Выбрать главу

– Ostro zagram, kiedy opowiem twojej matce, po co się z nim spotkałam.

– Rozumiem, że gówno cię obchodzi dobro rodziny. – Artur strzela fatalnego samobója i chyba orientuje się w tym błyskawicznie, bo mięśnie żuchwy zaczynają mu drgać ze zdenerwowania.

Ale Małgorzata nigdy nie odczuwała specjalnej satysfakcji z dobijania tych, którzy własnoręcznie rozłożyli się na łopatki. Dlatego wymija Artura, rozkłada swoją pościel w sypialni, po czym, zamykając drzwi, rzuca mu tylko:

– Dobro rodziny z całą pewnością nie wymaga, żebym leżała z tobą w jednym łóżku.

Gasi światło i długo płacze w poduszkę. Chyba raczej z napięcia niż z żalu. A może z tęsknoty za swoim wyobrażeniem udanego małżeństwa. Co z tego, że było tylko wyobrażeniem? Płacze nad latami straconymi na przymykanie oczu, łykanie złości, dostosowywanie się do cudzych wyobrażeń. Nad tym, że w oczach Artura z przerażeniem dostrzega dzisiaj odbicie kogoś, kim nie jest i nigdy nie była… Jego wyobrażenie. Przede wszystkim jednak płacze w niej odrzucona kobieta, która okazała się za mało atrakcyjna, by zatrzymać swego mężczyznę. Można długo karmić się złością i urażoną ambicją, można wmawiać sobie, że głupek nie docenił tego, co miał. Tylko że każde spojrzenie w lustro i w głąb siebie mówi jej: jesteś beznadziejna, jesteś tak beznadziejna, że wolał byle kogo niż ciebie. Bo nawet w chwilach największej słabości Małgorzata zdaje sobie sprawę z tego, że mityczna Elżbieta nie jest księżniczką z bajki. Przynajmniej nic jej nie wiadomo o tym, by ZUS rekrutował swoje kadry spośród księżniczek. Po prostu była pod ręką we właściwym czasie i miejscu.

Alicja przygląda się krytycznie swemu odbiciu w wielkim łazienkowym lustrze.

Po co nagadałaś mu tych bzdur o żelu i o wieczorowym stroju? Znów szybciej mówisz, niż myślisz. Zamiast milczeć i czekać na jego propozycję, sama przejmujesz inicjatywę. W ten sposób nigdy się nie dowiesz, o co mu chodzi. Czego on oczekuje po tym spotkaniu.

Dobra! Słowo się rzekło. Włoży tę sukienkę z cekinami. Jest czarno-pomarańczowa, amerykańska i świeci niemiłosiernie. Miała ją co prawda przy najbliższej okazji oddać córce, bo ten cekinowy blask z całą pewnością nie jest w jej stylu, ale co tam.

A jeśli on przyjdzie ubrany w podkoszulek? To powie, że właśnie wróciła z przyjęcia z ambasady. Niech sobie myśli, co chce. Włosy upnie w kok, dwie szpilki jak w japońskich fryzurach, ciemna wiśnia na usta. I owoce, dużo owoców. Co ci, kobieto, przyszło do głowy? Albo startujesz w zawodach kuchennych, albo w miłosnych. Wabić faceta pierogami z serem! A potem herbatą! Uciekł od tych afrodyzjaków!

Śmieje się do swojego odbicia w lustrze. No i dobrze. Samo życie już było. Teraz wreszcie trochę akcji. Ostatecznie jej znajomość z mężem zaczęła się od zupy grzybowej, którą oboje się zatruli. I co? Nigdy nie wiadomo, co może zadziałać jak napój miłosny. Ale ruskie pierogi to naprawdę przesada.

Paweł dzwoni do furtki. Włożył błękitną koszulę w drobne paseczki i granatowo-żółty fular. Do tego dżinsy i granatową marynarkę.

– Przepraszam, że tak z pustymi rękoma – woła już od progu. Wchodzi do holu, szukając wzrokiem Alicji, która otworzyła mu i natychmiast gdzieś się skryła. – Gdzie jesteś, Alicjo? – woła zaniepokojony.

Na schodach prowadzących do piwnicy i garażu zjawia się gospodyni w niebotycznych szpilkach i niesłychanej sukni. Niesie szampana i butelkę wody mineralnej.

– Wyglądasz genialnie! Przepraszam, że tak z pustymi rękoma – powtarza Paweł i podchodzi bliżej.

Alicja, zamiast przywitać się czule, wciska mu w rękę lodowatą butelkę szampana. Bardzo gorące powitanie! Kieruje się do salonu, Paweł drepcze tuż za nią. Głębokie rozcięcie z boku nie pozostawia wątpliwości co do rewelacyjnej długości jej nóg. Wchodząc do salonu, Paweł odstawia butelkę na komodę i jednym ruchem obejmuje Alicję, która nie odwraca się, tylko płynnie przesuwa się, tak jakby opadała na niego. Poruszają się tak przez chwilę jak w tańcu. Teraz wszystko zależy od Alicji. Ta jednak prostuje się, odwraca powoli i wyswobadza z objęć. Muska Pawła po policzku chłodną ręką.

– Cieszę się, że znalazłeś psa – szepcze niemal i szybko poprawia kok. Idealnie nietknięty. – Zapomniałam kieliszków – mówi już głośniej i wychodzi, nim Paweł zdąży cokolwiek zrobić.

Trochę wytrącony z konwencji nie robi nic. No prawie. Siada na kanapie, nie odrywając wzroku od Alicji krzątającej się nerwowo w kuchni.

– Dlaczego zwiałaś? – pyta.

– Ja zwiałam? – odpowiada pytaniem na pytanie Alicja. Oddzielona od niego kuchennym bufetem czuje się nieco pewniej. – Skądże. Musiałam pójść po kieliszki, chyba nie masz zwyczaju pić szampana prosto z butelki. W każdym razie ja nie, ostatni raz robiłam to pewnie w liceum, ale to było naprawdę bardzo dawno – wyrzuca z siebie nerwowo i zupełnie bez sensu.

– Alicjo – przerywa jej w końcu Paweł, podchodząc do bufetu. – Nie zmuszam i nie zmuszę cię do niczego, na co nie miałabyś ochoty. Nie musisz się tak denerwować, wypiję lub nie wypiję i pójdę sobie. Będę się trzymał bezpiecznej konwencji.

– Pozwól, że tym razem ja zadecyduję o wyborze konwencji – mówi Alicja cicho. – Napijmy się szampana za zdrowie cudownie odnalezionego psa.

Wkłada do kieliszków po trzy truskawki posypane cukrem pudrem. Czeka, aż Paweł otworzy butelkę. Korek cicho strzela. Paweł zalewa owoce zimnym szampanem. Alicja podaje szpadki do owoców. Podnosi kieliszek w stronę Pawła, który również unosi swój kieliszek. Jest przeraźliwie sztucznie i nie wiadomo, co powiedzieć.

– Masz jakieś dzieci? – pyta w końcu Paweł, siadając z rezygnacją na kanapie.

– Tak, nie jakieś, ale dorosłą córkę – odpowiada Alicja w temperaturze schłodzonego szampana. Nadal obwarowana bufetem.

– Gdzie jest? – brnie Paweł.

– Nie martw się, nie zejdzie z góry, mieszka we Francji. Szanse na normalną rozmowę topnieją jak szron na butelce od szampana.

– Zimno mi – mówi Alicja, odstawiając kieliszek. – Niepotrzebnie napiłam się alkoholu…

Paweł nie korzysta z okazji, by znowu ją objąć.

Co się dzieje? Już co jak co, ale ta stara gra zawsze się sprawdzała, myśli Alicja, wściekła i na niego, i na siebie. Przyspawało ją chyba do tego bufetu! A jego do tej cholernej kanapy!

Żadne z nich nie rusza się jednak ze swego miejsca.

Powinien podejść i ją objąć, tak jak to zrobił przy wejściu. Teraz już może, bo ona o tym zdecydowała. Że też wcześniej nie przyszło jej do głowy, że ten miły mężczyzna lubi decydować co najmniej tak samo jak ona. No dobrze. Jak tak, wyjdzie zza bufetu i nastawi mu tę cholerną płytę, którą tu przyniósł na przeprosiny. Do dzisiaj leżała w tym miejscu, w którym ją położył kilka dni temu.

Paweł powoli sączy szampana. Przez następne pół godziny słuchają długiego konania damy kameliowej. W końcu Paweł spogląda na zegarek, podnosi się z kanapy, podchodzi do Alicji dogorywającej w fotelu i lekko całuje ją w policzek.

– Miłych snów – mówi po prostu, kłania się i wychodzi. Alicja przygląda się chwilę trzem nietkniętym truskawkom w jego kieliszku, po czym zrywa się, biegnie na górę do sypialni, zrzucając po drodze kretyńskie szpilki z nóg i te z włosów, jeszcze głupsze. Kładzie się w cekinowej sukience do łóżka, przykrywa po uszy i płacze. Świta już, kiedy z westchnieniem wstaje, rozpina resztki fryzury i przebiera się w piżamę.

Ta noc miała być inna niż wszystkie moje noce! No to była! – odpowiada Alicja sama sobie.

Rozdział 7

Czwartek, 13 czerwca 200…

Rano na cmentarzu panuje nieprzyjemny chłód, po wczorajszym deszczu zostały kałuże. Alicja zdążyła już przemoczyć adidasy w mokrej trawie. Jakoś nie widać tu czerwcowej bujności, raczej wydaje się, że to wczesna jesień. Może za dużo eleganckich marmurowych nagrobków, na których nikt nie zostawia kwiatów. A może to tylko wrażenie Alicji.