Jego wzrok powędrował w kierunku mojego auta, a potem w kierunku auta, które stało za nim.
– Czy to jest Joyce?
– Śledzi mnie.
– Chce, żebym jej dał jakiś mandat?
Cmoknęłam Morellego i pojechałam do sklepu spożywczego, z Joyce na ogonie. Nie miałam zbyt dużo pieniędzy, a moja karta kredytowa była wyczyszczona, więc kupiłam jedynie podstawowe rzeczy: masło orzechowe,chipsy ziemniaczane, chleb, piwo, mleko, ciasteczka i dwa kupony – zdrapki na loterię.
Potem pojechałam do „Home Depot", gdzie kupiłam zasuwę do drzwi wejściowych na miejsce przeciętego łańcucha. Plan był taki, żeby zapłacić piwem za montaż zasuwki mojej złotej rączce i porządnemu kolesiowi, który nazywał się Dillan Rudick.
Po zakupach pojechałam do domu. Zaparkowałam przed domem, zamknęłam Wielki Błękit i pomachałam Joyce. Joyce wsunęła kciuk między zęby i pożegnała mnie prawdziwie włoskim gestem.
Zatrzymałam się przed drzwiami do mieszkania Dillana w piwnicy i wyjaśniłam, o co mi chodzi. Dillan zabrał swoje pudło z narzędziami i poszliśmy na górę. Był w moim wieku i mieszkał w podziemiach domu jak kret. Naprawdę fajny gość, ale niewiele robił i, o ile mi wiadomo, nie miał przyjaciółki… Więc, jak można się domyślić, pił mnóstwo piwa. A ponieważ nie zarabiał wiele, piwo za darmo było zawsze mile widziane.
Kiedy Dillan zakładał zasuwę, przesłuchałam sekretarkę. Pięć wiadomości dla babci Mazurowej, dla mnie żadnej.
Odpoczywaliśmy z Dillanem, oglądając telewizję, kiedy weszła babcia.
– Ludzie, co za dzień! – wykrzyknęła. – Cały czas jeździłam i prawie zapomniałam, że istnieje to coś do zatrzymywania się. – Popatrzyła z ukosa na Dillana. -A kim jest ten miły młodzieniec?
Przedstawiłam Dillana, a ponieważ była pora obiadowa, więc zrobiłam wszystkim kanapki z masłem orzechowym, udekorowane chipsami. Zjedliśmy je przed telewizorem. Babcia i Dillan wyglądali na całkiem usatysfakcjonowanych, ale ja zaczęłam martwić się o Boba. Wyobraziłam sobie, jak siedzi sam w domu Morellego i nie ma nic do jedzenia oprócz kartonu po pizzie. I kanapy, i łóżka, i zasłon, i dywanu, i ulubionego fotela Joego. Potem wyobraziłam sobie, jak Morelli strzela do Boba, i nie był to przyjemny widok.
Zadzwoniłam do Joego, ale nikt nie odbierał. A niech to. Nie powinnam była zostawiać tam Boba samego. Trzymałam już kluczyki w ręce i wkładałam kurtkę, kiedy przyjechał Morelli, ciągnąc za sobą psa na smyczy.
– Wychodzisz gdzieś? – zapytał, zabierając mi kluczyki i kurtkę.
– Martwiłam się o Boba. Miałam zamiar pojechać do twojego domu i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
– Myślałem, że może wyjeżdżasz z kraju. Uśmiechnęłam się obłudnie.
Morelli spuścił Boba ze smyczy, przywitał się z babcią i Dillanem i zaciągnął mnie do kuchni.
– Musimy pogadać.
Usłyszałam, jak Dilan zawył, i domyśliłam się, że Bob zawarł z nim znajomość.
– Jestem uzbrojona – ostrzegłam Morellego. – Więc lepiej uważaj. Mam pistolet w torebce. Morelli wziął torebkę i rzucił ją w kąt. O choroba!
– W garażu Hannibala był Macaroni junior – poinformował mnie. – Pracował dla Stolle'a. To przedziwne, że właśnie on był w garażu Hannibala. I z każdą chwilą staje się dziwniejsze.
Skrzywiłam się w duchu.
– Macaroni siedział na krześle ogrodowym.
– To był pomysł Luli – powiedziałam. – Dobra, mój też, ale facet leżał tak niewygodnie na tej cementowej podłodze.
Morelli wybuchnął śmiechem.
– Powinienem cię aresztować za naruszenie miejsca zbrodni, ale to był zdeprawowany skurczybyk i wyglądał strasznie głupkowato.
– Skąd wiesz, że to nie ja go zabiłam?
– Bo nosisz trzydziestkę ósemkę, a jego zastrzelili z dwudziestki dwójki. A poza tym ty nie trafiłabyś pięć razy z rzędu nawet w stodołę. Ten jeden raz, kiedy kogoś zastrzeliłaś, to musiała być interwencja sił wyższych.
Miał rację.- De osób wie, że posadziłam go na krześle ogrodowym?
– Nikt o tym nie wie, ale około setki ludzi się domyśla. Żaden nic nie powie. – Morelli spojrzał na zegarek. -Muszę lecieć. Mam spotkanie dziś wieczór.
– Ale nie z Komandosem, prawda?
– Nie.
– Kłamca.
Morelli wyjął z kieszeni kurtki kajdanki i zanim zorientowałam się, co się dzieje, zostałam przykuta do lodówki.
– Przepraszam, o co tutaj chodzi? – zapytałam.
– Zamierzałaś mnie śledzić. Zostawię klucz na dole, w skrzynce na listy.
I to ma być związek uczuciowy?
– Wychodzę – oznajmiła babcia.
Była w purpurowym kostiumie i białych tenisówkach, miała starannie podkręcone włosy i różową szminkę na ustach. Pod pachą trzymała dużą czarną torebkę ze skóry. Obawiałam się, że schowała w niej rewolwer, aby nastraszyć egzaminatora, jeśli obleje egzamin.
– Nie masz przy sobie rewolweru, prawda? – zapytałam.
– Oczywiście, że nie.
Nie wierzyłam jej ani przez chwilę.
Kiedy zeszłyśmy na parking, babcia podeszła do buicka.
– Myślę, że będę miała większe szansę na zdany egzamin, jeśli pojadę buickiem – oświadczyła. – Słyszałam, że niszczą młode laski w sportowych samochodach.
Na parking wjechali Habib i Mitchell. Znowu mieli lincolna.
– Wygląda jak nowy – skwitowałam ten fakt. Mitchell cały się rozpromienił.
– Tak, kawał dobrej roboty. Odebraliśmy go dziś rano. Musieliśmy zaczekać, aż lakier wyschnie. – Popatrzył na babcię, która siedziała za kierownicą buicka. – Jak dzisiaj się sprawy mają?
– Zabieram babcię na egzamin na prawo jazdy.
– To naprawdę miło z twojej strony – powiedział Mitchell. – Jesteś dobrą wnuczką, ale czy ona nie jest zbyt wiekowa?
Babcia zacisnęła sztuczną szczękę.
– Wiekowa? – krzyknęła. – Już ja ci dam wiekową! -Usłyszałam szczęk zamka od torebki. Babcia wyjęła swoją pukawkę. – Nie jestem za stara na to, żeby strzelić wam w oko – oświadczyła, mierząc do nich.
Mitchell i Habib zniżyli się na siedzeniach do tego stopnia, że zniknęli całkowicie z pola widzenia.
Rzuciłam babci piorunujące spojrzenie.
– Zdaje się, że mówiłaś, że nie masz przy sobie żadnej broni.
– Musiałam się pomylić.
– Schowaj to. I lepiej nie próbuj grozić nikomu na egzaminie, bo cię aresztują.
– Stara szurnięta wiedźma – powiedział Mitchell gdzieś z dołu lincolna.
– To już lepiej – odparła babcia. – Lubię być wiedźmą.rozdział 12
Miałam mieszane uczucia w związku z prawem jazdy babci. Z jednej strony uważałam, że to wspaniałe, bo babcia będzie bardziej niezależna. Z drugiej strony nie chciałabym znaleźć się z nią na jednej ulicy. Przez całą drogę przejeżdżała ulice na czerwonym świetle, wbijałam się w siedzenie za każdym razem, kiedy hamowała, a gdy dotarłyśmy do celu, zaparkowała na miejscu dla niepełnosprawnych, które niby to jej przysługuje, bo babcia należy do Amerykańskiego Stowarzyszenia Emerytów.
Kiedy po egzaminie ciężkim krokiem weszła do poczekalni, od razu wiedziałam, że jeszcze przez jakiś czas ulice pozostaną bezpieczne.
– Wszystko na nic – oznajmiła. – Oblał mnie na byle czym.
– Możesz zdawać jeszcze raz.
– Niech to krew zaleje, jasne, że mogę. Mam zamiar próbować, aż zdam. Bóg dał mi prawo do prowadzenia samochodu. – Zacisnęła usta. – Myślę, że powinnam była wczoraj pójść do tego kościoła.
– Nie zaszkodziłoby – potwierdziłam.
– Dobra, następnym razem stanę na głowie. Zapalę świeczkę. Zrobię wszystko.
Mitchell i Habib nadal nas śledzili, ale pozostawali z tyłu w odległości jakichś czterystu metrów. W tamtą stronę, kiedy babcia nagle hamowała, kilka razy o mało co w nas nie wjechali, więc teraz nie chcieli ryzykować.