Выбрать главу

Miałam ogromnego syfa na policzku. Czyż to nie wspaniałe? Muszę zobaczyć się z moim byłym mężem, mając taki ohydny pryszcz na policzku. Pewnie Pan Bóg mnie pokarał za wczorajsze lubieżne myśli.

Pomyślałam o rewolwerze kalibru 38 w misce na herbatniki. Zacisnęłam dłoń w pięść, wystawiłam palec wskazujący, a kciuk podniosłam do góry. Przyłożyłam palec wskazujący do skroni i powiedziałam:

· Pif, paf!

Ubrałam się w stylu Komandosa. Czarny podkoszulek, czarne spodnie, czarne buty. Wielki pryszcz na twarzy. Wyglądałam jak idiotka. Zdjęłam czarny podkoszulek, spodnie i buty i wskoczyłam w biały podkoszulek, flanelową koszulę w kratkę i levisy z małą dziurką w kroku, co do której byłam przekonana, że nikt jej nie zobaczy. To był strój odpowiedni dla kogoś z pryszczem.

Kiedy wyszłam z łazienki, babcia czytała gazetę.

· Skąd ją masz? – zapytałam.

· Pożyczyłam od tego miłego pana, który mieszka po przeciwnej stronie korytarza. Tylko on jeszcze nic o tym nie wie.

Babcia czytała szybko.

· Lekcję jazdy mam dopiero jutro, więc idziemy z Louise obejrzeć kilka mieszkań. Sprawdzałam też, co słychać na rynku pracy, i wygląda na to, że jest mnóstwo ciekawych ofert. Szukają kucharzy, sprzątaczek, wizaży-stek i sprzedawców do salonów samochodowych.

· A gdybyś mogła mieć dowolną pracę, to jaki zawód wybrałabyś?

· To proste. Zostałabym gwiazdą filmową.

· Byłabyś niezła – powiedziałam.

· Jasne. Chciałabym być najlepsza. Niektóre części ciała odmawiają mi posłuszeństwa, ale nogi nadal mam niezłe.

Popatrzyłam na nogi babci, które wystawały spod sukienki. Myślę, że wszystko jest względne.

Bob stał już pod drzwiami, więc zapięłam mu smycz i wyszliśmy. Proszę, proszę, od rana ćwiczę. Po dwóch tygodniach wyprowadzania Boba będę musiała kupić nowe ubrania, bo zrobię się chuda jak szczapa. Świeże powietrze nie zaszkodzi też mojemu pryszczowi. Do licha, może nawet całkiem go wyleczy. Zanim wrócę do mieszkania, pryszcz zniknie.

Spacerowaliśmy z Bobem w całkiem niezłym tempie. Skręciliśmy za róg i weszliśmy na parking, gdzie zobaczyłam Habiba i Mitchella, którzy czekali na mnie w swoim dziesięcioletnim dodge’u, całym pokrytym jakimiś paskudztwami. Neon na dachu reklamował sklep z dywanami „Art’s”. Latająca maszyna była przy tym szczytem dobrego smaku.

· Niech mnie kule biją! – zdumiałam się. – Cóż to jest?

· To, co można było kupić z ogłoszeń ekspresowych -wyjaśnił Mitchell. – I na twoim miejscu nie robiłbym z tego afery, bo to czuły punkt. Nie chciałbym zmieniać tematu, ale zaczynamy się niecierpliwić. Nie mamy zamiaru cię straszyć, ale będziemy musieli zrobić naprawdę coś ekstra, jeśli nie dostarczysz nam wkrótce swojego narzeczonego.

· Czy to ma być groźba?

· No tak, jasne – potwierdził Mitchell. – To jest groźba. Habib siedział za kierownicą w wielkim kołnierzu ortopedycznym. Nie wykazywał głębszego zainteresowania.

· Jesteśmy zawodowcami – dodał Mitchell. – Nie daj się zwieść naszym uprzejmym zachowaniem.

· Tak, właśnie – powiedział Habib.

· Zamierzacie włóczyć się dzisiaj za mną? – zapytałam.

· Taki mamy plan – przyznał Mitchell. – Spodziewam się, że dokonasz czegoś ciekawego. Nie chciałbym spędzić dnia na przyglądaniu się damskim pantoflom na deptaku. Tak jak powiedzieliśmy, nasz szef zaczyna się wkurzać.

· Dlaczego wasz szef chce dorwać Komandosa?

· Komandos ma coś, co należy do szefa, i chciałby omówić z nim tę sprawę. Możesz mu o tym powiedzieć.

Podejrzewałam, że omawianie tej sprawy mogłoby pociągnąć za sobą fatalne skutki.

· Przekażę mu, jeśli otrzymam od niego jakieś wiadomości.

· Powiedz mu, że jeśli odda to, co ma, będzie w porządku. Wszystko pójdzie w niepamięć. Bez urazy.

· Mhm. Dobra, muszę lecieć. Do zobaczenia, chłopaki.

· Byłbym wdzięczny, gdybyś wychodząc z domu, przyniosła mi aspirynę – powiedział Habib. – Mam uraz kręgosłupa szyjnego.

· Nie wiem, jak ty – zwróciłam się do Boba, kiedy wsiedliśmy do windy – ale ja jestem lekko przerażona.

Kiedy weszłam do domu, babcia czytała Keksowi komiksy. Bob przysunął się, żeby się przyłączyć do zabawy, a ja zabrałam telefon do pokoju gościnnego, żeby zadzwonić do Briana Simona.

Simon podniósł słuchawkę po trzecim sygnale.

· Halo.

· To była krótka wycieczka – powiedziałam.

· Kto mówi?

· Stephanie.

· Skąd masz mój numer? Jest zastrzeżony.

· Jest nadrukowany na obroży twojego psa.

· Ach.

· Mam nadzieję, że teraz, kiedy już wróciłeś do domu, wpadniesz po Boba.

· Dzisiaj jestem trochę zajęty…

· Nie ma sprawy. Podrzucę go. Gdzie mieszkasz? Zapadło milczenie.

· W porządku, sprawa wygląda tak – powiedział Simon – że właściwie nie chcę zabrać Boba.

· To twój pies!

· Już nie. Według prawa, masz z niego dziewięć dziesiątych. Ty masz jedzenie. Ty masz zmiotkę do kup. Ty masz psa. Posłuchaj, to sympatyczne zwierzę, ale zabiera mi za dużo czasu. Poza tym swędzi mnie nos. Myślę, że to alergia.

· A ja myślę, że dupek z ciebie. Simon westchnął.

· Nie jesteś pierwszą kobietą, która mi to mówi.

· Nie mogę go trzymać u siebie. Wyje, kiedy wychodzę z domu.

· Skąd ja to znam! A jak go zostawisz samego, to zjada meble.

· Słucham? Co to znaczy: zjada meble?

· Zapomnij o tym. Nie to miałem na myśli. Nie zjada mebli. To znaczy, żucie nie oznacza jeszcze zjadania. A właściwie on nawet nie żuje. O cholera – powiedział Simon. – Powodzenia. – I odłożył słuchawkę.

Wykręciłam jeszcze raz jego numer, ale nie odebrał telefonu.

Odniosłam aparat do kuchni i dałam Bobowi miskę psich chrupek na śniadanie. Sobie nalałam filiżankę kawy i zjadłam kawałek placka. Został jeszcze jeden, więc poczęstowałam Boba.

· Nie jesz mebli, prawda? – zapytałam. Babcia siedziała rozparta przed telewizorem, oglądając prognozę pogody.

· Nie przejmuj się dzisiejszą kolacją – powiedziała. -Możemy zjeść mięso z wczoraj.

Podniosłam kciuk do góry w geście „tak trzymać”, ale była pochłonięta sprawą pogody przewidywanej dla Cle-veland, więc nie widziała mnie.

· Chyba muszę już wyjść – poinformowałam ją.

Babcia kiwnęła głową.

Wyglądała na wypoczętą. Ja czułam się, jakby przejechał po mnie czołg. Brakowało mi snu. Te wizyty w środku nocy i chrapanie babci zrobiły swoje. Wyszłam z mieszkania i powlokłam się na dół. Kiedy czekałam na windę, oczy same mi się zamykały.

· Jestem wykończona – poskarżyłam się Bobowi. -Potrzebuję więcej snu.

Pojechałam do rodziców, gdzie wkroczyliśmy do domu razem z Bobem. Mama tłukła się po kuchni, ponieważ właśnie robiła placek z jabłkami.

· To pewnie jest Bob – powiedziała. – Babcia powiedziała mi, że masz psa.

Bob podbiegł do mamy.

· Nie! – krzyknęła. – Jak śmiesz!

Bob zatrzymał się tuż przed nią i popatrzył na mnie.

· Wiesz, o co chodzi – zwróciłam się do Boba.

· Co za dobrze wychowany pies – oświadczyła mama. Zwędziłam kawałek jabłka z placka.

· Czy babcia powiedziała ci również o tym, że chrapie, wstaje bladym świtkiem i ogląda bez przerwy kanał z prognozami pogody? – Nalałam sobie filiżankę kawy. – Pomocy – zwróciłam się do kawy.

· Zdaje się, że przed pójściem spać lubi wypić parę łyków alkoholu – poinformowała mnie mama. – Zawsze chrapie, kiedy wypije sobie parę głębszych.

· To nie może być z tego powodu. Nie mam w domu ani grama alkoholu.

· Zajrzyj do szafy. Zwykle trzyma tam alkohol. Zawsze wyrzucam stamtąd butelki.