Выбрать главу

– Jestem pewna, że ona nie życzy sobie, by ciągnąć tę sprawę.

– Nie ona mnie wynajęła, tylko Bobby. A w ogóle skąd to twoje zaangażowanie?

Chyba wyczuła niebezpieczeństwo w moim tonie, ale nie okazała zaniepokojenia. Uśmiechnęła się słabo, ciągle z wyniosłą miną.

– Oczywiście. Nie chciałam się wtrącać – burknęła. – Nie wiedziałam tylko, jak wyglądają twoje plany, i wolę, żeby Glen oszczędzono trosk.

Powinnam teraz odezwać się pojednawczo, ale siedziałam tylko i się gapiłam. Jej policzki pokryły się słabym pąsem.

– No cóż. Miło było cię znowu zobaczyć. – Wstała i podreptała do jednego z pozostałych gości i – odwróciwszy się do mnie ostentacyjnie plecami – pogrążyła się w rozmowie.

Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam tylko, co jej chodzi po głowie. Wcale mnie to nie ciekawiło, jeśli nie miało związku ze sprawą. Popatrzyłam na nią, zamyślona.

Wkrótce potem, jak na umówiony sygnał, wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia. Glen stała pod sklepionym przejściem do salonu, gdzie ściskano ją i ujmowano współczująco za ręce. Każdy wygłaszał tę samą formułkę: „Wiesz, że cię kochamy, słodziutka. Daj nam znać, jeśli będziesz czegoś potrzebować”.

Mówiła: „Nie omieszkam”, po czym ściskano ją powtórnie.

Sufi była tą, która odprowadzała ich do drzwi.

Miałam już udać się za ich przykładem, gdy wzrok Glen spoczął na mnie.

– Chciałabym z tobą porozmawiać, jeśli zechcesz zostać jeszcze chwilę.

– Zgoda – powiedziałam. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że od dobrych kilku godzin nie widziałam Dereka. – A gdzie Derek?

– Odwozi Kitty z powrotem do szpitala. – Usiadła na jednej z kanap, zsuwając się nieco w dół, by móc oprzeć wygodnie głowę. – Może się czegoś napijesz?

– Z przyjemnością. Czy tobie też zrobić drinka, skoro już będę robić dla siebie?

– Boże, nie odmówię. W mojej kryjówce znajduje się barek, jeśli nam tu czegoś zabraknie. Zrób mi szkocką. Z mnóstwem lodu, proszę.

Przemierzyłam całą długość holu w stronę jej apartamenciku, by wrócić ze staroświecką szklanką i butelką cutty sarka. Kiedy powtórnie znalazłam się w salonie, Sufi wróciła, a dom pogrążył się w takiej ciszy, jaka następuje po nadmiernej wrzawie.

Przy końcu stołu bufetowego stało wiaderko z lodem i kilka kostek wrzuciłam do szklanki, posługując się parą srebrnych szczypiec, przypominających szpony dinozaura. Poczułam się przez to bardziej bywała, jakbym, grając w przedwojennym filmie, nosiła żakiet z poduszkami na ramionach i pończochy ze szwem.

– Musisz być wyczerpana – mruknęła Sufi. – Może położę cię do łóżka, zanim ruszę do siebie?

Glen uśmiechnęła się z wysiłkiem.

– Nie, nie trzeba. Idź już.

Sufi nie miała innego wyboru, tylko schylić się i pocałować Glen, a potem poszukać torebki. Wręczyłam Glen szklankę z lodem i nalałam do niej szkockiej. W końcu Sufi pożegnała się i opuściła nasze towarzystwo, obdarzając mnie przy tym ostrzegawczym spojrzeniem. Kilka sekund później usłyszałam, jak zamykają się drzwi wejściowe.

Przysunęłam sobie krzesło i usiadłam, opierając stopy na kanapie, rozmyślałam nad moją obecną sytuacją. Bolały mnie plecy i lewa ręka. Dopiłam wino i wlałam na jego miejsce cutty sarka.

Glen pociągnęła solidny łyk.

– Widziałam, że rozmawiasz z Jimem. Co mówił?

– Wierzy, że Bobby miał atak i dlatego zjechał z drogi. Jakaś epilepsja spowodowana urazem głowy z pierwszego wypadku.

– To znaczy?

– Cóż, moim zdaniem to znaczy, że jeśli tamten wypadek naprawdę był próbą zabójstwa, nareszcie wypłacono dywidendę.

Jej twarz poszarzała. Spuściła wzrok.

– Co teraz zamierzasz?

– Posłuchaj. Wciąż mam pieniądze, jakie zostały mi z zaliczki Bobby’ego. Będę pracować, aż dowiem się, kto go zabił.

Popatrzyła mi w oczy, a spojrzenie to było badawcze.

– Dlaczego to robisz?

– By uregulować rachunki. Bilans musi wyjść na zero.

– O, tak – odparła.

Przez jakiś czas wpatrywałyśmy się w siebie, po czym ona uniosła swą szklankę, ja swoją i wypiłyśmy.

Kiedy zjawił się Derek, poszli razem na górę i – za przyzwoleniem Glen – następne trzy godziny spędziłam na bezowocnym przeszukiwaniu jej buduaru i pokoju Kitty. Potem wróciłam do domu.

ROZDZIAŁ 14

W poniedziałek o ósmej rano byłam znowu na sali ćwiczeń. Czułam się jak po podróży na Księżyc. Bezwiednie rozejrzałam się za Bobbym, uzmysławiając sobie milisekundę później, że odszedł, by już nigdy nie wrócić. Poczułam smutek. Tęsknota za kimś to nieokreślone, nieprzyjemne doznanie, niby nurtujący niepokój. Nie jest tak konkretne jak rozpacz, ale równie przekonujące i nie ma od niego ucieczki. Ruszałam się, wyciskałam siódme poty, jakby ból fizyczny mógł przesłonić swego emocjonalnego odpowiednika. Każdą minutę wypełniałam aktywnie i chyba pomagało. W pewien sposób przypomina to wcieranie ben-gayu w bolące plecy. Chcesz wierzyć, że w jakimś stopniu to pomaga, ale nie wiesz dlaczego. Lepsze to niż nic, choć nie leczy.

Wzięłam prysznic, ubrałam się i pojechałam do biura. Nie odwiedzałam go od środowego popołudnia. Zebrał się już spory stos listów i rzuciłam wszystkie na biurko. Światełko na mojej automatycznej sekretarce mrugało, ale musiałam najpierw zadbać o inne sprawy. Otwarłam drzwi balkonowe i wpuściłam trochę świeżego powietrza, potem zaparzyłam dzbanek kawy. Zbadałam półkwaśną śmietanę w mojej lodóweczce, węsząc przy rozerwanym dzióbku kartonowego pudełka. Na granicy. Muszę ją wkrótce wymienić. Gdy kawa była gotowa, znalazłam czysty kubek i napełniłam go. Śmietanka ułożyła się na powierzchni w złowieszczy wzór, ale smakowała dobrze. Czasami piję kawę czarną jak smoła, czasami dodaję śmietanki. Usiadłam wygodnie na krześle obrotowym i wcisnęłam guzik automatycznej sekretarki.

Taśma przewinęła się do tyłu i usłyszałam Bobby’ego. Gdy zdałam sobie sprawę, kto mówi, poczułam, jak chłodny palec dotyka mojego karku.

„Cześć, Kinsey. Tu Bobby. Przepraszam, że przed chwilą zachowałem się jak palant. Wiem, że chciałaś mnie pocieszyć. Coś mi przyszło do głowy. Wiem, że to wygląda nonsensownie, lecz pomyślałem, że i tak ci powiem. Wydaje mi się, że ze sprawą łączy się nazwisko Blackman. Jakiś Blackman. Nie wiem, czy to właśnie jemu dałem czerwony notes, czy też on mnie chce dopaść. A może to tylko mój mózg wymyśla te rzeczy. Tak czy owak możemy później pomyśleć nad tym razem, może coś z tego wyjdzie. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia, potem muszę zobaczyć się z Kleinertem. Postaram się z tobą skontaktować. Może wieczorem napijemy się czegoś? A na razie trzymaj się, słoneczko. Uważaj na tyłeczek”.

Wyłączyłam urządzenie i gapiłam się na nie.

Odszukałam w górnej szufladzie książkę telefoniczną. Znalazłam w spisie jednego Blackmana, samo „S”. Żadnego adresu. Prawdopodobnie kobieta próbująca uniknąć nieprzyzwoitych telefonów. Wierzę w wypróbowywanie najpierw oczywistego. No bo dlaczego nie? Może Sarah albo Susan, albo Sandra Blackman znała Bobby’ego i miała jego czerwony notes, a może opowiedział jej ze szczegółami, co jest grane, dzięki czemu mogłabym jednym telefonem załatwić wszystkie sprawy. Numer był odłączony. Spróbowałam raz jeszcze, żeby się upewnić. Usłyszałam tę samą śpiewkę. Sporządziłam notatkę. Kto wie, czy ten numer jeszcze się nie przyda? Może S. Blackman wyjechała z miasta lub zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach?

Wcisnęłam guzik odgrywania, po prostu po to, by usłyszeć jeszcze raz głos Bobby’ego. Zaczynałam się niecierpliwić, nie wiedząc, jak rozgryźć tę sprawę. Przeglądałam jego teczkę. Nie rozmawiałam jak dotąd z jego poprzednią dziewczyną, Carrie St. Cloud, teraz nadarzyła się dogodna okazja. Glen powiedziała mi, że nie widziała jej od pierwszego wypadku, ale Carrie zawsze może coś pamiętać z tamtych czasów.

Wypróbowałam numer, który dostałam od Glen, i pogawędziłam krótko z matką Carrie, wyjaśniając, kim jestem i dlaczego chcę się skontaktować z jej córką. Carrie rok temu wyprowadziła się z rodzinnego domu, by zamieszkać we własnym mieszkanku, dzielonym wraz z przyjaciółką. Pracowała teraz w pełnym wymiarze godzin jako instruktor aerobiku w klubie na Chapel. Zanotowałam dwa adresy, domowy i do pracy, i podziękowałam uprzejmie.