Odstawiłam kubek na bok, wyłączyłam imbryk, zamknęłam biuro i zeszłam tylnymi schodami.
Dzień był pochmurny, niebo zasnuło się bielą. Bladoszara mgiełka wypełniała ulice chłodem. Po trudnym do zniesienia skwarze ostatnich tygodni ta odmiana wydawała się czymś nienaturalnym. Ostatnio pogoda w Santa Teresa odbiegała od normy. Zwykle można tu liczyć na czyste, słoneczne niebo oraz w miarę spokojne morze, najwyżej nad górami snuło się kilka obłoków, co dodawało uroku krajobrazowi. Deszcze zawsze padały w styczniu: dwa tygodnie nieustannej ulewy, po której kraina pokrywała się szmaragdową zielenią, bugenwille i kapryfolium zdobiły miasto niczym krzykliwy makijaż. Obecnie w kwietniu i październiku pojawiają się deszcze i chłodne dni, jak ten sierpniowy, kiedy temperatura powinna wynosić trzydzieści stopni. Ta odmienność jest uciążliwa, zmiany klimatu łączy się z erupcjami wulkanów na morzach południowych i pogłoskami o ozonie podziurawionym sprayami do włosów.
Klub aerobiku znajdował się ledwie pół przecznicy dalej, mieścił się w dawnych pomieszczeniach klubu badmintona, który podupadł, kiedy minęła moda na ten sport. Jako że aerobik wyszedł teraz na czoło, nic dziwnego, że przemianowano te proste, wąskie pomieszczenia z parkietami z twardego drewna na spalające tłuszcz piekarniki dla kobiet marzących o smukłej sylwetce. Zapytałam, czy Carrie prowadzi teraz lekcję, na co kobieta za biurkiem wskazała w milczeniu na źródło ogłuszającej muzyki, która wykluczała wszelką rozmowę. Podążyłam za wskazaniem jej palca i skręciłam za narożnik. Na prawo zobaczyłam sięgający do pasa murek, okalający grupę aerobikową, ćwiczącą piętro niżej. Akustyka była straszna. Patrzyłam z galerii dla widzów, podczas gdy muzyka huczała. Carrie wykrzyczała jakieś słowo zachęty i piętnaście najlepiej wyglądających ciał miasta rzuciło się do ćwiczeń z rzadko oglądanym fanatyzmem. Najwidoczniej ćwiczenia osiągały właśnie swoje apogeum. Kobiety wykonywały uniesienia tyłków, które wyglądały obscenicznie; jęczały przy tym na podłodze ubrane w matowe, obcisłe trykoty, wymachując biodrami, jakby obrabiali je niewidzialni partnerzy.
Carrie St. Cloud zaskoczyła mnie. Jej imię sugerowało drugą wicemiss w szkolnych zawodach albo kwitnącą aktorkę, której prawdziwe nazwisko brzmi Wanda Maxine Smith. Wyobrażałam sobie przeciętną, kalifornijską urodę, ciało wprawionej pływaczki, blond włosy, oślepiająco białe zęby, może lekką skłonność do stepowania. Nic z tych rzeczy.
Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia dwa lata, jej długie czarne włosy spływały do pasa, a muskulatura mówiła o ogromie czasu spędzanego na siłowni. Miała wyrazistą twarz, rodem z greckiej rzeźby, pełne usta, zaokrąglony podbródek. Jej trykot, matowożółty spandex, podkreślał szerokie ramiona i smukłe biodra gimnastyczki. Jeśli miała na sobie uncję tłuszczu, to ja jej nie wyśledziłam. Nie miała dużych piersi, ale i tak sprawiała wrażenie stuprocentowej kobiety. Nie była żadnym plażowym króliczkiem. Traktowała te sprawy poważnie, wiedząc, na czym polega dobra kondycja; ćwiczyła, oddychając miarowo. Każda z pozostałych kobiet odczuwała ból. Dziękowałam opatrzności, że ja muszę biegać jedynie trzy mile dziennie. Nigdy nie będę wyglądać równie dobrze jak ona, ale nie narzekam.
Carrie przeprowadziła grupę przez ćwiczenia relaksujące i kilka pozycji jogi, pozwalając kobietom na koniec porozkładać się na parkiecie niczym na pobojowisku. Wyłączyła muzykę, złapała ręcznik i wtuliła weń twarz, kiedy wychodziła z sali przez drzwi znajdujące się dokładnie pode mną. Znalazłam schody i ruszyłam nimi w dół, złapałam ją przy kranie obok szatni. Jej włosy przelewały się przez ramiona niczym welon zakonnicy i musiała wziąć je w garść, by nie zmoczyć ich pijąc.
– Carrie?
Wyprostowała się, ścierając strumyk potu rękawem swego trykotu. Ręcznik zarzuciła na szyję niczym bokser po zejściu z ringu.
– Zgadza się.
Powiedziałam jej, kim jestem, czym się zajmuję, i zapytałam, czy nie mogłybyśmy porozmawiać o Bobbym Callahanie.
– W porządku, ale pogadamy, gdy się będę zbierać. Jestem umówiona na dwunastą.
Poszłam w ślad za nią do szatni. Pośrodku znajdowała się pusta przestrzeń, obramowana metalowymi szafkami i rzędem wbudowanych w ścianę suszarek do włosów. Kafelki były śnieżnobiałe, a całe pomieszczenie schludne, z ławkami przytwierdzonymi do podłogi i wszechobecnymi lustrami. Gdzieś po mojej lewej stronie rozlegał się stłumiony odgłos prysznica. Kobiety zaczęły się pojawiać i wiedziałam, że śmiech będzie coraz głośniejszy.
Carrie zrzuciła buty i zsunęła trykot jak skórkę banana. Rozejrzałam się za miejscem, gdzie można by było przycupnąć. Z reguły nie przeprowadzam wywiadów z nagimi kobietami w pomieszczeniach pełnych szwargoczących nagusek. Zauważyłam, że pachniały tak samo jak bywalcy Santa Teresa Fitness, zrobiło mi się przyjemniej.
Czekałam, kiedy wciskała włosy pod plastikowy czepek i szła pod prysznic. W tym czasie kobiety paradowały tam i z powrotem w różnej fazie nagości. Był to budujący widok: tyle wersji piersi, pośladków, brzuchów i wzgórków łonowych, nieskończone powtórki tych samych kształtów. Te kobiety miały chyba o sobie dobre mniemanie i istniała między nimi komitywa, która mi się podobała.
Carrie wróciła spod prysznica owinięta ręcznikiem. Ściągnęła czepek i wstrząsnęła ciemną grzywą. Zaczęła się suszyć, mówiąc do mnie przez ramię:
– Miałam przyjść na pogrzeb, ale jakoś zabrakło mi siły. A pani?
– Ja poszłam. Nie znałam Bobby’ego długo, ale i tak było mi ciężko. Chodziliście z sobą, kiedy miał ten pierwszy wypadek, no nie?
– Tak naprawdę właśnie zerwaliśmy. Spotykaliśmy się dwa lata, potem wszystko się popsuło. Między innymi zaszłam w ciążę, to przeważyło szalę. Zapłacił za zabieg, ale już nie widywaliśmy się tak często. Czułam się okropnie, gdy spotkało go to nieszczęście, ale zachowałam dystans. Wiem, co ludzie myśleli: zimna jak żelazo. Ale co mogłam zrobić? Wszystko było skończone. Czy miałam fruwać koło niego lojalnie dla dobrego wrażenia?
– Czy słyszała pani jakieś plotki na temat wypadku?
– Tyle tylko, że ktoś zepchnął go z drogi.
– Ma pani jakieś przypuszczenia, kto to mógł być i dlaczego to zrobił?
Usiadła na ławce i podwinęła nogę, by dokładnie wytrzeć wilgoć między palcami.
– Hm, tak i nie. Nie znam sprawcy, ale wiem, że Bobby’ego coś wtedy trapiło. Nie zwierzał się zbyt wiele, ale towarzyszył mi, kiedy miałam zabieg, i został ze mną na noc. – Zmieniła stopę, schylając się do kolejnej inspekcji. – Boję się grzybicy. Przepraszam.
Odrzuciła ręcznik i wstała, podeszła do szafki, by wyciągnąć ubranie. Spojrzała na mnie.
– Chcę, żeby mnie pani dobrze zrozumiała. To nie są żadne fakty. Tylko odczucia. Pamiętam, jak wspominał, że ktoś z jego przyjaciół jest w tarapatach, i zdawało mi się wtedy, że chodzi o szantaż.
– Szantaż?
– Tak, ale chyba nie w zwykłym znaczeniu. To znaczy nie sądzę, żeby jakieś pieniądze miały przechodzić z ręki do ręki ani nic podobnego. Nic też spod znaku płaszcza i szpady. Ktoś miał na kogoś haka i było to dość poważne. Odniosłam wówczas wrażenie, że próbował mu pomóc i po prostu wykombinował, jak to zrobić… – Wciągnęła majtki i włożyła podkoszulek. Chyba doszła do wniosku, że nie ma zbyt dużych piersi, bo nie nosiła biustonosza.
– Kiedy to było? – zapytałam. – Pamięta pani datę?
– No cóż, zabieg miałam szesnastego listopada i został ze mną tamtej nocy. Wypadek zdarzył się następnego dnia, w nocy siedemnastego, a więc wszystko odbyło się w tym samym tygodniu.
– Przeglądałam prasę, począwszy od września, bo myślałam, że wdał się w jakąś publiczną awanturę. Czy nie pamięta pani okoliczności? To znaczy, nie wiem nawet, czego szukać.