· To znaczy, że sama go kupuje i chowa w szafie?
· Ona tego nie chowa w szafie. Ona tam to trzyma.
· Chcesz powiedzieć, że babcia jest alkoholiczką?
· Nie, oczywiście, że nie. Po prostu trochę popija. Mówi, że pomaga jej to zasnąć.
Może na tym polegał mój problem. Może ja też powinnam sobie popijać. Rzecz w tym, że kiedy za dużo wypiję, zbiera mi się na wymioty. A jak raz zacznę, to ciężko mi będzie przyznać, że piję za dużo, aż będzie już na to za późno. Jedno upicie się zwykle pociąga za sobą następne.
Owionęło mnie gorące kuchenne powietrze, przeniknęło przez moją koszulę, a ja poczułam się jak placek, który tkwi w piekarniku i dymi. Z wysiłkiem zdjęłam koszulę, położyłam głowę na stole i zasnęłam. Śniło mi się, że jest lato i smażę się na plaży w Point Pleasant. Pode mną gorący piasek, a nade mną prażące słońce. Moja skóra jest brązowa i spieczona jak skórka na cieście. Kiedy się obudziłam, placek był już gotowy, a w całym domu pachniało niczym w niebie. I mama wyprasowała mi koszulę.
· Czy jadasz deser przed posiłkiem? – zapytałam mamę.
Popatrzyła na mnie osłupiałym wzrokiem. Jak gdybym zapytała ją, czy w każdą środę o północy zabija koty w ofierze.
· Przypuśćmy, że jesteś sama w domu – powiedziałam. – W lodówce masz kruche ciasto z truskawkami, a mięso jeszcze w piekarniku. Co zjadłabyś najpierw?
Mama myślała przez chwilę, oczy miała szeroko otwarte ze zdziwienia.
· Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w ogóle jadła sama obiad. Nawet nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.
Zapięłam koszulę i włożyłam dżinsową kurtkę.
· Muszę iść. Mam robotę.
· Mogłabyś przyjść jutro wieczór na kolację – powiedziała mama. – No i zabrać ze sobą babcię i Josepha. Będzie pieczeń wieprzowa i tłuczone ziemniaki.
· Dobrze, ale nie wiem, jak będzie z Joem. Podeszłam do drzwi wejściowych i zobaczyłam, że za buickiem stoi latający dywan.
· Co teraz? – zapytała mama. – Kim są ci mężczyźni w dziwacznym samochodzie?
· To Habib i Mitchell.
· Po co tutaj stoją?
· Jeżdżą za mną, ale nic się nie martw. Są w porządku.
· Co masz na myśli, mówiąc „nie martw się”? Takich rzeczy nie mówi się do matki. Oczywiście, że będę się martwiła. Wyglądają na rzezimieszków. – Mama przepchnęła się koło mnie, podeszła do auta i zastukała w szybę.
Szyba zjechała w dół i Mitchell popatrzył na moją mamę.
· Jak leci? – zapytał.
· Dlaczego śledzicie moją córkę?
· Powiedziała pani, że ją śledzimy? Nie powinna była tego robić. Nie chcemy martwić matek.
· W domu mam broń i jeśli będę musiała, zrobię z niej użytek – ostrzegła mama.
· Rety, proszę pani, nie trzeba od razu stawiać sprawy na ostrzu noża – próbował je uspokoić Mitchell. – Co się z tą rodziną dzieje? Wszyscy są zawsze wrogo nastawieni. Po prostu trochę sobie jeździmy za pani dzieciakiem.
· Mam wasz numer rejestracyjny – oznajmiła mama. – Jeśli mojej córce cokolwiek się stanie, zadzwonię na policję.
Mitchell nacisnął guzik i okno zamknęło się.
· Przecież ty nawet nie masz broni, prawda? – zapytałam mamę.
· Powiedziałam tak, żeby ich nastraszyć.
· Hm. Dzięki. Myślę, że teraz wszystko będzie w porządku.
· Ojciec mógłby uruchomić swoje znajomości i załatwić ci dobrą posadę w zakładach Personal Products -powiedziała mama. – Córka Evelyn Nagy tam pracuje i ma trzytygodniowy płatny urlop.
Spróbowałam wyobrazić sobie Cudowną Kobietę, pracującą przy linii produkcyjnej w fabryce Personal Products, ale nie był to pociągający obraz.
· Nie wiem – zawahałam się. – Nie sądzę, żeby moja przyszłość była związana z Personal Products. – Wsiadłam do Wielkiego Błękitu i pomachałam mamie na pożegnanie.
Jeszcze raz spojrzała groźnie na Mitchella i wróciła do domu.
· Przechodzi klimaterium – powiedziałam do Boba. -Łatwo się denerwuje. Nie ma się czym martwić.
rozdział 7
W końcu pojechałam do biura, a za mną Mitchell i Habib, którzy cały czas siedzieli mi na ogonie.
Kiedy Bob i ja stanęliśmy w drzwiach, Lula wyjrzała przez okno.
· Wygląda na to, że ci dwaj idioci mają latający dywan.
· Tak. Włóczą się za mną od świtu. Mówią, że ich szef traci cierpliwość do szukania Komandosa.
· Nie tylko on – powiedział Yinnie ze swojego gabinetu. – Joyce znalazła jeden cholerny znak zapytania, a ja czuję, jak rośnie mi wrzód. Nie mówiąc o tym, że mogę stracić grubą forsę za Morrisa Munsona. Lepiej zabieraj się stąd i znajdź tego psychola.
Na całe szczęście Munson na pewno dotarł już do Tybetu i nigdy go nie znajdę.
· Coś nowego? – zapytałam Connie.
· Nic, o czym chciałabyś wiedzieć.
· Powiedz jej. To jest dobre – powiedziała Lula.
· Wczoraj w nocy Yinnie wykupił gościa, który nazywa się Douglas Kruper. Kruper sprzedał samochód piętnastoletniej córce jednego z szanowanych senatorów naszego stanu. Wracając do domu nowo kupionym samochodem, dzieciak dał się złapać za jazdę na czerwonym świetle i bez prawa jazdy, i okazało się, że samochód jest kradziony. A teraz najlepsze. Napisano, że ten samochód to rollswagen. Czy przypadkiem nie znasz kogoś, kto nazywa się Douglas Kruper?
· Znany także jako Diler – powiedziałam. – Chodziłam z nim do szkoły.
· No cóż, przez jakiś czas nie będzie mógł robić interesów.
· Jak się zachowywał, kiedy go aresztowali? – zapytałam Yinniego.
· Płakał jak dziecko – odparł Yinnie. – To było niesmaczne. Przyniósł wstyd wszystkim przestępcom.
Dla świętego spokoju podeszłam do szafy z aktami, żeby sprawdzić, czy mamy coś na temat Cynthii Lot-te. Nie byłam zbytnio zdziwiona tym, że nic nie znalazłam.
· Mam sprawę do załatwienia w mieście – poinformowałam. – Mogę zostawić tu Boba? Powinnam wrócić za jakąś godzinę.
· Pod warunkiem, że nie wejdzie do mojego gabinetu – odezwał się Yinnie.
· Cóż, nie mówiłbyś tak, gdyby Bob był kaczką -powiedziała Lula.
Yinnie trzasnął drzwiami i zaryglował się.
Zapewniłam Boba, że wrócę na lunch, i popędziłam do samochodu. W najbliższym bankomacie wyciągnęłam pięćdziesiąt dolarów z konta; potem pojechałam na Grant Street. Dougie miał dwie buteleczki perfum Dolce Yita, które wydawały się zbytnim luksusem, kiedy oddawałam latającą maszynę, ale może teraz, gdy miał problemy z prawem, cena spadnie. Oczywiście nie jestem osobą, która czerpie korzyści z czyjegoś nieszczęścia, ale, do cholery, tutaj chodzi o perfumy Dolce Yita.
Kiedy dojechałam do domu Dougiego, stały przed nim trzy samochody. Rozpoznałam jeden z nich, który należał do mojego przyjaciela Eddiego Gazzary. Eddie i ja dorastaliśmy razem. Teraz on jest gliną i mężem mojej kuzynki Shirley Jęczybuły. Na drugim samochodzie był identyfikator drogówki, a trzeci był piętnastoletnim cadillakiem z oryginalnym lakierem i bez cieniardzy. Nie chciałam myśleć o możliwych konsekwencjach, ale wyglądał jak samochód Louise Greeber. Co robiła tutaj jedna z przyjaciółek babci?
W środku malutki domek szeregowy był zapełniony towarem i ludźmi. Dougie kręcił się między nimi, kompletnie oszołomiony.
· Wszystko musi pójść – powiedział do mnie. – Zamykam interes.
Księżyc też tam był.
· Hej, to nie jest w porządku, facetka – zagadnął. -Ten człowiek miał interes, który się kręcił. Ma prawo prowadzić interes, prawda? Chcę przez to zapytać, gdzie się podziały jego prawa? Jasne, sprzedał kradziony samochód dzieciakowi. Hej, wszyscy popełniamy błędy. Mam rację?
· Popełniasz przestępstwo, płacisz czasem – oświadczył Gazzara, trzymając stertę levisów. – Dougie, ile za to chcesz?