Morelli miał dla mnie nową kurtkę, bez dziury po kuli.
– Najwyższy czas iść do domu – powiedział, delikatnie wsuwając moją rękę w rękaw kurtki.
– Jestem w domu.
– Mam na myśli mój dom.
Dom Morellego. Jak miło. Byłby tam Rex i Bob. I co więcej, sam Morelli.
Mama postawiła na stolicu przed nami dużą torbę.
– Kilka gołąbków, bochenek świeżego chleba i trochę ciastek.
Morelli wziął torbę.
– Uwielbiam faszerowaną kapustę – oświadczył. Mama wyglądała na uszczęśliwioną.
– Naprawdę lubisz gołąbki? – zapytałam go, kiedy siedzieliśmy w samochodzie.
– Lubię wszystko, czego nie muszę sam gotować.
– Jak poszło z Homerem Ramosem?
– Lepiej niż w naszych najśmielszych przypuszczeniach. Ten człowiek to gnida. Sypnął wszystkich. Alexan-der Ramos powinien był go zabić zaraz po urodzeniu. Na bis złapaliśmy też Habiba i Mitchella i powiedzieliśmy im, że są oskarżeni o porwanie, a oni wydali nam Stolle'a.
– Miałeś ciężkie popołudnie.
– To był udany dzień. Z wyjątkiem tego, że cię postrzelili.
– Kto zabił Macaroniego?
– Homer. Stolle wysłał Macaroniego, żeby przywiózł porsche. Pewnie wykalkulował sobie, że to będzie spłata części długu. Homer złapał go w samochodzie i zastrzelił. Potem wpadł w panikę i uciekł z domu.- I zapomniał włączyć alarm? Morelli uśmiechnął się.
– Tak. Homer popadł w nałóg wypróbowywania jakości towarów, które dostarczał Stolle'owi, i nie działał zgodnie z planem. Był naćpany, wyszedł kupić coś do jedzenia i zapomniał włączyć alarm. Dzięki temu Komandos mógł się włamać. Macaroni też się włamał. Ty również weszłaś do środka. Zdaje się, że Hannibal nie zdawał sobie sprawy z rozmiarów problemu. Myślał, że Homer grzecznie siedzi sobie w domu.
– Ale Homer był wrakiem człowieka.
– Tak. Homer był naprawdę wrakiem. Po zastrzeleniu Macaroniego odbiło mu do reszty. Był na haju i pewnie pomyślał, że sam się lepiej ukryje, niż zadekował go Hannibal, więc wrócił do domu po swoje oszczędności. Tylko że ich tam nie było.
– A w tym czasie ludzie Hannibala przetrząsali cały stan w poszukiwaniu Homera.
– Świadomość, że tak się szarpali, żeby znaleźć tego małego skurczybyka, jest bardzo przyjemna – powiedział Morelli.
– A co z torbą? – zapytałam. – Czy ktoś wie, co się stało z milionem dolarów? – Chodziło mi o to, czy wie o tym ktoś jeszcze oprócz mnie.
– To jedna z wielkich zagadek bytu – rzekł Morelli. -Przeważa opinia, że Homer, będąc na haju, gdzieś je schował, a potem zapomniał gdzie.
– To brzmi logicznie – oświadczyłam. – Założę się, że tak właśnie było. – Co, do cholery, dlaczego mam nie pozwolić na to, żeby Dougie i Księżyc nacieszyli się forsą? Jeśli zostałaby skonfiskowana, dostałaby się do kasy rządu federalnego i Bóg raczy wiedzieć, co by się z nią stało.
Morelli zatrzymał się przed swoim domkiem szeregowym przy Slater Street i pomógł mi wysiąść. Otworzył drzwi wejściowe, z których wyskoczył Bob i wyszczerzył do mnie zęby.
– Jest szczęśliwy, że mnie widzi – powiedziałam Mo-rellemu. Oczywiście fakt, że w ręce trzymałam torbę pełną gołąbków, też był nie bez znaczenia. Ale to niczego nie zmieniało. Bob przywitał mnie entuzjastycznie.
Morelli postawił akwarium Reksa na ladzie w kuchni. Zapukałam w szybę i coś się poruszyło pod trocinami. Rex wystawił łebek, zaczął ruszać wąsami i zamrugał do mnie swoimi czarnymi oczkami.
– Cześć, Rex! – przywitałam go. – Jak leci?
Przestał poruszać wąsami na ułamek sekundy, a potem wrócił pod trociny. Osobie niezorientowanej mogłoby się wydawać, że to niezbyt wiele, ale jak na chomika, to także było wspaniałe powitanie.
Morelli otworzył kilka piw i postawił dwa talerze na swoim małym stoliku w kuchni. Podzieliliśmy się gołąbkami z Bobem i zaczęliśmy wcinać. W połowie drugiego gołąbka zauważyłam, że Morelli nie je.
– Nie jesteś głodny? – zapytałam. Uśmiechnął się nieśmiało.
– Brakowało mi ciebie.
– Ja też za tobą tęskniłam.
– Jak twoja ręka?
– W porządku.
Wziął moją dłoń i pocałował palec.
– Mam nadzieję, że ta rozmowa to początek gry wstępnej, ponieważ naprawdę nie panuję nad sobą.
Dla mnie bomba. W tym momencie nie widziałam sensu w tym, żeby w ogóle nad sobą panować.
Wyjął mi z ręki widelec.
– Masz wielką ochotę na te gołąbki?
– Nawet nie lubię gołąbków. Porwał mnie z krzesła i zaczął całować. Ktoś zadzwonił do drzwi i oboje odskoczyliśmy od siebie.
– Niech to szlag! – zaklął Morelli. – A teraz znów co? Zawsze coś! Koniec z babciami, mordercami i pagerami. Dłużej tego nie zniosę.
Piekląc się, wyszedł i z hukiem otworzył drzwi.
W drzwiach stała jego babcia Bella. Była to kobieta niskiego wzrostu, cała w przedpotopowej czerni. Włosymiała ściągnięte w koczek na karku, żadnego makijażu, a jej wąskie usta były zaciśnięte. Obok stała matka Joe-go, która była wyższa niż Bella, ale nie mniej przerażająca.
– No i co? – zapytała babka Bella. Joe spojrzał na nią.
– Z czym?
– Nie zaprosisz nas do środka?
– Nie.
Bella zesztywniała.
– Gdybyś nie był moim ulubionym wnukiem, to nauczyłabym cię rozumu.
Matka Joego wysunęła się do przodu.
– Nie przyszłyśmy na długo. Jedziemy na pępkówkę do Marjorie Soleri. Wstąpiłyśmy tylko, żeby zostawić ci trochę jedzenia. Wiem, że sobie nie gotujesz.
Stanęłam obok Joego i wzięłam od jego matki garnek.
– Miło znowu panią widzieć, pani Morelli. I panią też, babciu Bello. Z tego garnka płynie zniewalający zapach.
– Co tu się dzieje? – zapytała Bella. – Znowu żyjecie w grzechu?
– Próbujemy – odparł Morelli. – Ale jakoś nie mamy szczęścia.
Bella podskoczyła i trzepnęła go po głowie.
– Wstyd mi za ciebie.
– Może zaniosę to do kuchni – powiedziałam, wycofując się. – Muszę już uciekać. Ja też nie przyszłam na długo. Wpadłam tylko, żeby się przywitać. – Nie miałam najmniejszej ochoty na to, żeby babcia Bella wzięła mnie na muszkę.
Joe chwycił mnie za zdrową rękę.
– Nigdzie nie pójdziesz.
Bella popatrzyła na mnie spod oka, aż się wzdrygnęłam. Czułam, że Joe za chwilę wybuchnie.
– Stephanie zostaje u mnie na noc – zakomunikował. – Musicie się z tym pogodzić.
Bella i pani Morelli nadęły się i zacisnęły usta.
Pani Morelli zadarła głowę do góry i wbiła w Joego swój przeszywający wzrok.
– Czy masz zamiar ożenić się z tą kobietą?
– Tak, żebyście wiedziały, że się z nią ożenię – oświadczył Joe. – Im szybciej, tym lepiej.
– Ożeni się! – wykrzyknęła babcia, składając modlitewnie ręce. – Mój Joseph się żeni. – Ucałowała nas oboje.
– Chwileczkę – powiedziałam do Morellego. – Nigdy nie prosiłeś mnie o rękę. Przecież ty nie chcesz się żenić.
– Zmieniłem zdanie – odparł. – Chcę się ożenić. Do diaska, chcę się ożenić dziś wieczór.
– Chcesz po prostu uprawiać seks – uściśliłam.
– Chyba żartujesz! Nawet nie pamiętam, o co w tym chodzi. Nie wiem, czy jeszcze potrafię to robić. Zadzwonił jego pager.
– Niech to szlag! – wściekł się Morelli. Oderwał pager od paska i wyrzucił go na ulicę.
Babcia Bella spojrzała na moją dłoń.
– A gdzie pierścionek?
Wszyscy popatrzyliśmy na moją dłoń. Pierścionka nie było.