy konali na klatce schodowej, bo miejsca nie było! Bo pani doktor sobie urlop wzięła czy tam chorobowe i nikogo nie obchodziło, że on łóżko zajmuje…
– Powinna jakieś zastępstwo mieć?
– A skąd! Żadnego! Nie będą się wtrącać do cudzego pacjenta, powiedzieli.
– Gdyby lekarz z własnej kieszeni płacił za przetrzymywanie pacjenta niepotrzebnie…
– …i jak przez ten ogień skakał, spodnie mu pękły. Damską spódnicę na niego włożyli, sweter na to, taki serdaczek i ten wieniec kwiatów na głowę…
– Na bani był chyba?
– I jak jeszcze! Ale na nogach się dobrze trzymał…
– …a kto ma prowadzić, jedynka ma obowiązek prowadzić!
– Zależy, jakie instrukcje dostał…
– Chyba, że ta szóstka z małą wagą wyskoczy… Odwróciłam się do Moniki.
– Coś pani mówiła o notesie Zawiejczyka, czy mi się wydaje?
– Tak, moja ciotka znalazła koło telefonu, zostawił widocznie, jak był u niej ostatni raz. Nie wie, czy się przyznać, bo chciałaby go mieć na pamiątkę.
– O Boże… Kiedy znalazła?
– Wczoraj.
– Niech się przyzna. Zrobią sobie fotokopie i oddadzą jej. Niech ją pani namówi, bo inaczej ja będę musiała.
– Jest pani pewna, że oddadzą?
– Prawie pewna. Dzisiaj się dowiem i powiem pani jutro. Głośnik zawył trzy razy, bomba wyszła, zacięła się w połowie, cofnęła i podjechała do góry.
– A już myślałam, że będą machać prześcieradłem – powie- 1 działa z rozczarowaniem Maria.
– Dlaczego prześcieradłem? – zainteresowała się delikatnie Monika.
Konie dopiero dochodziły do maszyny. Opuściłam lornetkę.
– Nie tyle może prześcieradłem, ile chorągwią. Kiedyś się bomba zepsuła i nie chciała wyjść, człowiek wyszedł na tamten balkonik i machał białą chorągwią. Cały dzień starty się odbywały przy pomocy chorągwi, nie wiem, dlaczego biała, powinna być czerwona. Lepiej widoczna. Ale możliwe, że w tamtym czasie uznano by to za profanację.
– No pewnie, że za profanację – przyświadczył Miecio. – I wszyscy poszliby siedzieć. Dawaj, Flinta!
– Mieciu, ja cię chyba zabiję! Nie Flinta, tylko Elbana, mówię ci, że Flinty nie mamy!
– Dawaj, Elbana… Ale zaczynamy Flintą!
– Boże, daj mi cierpliwość…
– I dużo panu przyjdzie z tego Eneasza, pierwsza bita gra, ze wszystkim grają – irytował się Waldemar.
– Ale ja mam wyłącznie Eneasza i wolę pierwszą grę niż zero – tłumaczył cierpko pan Sobiesław. – Zacząłem teraz, Eneaszem przechodzę…
– Poszły…!!!
Poprowadziła, jak należy, jedynka, Flinta szła druga, za nią leciał Eneasz. Interesowała mnie Elbana, trzymała się tuz za Eneaszem, czwórka i szóstka znalazły się o dobre cztery długości z tyłu. Szczudłowski na Flincie szedł przy bandzie i w połowie’ zakrętu wyszedł na prowadzenie, nie wyłamując, co było sztuką zgoła mistrzowską. Jedynka zaczęła odpadać, za to przyśpieszyła czwórka.
– Eneasz nie daje rady – oznajmił z zadowoleniem Jurek.
– A pewnie – przyświadczył pan Rysio. – Z taką wagą? Co tam wyszło? Flinta? Dawaj, Flinta!
– Jaka Flinta?! – rozzłościła się Maria. – Dawaj, Elbana!
– Dawaj, Eneasz! – wrzasnął pan Edzio z naciskiem.
– Czerski wychodzi! Dawaj, czwórka…!
– Trójka, panie Waldku! Na co panu czwórka…?!
– Uciekaj, Flinta! – zachęcał pan Rysio. – Uciekaj, Flinta!
– Dawaj, Flinta! Dawaj, Elbana! Dawaj, Flinta! Dawaj, Elbana! – darł się Miecio na zmianę.
– Weźmie ją! O rany! Weźmie ją…!
– Nie weźmie! Nie sięgnie! Dawaj, dwójka…!
– Bierz ją, Jasiu! Bierz ją, Jasiu…!
– I ugryź w tyłek!!! – ryknął z gniewem Waldemar.
Było mi wszystko jedno, w tripli nie miałam żadnej z tych klaczy, a w porządku grałam obie. Niepokoił mnie Weteran, który podchodził do Elbany. Ryki graczy zagłuszyły głośnik, ale nie był nam już potrzebny, Flinta osiągnęła celownik, za nią Elbana, Weteran o pół długości trzeci, a Eneasz dopiero czwarty.
– Cholera – powiedziała Maria.
– Wymyśliłam to i żeby nie pani Ada, grałabym jednym biletem – westchnęła ze zgrozą. – Co to za jakaś zaraza, czy pani wie, że ja szłam po to do kasy trzy razy…?!
– Ja też grałam dwoma – powiedziała pani Ada i oddała mi bilet. – A taką miałam ochotę zagrać to za sto tysięcy!
– Majątek dadzą! – zaopiniował z triumfem Jurek. – Mam Flintę! l przeszedłem! Ale kwintę teraz przegram.
– Bo co?
– Bo w tripli mam trzy konie, a w kwincie jednego. Faworyta. Za drogo mi wychodziło. Miałaś rację, faworyty się obsuwają i nawet nie widać w tym kantu. A z programu jakoś tak wychodziły…
– Czy to będzie duża wypłata? – spytała z zainteresowaniem Monika. – Ja sobie pozwoliłam, bo jestem ogólnie wygrana i zagrałam to za 200 tysięcy.
– Z paddocku?
– Z paddocku i z pochodzenia.
– Mówił jeden, że on zawsze gra z pochodzenia – wtrącił się Waldemar. – Jak to z pochodzenia, spytali, a no tak, mówi, tu pochodzę, tam pochodzę i zawsze coś się usłyszy…
O sobie samej wolałam wcale nie myśleć, w tripli, nie wiadomo dlaczego, miałam Weterana, Flintę wyrzuciłam. Rozważani Marii i Miecia przypomniały mi, że czwartą zaczynam Glebowskim, koniem po Derczyku. Przyjdzie zapewne. I następny Derczyku też przyjdzie, w szóstej, jedzie na nim Kujawski, tylko rzecz jasna, złamie mi się w piątej. A błysnęła mi dobra myśl, że by grać ścianą, to nie, z chciwości poprzestałam na dwóch koniach. Chytry dwa razy traci…
Głośnik brzdęknął i przypomniałam sobie, że właściwie dzisiejsze straty już odbiłam. Porządek bez Eneasza czterdzieści dwa tysiące z groszami, tripla przeszło sześć i pół miliona.
– No to jestem do przodu! – ogłosił z satysfakcją Jurek ii zerwał się z fotela.
– I na co ci była ta Flinta? – pytała Maria z rozgoryczeniem. – Z Elbaną byłoby co najmniej tyle samo, a może nawet więcej!
– Ale zaczęliśmy! – odparł Miecio optymistycznie. – I Bolek nam kończy!
– Nie, ja nie mogę, czy on zwariował?! Mieciu, Bolek jedzie w szóstej!
– No to teraz zaczniemy i Bolek nam skończy…
– Bolek jedzie także w piątej – zwróciłam im uwagę. – Ale trzy konie tam są lepsze…
– W każdej gonitwie tak jak teraz i może bym w końcu odbił tego golfa! – westchnął smętnie pan Rysio.
– Ciekawe, czy będzie kwinta. Wszystkie faworyty odpadają…
Tor zauważył, że dzień jest fuksowy i zaczął grać wszystko jak leci. W piątej gonitwie mój triplowy koń był drugi o łeb, zgodnie z przewidywaniami, Jurek trafił, Marii i Mieciowi przeszło. Po siódmej ogłosili kwintę, była chyba tylko jedna, 188 milionów.
– A może dwie – wysunął przypuszczenie pułkownik. – Nie wiemy, ile wpływa…
– Na całym świecie podają wysokości wpływów na każdą parę – poparł go pan Rysio. – Obrót w każdej gonitwie, tylko u nas to jest ciągle tajemnica…
– W Związku Radzieckim też.
– Związku Radzieckiego już nie ma!