Выбрать главу

Potrząsnęła głową.

– Nie mam pojęcia. Naprawdę. Przykro mi, ale nie umiem zgadnąć.

– Sądzi pani, że to Rick Bergen miał kłopoty?

– Wątpię. Znałam Ricka. Chyba Bobby powiedziałby mi, gdyby chodziło o Ricka.

– A może ktoś z pracy?

– Proszę posłuchać, nie mogę pani pomóc – powiedziała niecierpliwie. – On był bardzo skryty, a ja nie miałam nastroju, żeby go przepytywać. Cieszyłam się tylko, że zabieg się udał. I tak brałam wtedy środki przeciwbólowe, więc dużo spałam i cała reszta jest zamazana. Mówił tylko po to, żeby mnie czymś zająć, a może trochę z nerwów.

– Czy nazwisko Blackman mówi coś pani?

– Raczej nie.

Włożyła spodnie i sandały. Zgięła się wpół, przerzuciła włosy przez ramię, przeczesała je kilka razy szczotką, potem chwyciła torebkę i ruszyła w stronę drzwi. Żeby się z nią zrównać, musiałam podbiec dwa kroki. Powątpiewałam, czy na tym kończy się jej ubranie, lecz teraz już wiedziałam, że tak. Spodnie i podkoszulek? Zamarznie zaraz po wyjściu na dwór. Pośpieszyłam za nią, łapiąc drzwi, gdy wychodziła na korytarz.

– Z kim jeszcze się wtedy zadawał? – zapytałam, biegnąc truchtem schodami do góry, w stronę głównego wyjścia. – Proszę mi dać choć ze dwa nazwiska. Muszę mieć jakiś punkt zaczepienia.

Zatrzymała się, spoglądając na mnie.

– Może pani spróbować z dzieciakiem o imieniu GUS. Nie wiem, jak się nazywał, ale pracuje w wypożyczalni wrotek przy plaży. Jest jego kumplem ze szkoły średniej i myślę, że Bobby mu ufał. Może on wie, co to za historia?

– A o co jeszcze chodziło? Powiedziała pani, że zaszła w ciążę między innymi.

Jej uśmiech był sztywny.

– Boże, jaka pani jest natarczywa. Zakochał się w kimś innym. Nie wiem w kim, więc proszę nie pytać. Gdybym wiedziała o tej drugiej kobiecie, zerwałabym dużo wcześniej. Tymczasem nic o niej nie słyszałam, dopóki nie powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Z początku myślałam, że może ożeni się ze mną, ale gdy oświecił mnie, że jest poważnie związany z inną, wiedziałam, co muszę zrobić. Na jego korzyść przemawia fakt, że czuł się okropnie z powodu ciężkiej sytuacji, w jakiej się znalazłam, i zrobił wszystko, co mógł. Bobby był chłopakiem na medal, w sercu miał samą słodycz.

Zaczęła odchodzić, więc złapałam ją za ramię, myśląc intensywnie.

– Carrie, czy jest możliwe, by przyjaciel w opałach i kobieta, z którą był związany, stanowiły jedną i tę samą osobę?

– A skąd mogę wiedzieć?

– Wątpię, czy dał pani mały, czerwony notes z adresami?

– Wszystko, co mi dał, to ból serca – odparła i nie oglądając się, odeszła w swoją stronę.

ROZDZIAŁ 15

Buda z wypożyczalnią wrotek jest ciemnozielonym kontenerem, postawionym tuż obok parkingu, blisko nabrzeża. Za trzy dolce można wypożyczyć tam wrotki na godzinę, wraz z ochraniaczami na łokcie, kolana oraz nadgarstki, dorzucanymi za darmo, żeby nie można było później skarżyć wypożyczalni o odszkodowania za ewentualne urazy.

Gust Bobby’ego dotyczący przyjaciół był trudny do przewidzenia. GUS wyglądał jak przyjemniaczek stojący na rogu ulicy, na którego widok każdy sprawdza bezwiednie, czy aby drzwi auta są dobrze zamknięte. Był chyba w wieku Bobby’ego, lecz o wiele wątlejszy, z niezdrową cerą. Włosy miał ciemnobrązowe i zapuszczał wąsy, przez co wyglądał na zbiega. Oglądałam już zdjęcia niejednej przestępczej gęby, której zaufałabym szybciej niż jemu.

Przedstawiłam się i upewniłam, że to naprawdę przyjaciel Bobby’ego, kiedy blondynka z rozwianymi włosami przyszła oddać parę wrotek. Obserwowałam wymianę. Na przekór mojemu pierwszemu złudzeniu, GUS był miły w obejściu. Zachowywał się nieco zalotnie, wykazując skłonność do zerkania w moim kierunku, popisując się, jak przypuszczam. Czekałam, przypatrując się, podczas gdy on obliczał należność. Kiedy zwrócono jej obuwie i legitymację, dziewczyna podbiegła do ławki i włożyła tenisówki. GUS poczekał, dopóki nie wyjdzie.

– Widziałem panią na pogrzebie – powiedział nieśmiało, odwracając się do mnie. – Siedziała pani blisko pani Callahan.

– Nie pamiętam, żebym cię widziała – odparłam. – Czy wpadłeś potem do domu?

Potrząsnął głową, nabierając rumieńców.

– Nie czułem się zbyt dobrze.

– Jak można czuć się dobrze przy takiej okazji?

– Zwłaszcza kiedy umiera kumpel – powiedział. W jego głosie pojawiło się ledwo zauważalne drżenie. Odwrócił się, z rozmachem odkładając wrotki na właściwe miejsce na półce.

– Byłeś chory? – spytałam.

Wahał się przez moment, po czym powiedział:

– Mam chorobę Crohna. Wie pani, co to takiego?

– Nie.

– Zapalenie jelit. Wszystko przeze mnie przechodzi. Nie mogę utrzymać wagi. Co chwilę mam gorączkę. Bóle żołądka. „Pochodzenie nieznane”, a to znaczy, że nie wiedzą, co ją powoduje i skąd się bierze. Cierpię na nią już ze dwa lata i prawie mnie połknęła. Nie mam szansy na prawdziwą pracę, robię więc to.

– Czy z tego się wychodzi?

– Chyba tak. Po pewnym czasie. Tak przynajmniej mówią.

– Cóż, przykro mi, że cierpisz. To brzmi ponuro.

– Nie wie pani nawet połowy. Tak czy owak Bobby mnie pocieszał. Sam był w kiepskim stanie, czasami pośmialiśmy się trochę. Brakuje mi go. Gdy usłyszałem, że nie żyje, niemal się poddałem, ale wtedy ten głos szepnął: „Hej, GUS, rusz no swą martwą dupę i nie daj się złamać… Na tym świat się nie kończy, więc nie bądź kretynem”. – Potrząsnął głową. – To był Bobby, przysięgam. To w jego stylu. Więc ruszyłem swą martwą dupę. Czy zajmuje się pani jego śmiercią?

Przytaknęłam, zerkając na dwóch dzieciaków, którzy podeszli, by wypożyczyć wrotki.

GUS zajął się nimi, po czym wrócił do mnie, przepraszając za przerwę. Było lato i na przekór niezwykle chłodnemu powietrzu na plażach roili się turyści. Zapytałam, czy wie, w co wplątał się Bobby. Poruszył się niespokojnie, spoglądając na drugą stronę ulicy.

– Mam swoją teorię, ale nie wiem, co powiedzieć. To znaczy, jeśli Bobby pani nie powiedział, dlaczego ja miałbym to zrobić?

– On nie pamiętał. Dlatego mnie wynajął. Sądził, że grozi mu niebezpieczeństwo i chciał, żebym zorientowała się w sytuacji.

– A może najlepiej zostawić wszystko tak, jak jest?

– Ale jak jest?

– Proszę mnie zrozumieć, ja nie wiem nic na pewno. Tylko to, co Bobby mi powiedział.

– Co cię niepokoi?

Unikał mojego wzroku.

– No, nie wiem. Chcę się jeszcze nad tym zastanowić. Szczerze, nie wiem za dużo, ale nie chcę o tym mówić, dopóki nie poczuję, że tak trzeba. Wie pani, co mam na myśli?

Ustąpiłam. Człowieka zawsze można przycisnąć, ale to nie jest zbyt dobra metoda. Lepiej, gdy z własnej woli wyjawi informacje. W ten sposób zyskuje się więcej.

– Mam nadzieję, że zadzwonisz do mnie – powiedziałam. – Jeśli się jednak nie odezwiesz, będę musiała wpaść tu znowu i zrobić drakę. – Wyciągnęłam wizytówkę i położyłam ją na ladzie.

Uśmiechnął się, najwidoczniej w poczuciu winy za swe niezdecydowanie.

– Może pani pojeździć za darmo, jeśli pani chce. To dobre ćwiczenie.

– Innym razem – odparłam. – Dzięki.

Obserwował mnie, dopóki nie wytoczyłam się z parkingu i nie skręciłam w lewo. We wstecznym lusterku zobaczyłam jeszcze, jak pociera brodę rogiem mojej wizytówki. Miałam nadzieję, że da o sobie znać.

Tymczasem postanowiłam sprawdzić, czy mogę dorwać to kartonowe pudełko, które spakowano w laboratorium po wypadku Bobby’ego.

Przyjechałam do rezydencji. Glen najwyraźniej poleciała na cały dzień do San Francisco, lecz Dereka zastałam w domu i powiedziałam mu, czego potrzebuję.

Spojrzał na mnie sceptycznie.

– Pamiętam to pudełko, ale nie wiem, gdzie jest. Być może wyniesiono je do garażu. Jeśli chcesz na nie rzucić okiem, możemy tam sprawdzić.

Zamknął za sobą frontowe drzwi i przeszliśmy przez dziedziniec do mieszczącego trzy samochody garażu. Na zapleczu pod ścianą stały drewniane skrzynie. Żadnej nie zamknięto, lecz w większości wypełniały je stosy pudełek, które wyglądały, jakby poskładano je tam za czasów króla Ćwieczka.