Выбрать главу

–  To jest demagogia!

–  Cynizm, to może, ale demagogia na pewno nie. Co, nie mam racji? W którym miejscu przekręciłem prawdę, hę?

–  Naprawdę chcesz swym wnukom zafundować Polskę podmurowaną stosami głów?

–  Iii, dziury w całym szukasz. Gówno będzie moje wnuki obchodzić, co tam się działo dwadzieścia, trzydzieści lat wcześniej; ani się nie będą chcieli o tym uczyć, ani się nie będą przejmować niewinnie pomordowanymi, czy to po naszej, czy po nie naszej stronie. Za to mnie obchodzi, żeby one mogły rosnąć i żyć we własnym kraju, mówić na co dzień językiem rodziców i tego języka uczyć swoje dzieci, i przekazywać im swą wiarę, i mieć własną flagę, własny hymn, i być dumnymi, że są tym, kim są, nikim innym, tylko właśnie Polakami, że naprawdę są Polakami, bo jest na mapie kraj, który się nazywa Polska, i ni chuja mnie nie wzrusza, ilu śmierci dla sprawienia tego potrzeba, ani nikogo to nie będzie obchodzie w przyszłości, bo to oni będą zwycięzcami, oni, te nasze dzieci jeszcze nie poczęte, tak jak zwycięzcami roku dwudziestego są dzisiejsi Rosjanie, ten Sieriozny i Krepkin, i milion moskwiczan, którzy mogą wskazać palcem na globusie swój kraj, największe państwo planety, i cieszyć się, napawać potęgą swego narodu, i nikt z nich nawet przez sekundę nie pomyśli o zniszczonych, stłamszonych, wybitych dla ziszczenia wizji takiego globusa nacjach, o tych milionach nie-Rosjan, a jeśli przypomni się któremu Syberia, jeśli się któremu przypomną podbiegunowe łagry, to dlatego, że trafił do nich jego wuj czy dziadek, jego rodak, Rosjanin, a nie Polak czy Żyd, i teraz już wiesz, dlaczego słuszne i mądre jest rozstrzeliwanie bezbronnych uchodźców, matek z dziećmi, dzieci z kalekami, i wiesz dlaczego Moskwa wyleci w powietrze.

–  Powtarzam: to jest demagogia, Xavras. Nie istnieje żaden przyczynowo-skutkowy związek pomiędzy odpaleniem na placu Czerwonym bomby atomowej a powstaniem wolnej Polski.

–  Skąd ty to możesz wiedzieć?

– Narobisz sobie tylko nowych wrogów, wzbudzisz do siebie powszechną nienawiść, a przynajmniej niechęć, ostatecznie popsujesz swój wizerunek i stracisz sympatię telewidzów.

–  Tak ci się wydaje? A przecież to chyba ty powinieneś znać się na telewizji. Nie dostałeś wiadomości z Nowego Jorku? Ja ustaliłem dyżury i zawsze któryś z moich ludzi słucha serwisów. Twoi szefowie zrobili po emisji tego spektaklu z Sierioznym badania opinii publicznej, i tak… gdzie ja to mam… O! Zainteresowanie sprawą wojny o niepodległość Polski: wzrost o dwadzieścia siedem punktów procentowych. Poparcie: wzrost o dwanaście. Zainteresowanie postacią pułkownika Wyżryna: wzrost o trzydzieści trzy procent, do osiemdziesięciu jeden i ośmiu dziesiątych. Sympatia dla postaci pułkownika Wyżryna: spadek o sześć procent. No i teraz mi powiedz: nie opłacało się?

–  Socjologia nie jest nauką ścisłą. Sądzisz, że jak dopuścisz się bestialstw znacznie większych, to proporcjonalnie skoczą ci te procenty? Nic bardziej mylnego; reakcji społeczeństwa nie sposób przewidzieć.

–  Jeżeli faktycznie nie sposób, to skąd możesz mieć Pewność, że źle na tym wyjdę?

–  Ty mylisz efekty doraźne z długofalowymi skutkami politycznymi. To politycy podejmują decyzje. A który ci teraz poda rękę?

–  Każdy, o ile mu się to opłaci. Nie udawaj naiwnego. Popatrz na Fahrada: przez dwadzieścia lat handlował bronią, mordował, podkładał ładunki wybuchowe, ale skoro tylko usiadł do rozmów i przystąpił do targów, łaskawie zgadzając się zaprzestać rzezi, zaraz przyznano mu pokojowego Einsteina i został maskotką wszystkich królów, prezydentów i premierów, ściskają się z nim przed kamerami ile mogą, niedługo papież przyjmie go na audiencji. Gdyby ten Fahrad wcześniej wymordował dziesięć razy więcej ludzi, teraz byłby dziesięć razy większym bohaterem, stawialiby go dzieciom za przykład. A poza tym nie jest prawdą również to, że decyzje podejmują politycy, a przynajmniej nie w przypadku waszych polityków. Demokracja wcale nie oznacza rządów najmoralniejszych, najmądrzejszych, najsprawiedliwszych, najuczciwszych, najlepiej rządzących ani czyniących najwięcej dobra największej grupie ludzi; demokracja oznacza rządy najlepszych w prowadzeniu telewizyjnych kampanii wyborczych. Wszystko inne to pochodne. I te procenty, te badania opinii publicznej, z których niby to się naśmiewasz, to one będą przy podejmowaniu decyzji najważniejsze; chodzi o to, żeby nie dać politykom żadnego pola manewru, nie powinni się w ogóle zastanawiać: powinien im wystarczyć jeden rzut oka na wyniki badań.

–  Wciąż nie pojmuję, w jaki sposób miałbyś uzyskać takie wyniki owych badań, dopuszczając się zagłady atomowej.

–  Nie musisz. Nie twój problem.

–  To Jewriej, tak? Jewriej, mam rację? On cię opętał. Co ci przepowiedział?

–  A odpierdol się od Jewrieja.

–  Dobra. Dobra. Jak chcesz. To jak to będzie w tym wywiadzie? Co usprawiedliwia terroryzm?

–  Jeszcze większy terroryzm.

–  Może raczej tłumaczy, nie usprawiedliwia.

–  Jak chcesz.

–  Dalej jest ta gadka o aborcji…

–  Z terroryzmem jest jak z aborcją: zawsze totalnie potępiana, jednak w pewnych przypadkach dopuszczana niemal przez wszystkich.

–  Ładne. Ładne. Coś jeszcze?

–  Co?

–  Może byś się tak wytłumaczył z tego Sierioznego, mhm? Puścili tę zimną dokrętkę, jak przestrzeliwujesz mu łeb. Przydałoby się podać jakiś powód tego mordu.

–  Zabiłem go, bo już nie nadawał się do życia; aby oszczędzić mu cierpień.

–  No nie… tego powiedzieć nie możesz. Lepiej się wymów z samych tortur. Na co ci one były?

–  Aleś namolny. Jeśli powiem, stracą całe znaczenie.

–  Ale…

–  Daj już spokój. Zakładaj to ustrojstwo. Niedługo wymarsz.

Zaczęło padać – jakieś trzy dni temu. Wygląda to niemal na specyfikę terenu: im dalej w Rosję, tym gęstszy deszcz. Albo siąpi, albo kropi, albo leje, ale ani na moment nie ustaje. Wkrótce zaczniemy porastać mchem, pomyślał Smith, przyglądając się Morze Wydało Zmarłych naciągającemu na lufę swej anuki zieloną prezerwatywę.

Ze stoku poniżej doszły przez szum jednostajnego dżdżu ludzkie głosy. Kompletnie przemoczony Ian z westchnieniem podniósł się spod drzewa. Zabrał kołpak. Zerknął na Morze Wydało Zmarłych, ale ten nie zdradzał ochoty do wieczornej przechadzki. Poszedł więc sam.

Okazało się, że to grupa Małpy. Już trzecia, która nie zdołała się wymknąć z zaskakująco gęstej sieci zarzuconej Przez Armię Czerwoną. Ocalało trzech, z tego jeden ciężko ranny, ledwo szedł, właściwie dwaj pozostali go wlekli. Co się tyczy samego Małpy, to wdepnął on w kłusownicze sidła i nie zdążył uciec, chcieli wziąć go żywcem, ale wyciągnął zawleczkę.

Smith minął zapracowanego Kostuchę i zatrzymał się dopiero przy Xavrasie. Pułkownik wskazał światło na kołpaku. Ian wyłączył nagrywanie.

– Nic z tego nie nadasz – mruknął Wyżryn, przesuwając po wardze dawno wygasłego peta. – Żadnych defetystycznych relacji. Niech się pocą.

– Z taktycznego punktu widzenia byłoby dla was lepiej, gdyby Posmiertcow miał jak najgorsze zdanie o waszej kondycji.

Spojrzeli na niego beznamiętnie.

–  Musisz jednak jeszcze odrobinę popracować nad zaimkami – rzekł Flegma, chowając komputer pod kapotę.

Smith wzruszył ramionami i wycofał się pod pobliskie drzewo. Kołpaka nie zdejmował, przynajmniej chronił go od deszczu.

Odbywała się tu zwykła cowieczorna narada minisztabu Wyżryna: on sam, Flegma, Jebaka, Mocny, Wyszyński. Zazwyczaj ograniczała się ona do wyboru na zafoliowanych mapach lub lśniącym wszystkimi barwami tęczy ekranie komputera najmniej szaleńczej drogi ucieczki. Jeśli można tu w ogóle mówić o ucieczce, skoro nieprzerwanie parli ku Moskwie, prosto do jaskini lwa – czasami nawracając, często halsując i nadrabiając drogi, wciąż jednak zmierzając ku stolicy. Zbliżał się już moment, gdy podejdą do niej tak blisko, że będą zmuszeni z półdzikiej partyzantki leśnej przedzierzgnąć się w zakamuflowaną cywilnym wyglądem partyzantkę miejską – póki co, nie mogli się jednak oderwać na tyle skutecznie od patroli Armii Czerwonej, by rozmyć się i zniknąć na ekranach jej prognostycznych komputerów, owych krzemowych Napoleonów, co w czasie rzeczywistym liczą do szóstego miejsca po przecinku prawdopodobieństwa każdego z możliwych rozwojów przebiegu bitwy. Jeśli zaś chodzi o te nędzne maszynki, jakimi dysponował Wyżryn, to i tak nie na wiele się zdawały, pozbawione stałego dopływu wiarygodnych danych; ich prognozy coraz częściej stanowiły po prostu nieco bardziej zaawansowane technicznie wersje klasycznej wróżby Cyganki: albo umrzesz, albo będziesz żył.