Jeden z kartonów zwrócił moją uwagę. Wciśnięto go pod stół warsztatowy przy ścianie. Dostrzegłam napis „Strzykawki jednorazowego użytku”, nazwę dostawcy i rozerwaną naklejkę spedycyjną, zaadresowaną do oddziału patologicznego szpitala w Santa Teresa. Wytaszczyliśmy pudełko i zajrzeliśmy do środka. Jego zawartość nie należała do Bobby’ego i rozczarowała nas. Żadnego czerwonego notesu, wzmianki o kimkolwiek noszącym nazwisko Blackman, brak wycinków, krypto-gramów, prywatnej korespondencji. Zaledwie kilka książek medycznych, dwie instrukcje obsługi aparatury radiologicznej oraz drobne przedmioty biurowe. Co miałam począć z paczką spinaczy do papieru i dwoma długopisami?
– Nie wygląda mi to na wiele – zauważył Derek.
– Nie wygląda mi to na cokolwiek – odparłam. – Czy mimo to mogę zabrać te rzeczy? Może będę musiała przejrzeć je jeszcze raz.
– Proszę bardzo. Pozwól, że sam to stąd wezmę.
Odsunęłam się grzecznie na bok, pozwalając mu dźwignąć pudełko i zanieść do mojego samochodu. I ja mogłam sobie z tym poradzić, ale to wydawało się dla niego ważne, więc po co się sprzeczać. Po przerzuceniu kilku klamotów wcisnęliśmy pudełko na tylne siedzenie. Poinformowałam go, że będziemy w kontakcie, po czym odjechałam.
Wróciłam do swego mieszkania, gdzie włożyłam dres do biegania. Właśnie zamykałam drzwi, kiedy zza rogu wyłonił się Henry wraz z Lilą Sams. Spacerowali pod ramię. Był od niej wyższy przynajmniej o stopę i szczupły we wszystkich miejscach, gdzie ona była pulchna. Sprawiał wrażenie wniebowziętego, roztaczał specjalną aurę, charakterystyczną dla ludzi, którzy dopiero co się zakochali. Miał na sobie ciemnoniebieskie dżinsy i koszulę w tym samym kolorze, na której tle jego niebieskie oczy niemal błyszczały. Włosy musiał chyba niedawno przystrzyc i zastanawiałam się, czy aby tym razem nie dał ich komuś wymodelować. Uśmiech Lili stężał nieco, gdy mnie spostrzegła, lecz odzyskała spokój ducha i roześmiała się jak dziewczynka.
– Och, Kinsey, patrz, co on narobił – powiedziała i wyciągnęła dłoń. Paradowała z wielkim brylantem o fasetkowym szlifie; miałam nadzieję, że to tylko krzykliwa imitacja.
– Boże, jest wspaniały. Z jakiej to okazji? – zapytałam, przybita. Chyba się nie zaręczyli? Jej fałsz i roztrzepanie nie pasowały do jego prostolinijności.
– Żeby uczcić fakt naszego spotkania – rzekł Henry, zerkając na nią. – Kiedy to było, miesiąc temu? Sześć tygodni?
– Och, ty łobuzie – powiedziała, tupiąc zabawnie małą stopką. – Zaraz sprawię, że wszystko sobie przypomnisz. Spotkaliśmy się dwunastego czerwca. Były urodziny Mozy, a ja się właśnie wprowadziłam. Parzyłeś herbatę, którą ona podawała, czym zepsułeś mnie od samego początku. – Przybrała najbardziej poufny ton. – Czy ten Henry nie jest okropny?
Nie umiem z ludźmi tak się przekomarzać bez celu. Czułam, że uśmiech nie maskuje mojego skrępowania, ale nic na to nie mogłam poradzić.
– Sądzę, że jest wspaniały – powiedziałam, co zabrzmiało trochę nieszczerze i niezręcznie.
– No tak, oczywiście, że jest wspaniały – przyznała rozpromieniona. – Dlaczego by miał nie być? Jest taki niewinny, każdy mógłby go wykorzystać.
Jej ton stał się nagle zgryźliwy, jakbym go obraziła. Wyczuwałam sygnały ostrzegawcze, dzwoniące jak oszalałe, wciąż jednak nie wiedząc, czego się spodziewać. Kiwała palcem pod moim adresem, pomalowane na czerwono paznokcie kłuły powietrze tuż przy moim nosie.
– Na przykład ty, zepsuta dziewczyno. Powiedziałam o tym Henry’emu i powiem ci to prosto w oczy: stawka, jaką płacisz, jest skandalicznie niska i wiesz doskonale, że to rozbój w biały dzień.
– Co?
Zmrużyła oczy, zbliżając swą twarz do mojej.
– Nie strugaj ze mnie wariata. Dwieście dolarów miesięcznie! Wielkie nieba. Czy masz pojęcie, ile w tych stronach kosztują takie mieszkania? Trzysta. Czyli za każdym razem, gdy wypisujesz mu czek, okradasz go ze stu dolarów. Obrzydliwe. Sama obrzydliwość!
– Uspokój się, Lila – wmieszał się Henry. Nie wyglądał na zakłopotanego jej napastliwością, najwyraźniej musieli o tym wcześniej rozmawiać. – Nie poruszajmy tego teraz. Przecież ona wychodzi.
– Jestem pewna, że możesz poświęcić mi kilka minut – powiedziała, patrząc na mnie z błyskiem w oku.
– Jasne – odrzekłam słabo i spojrzałam na niego. – Czy sprawiłam ci kiedyś jakiś kłopot? – Zrobiło mi się gorąco i zimno zarazem, chińskie jedzenie działa czasem podobnie. Czy naprawdę sądził, że go oszukuję?
Lila znów się wtrąciła, odpowiadając, zanim on zdążył otworzyć usta.
– Nie mieszajmy w to od razu Henry’ego – powiedziała. – Ma o tobie jak najlepsze mniemanie, dlatego z litości nie chciał o tym mówić. Mam ochotę dać ci klapsa. Jak mogłaś w ten sposób potraktować człowieka o tak miękkim sercu jak Henry? Jak mogłaś owinąć go sobie wokół palca? Powinnaś się wstydzić.
– Za nic w świecie nie wykorzystałabym Henry’ego.
– Ale już to zrobiłaś. Jak długo tu mieszkasz, płacąc tę samą, śmieszną stawkę? Rok? Piętnaście miesięcy? Tylko mi nie mów, że nigdy nie przyszło ci na myśl, że wynajmujesz ten pokój za darmochę! Bo gdy to powiesz, będę musiała prosto w oczy nazwać cię kłamczuchą, co zawstydzi nas obie.
Czułam, że otwierają mi się usta, ale nie mogłam wydusić słowa.
– Później możemy o tym porozmawiać – bąknął Henry, biorąc Lilę pod ramię.
Odciągał ją ode mnie, ale ona wciąż świdrowała mnie oczami, jej policzki i szyja płonęły z wściekłości. Odwróciwszy się, patrzyłam, jak odprowadzał ją w stronę tylnych schodów. Zaczęła protestować w ten sam głupawy sposób co poprzedniego dnia. Czy tej kobiecie odbiło?
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, moje serce łomotało i zdałam sobie sprawę, że jestem mokra od potu. Przywiązałam do sznurówki klucz, po czym wystartowałam, przechodząc w trucht bez uprzedniej rozgrzewki. Biegłam oddalając się od nich.
Pokonałam trzy mile, po czym pomaszerowałam z powrotem. Zasłony u Henry’ego zasunięto, okna pozamykano. Tył domu wyglądał blado i odpychająco, niczym lunapark na plaży po godzinach zamknięcia.
Wzięłam prysznic i włożyłam na siebie jakieś ciuchy, potem uciekłam z tej posiadłości. Ciągle czułam się dotknięta, ale opanowywał mnie też z wolna gniew. Co ją to wszystko w ogóle obchodzi? I dlaczego Henry nie pośpieszył mi z pomocą?
Gdy wpadłam do Rosie, było już dobrze po południu i ani żywej duszy w zasięgu wzroku. W restauracji panowała ponura atmosfera i pachniało dymem papierosowym. Telewizor stojący na barku zionął czernią, krzesła wciąż leżały na stolikach do góry nogami, przypominając trupę ćwiczących akrobatów. Przeszłam na zaplecze i otworzyłam ruchome drzwi do kuchni. Rosie spojrzała na mnie, przestraszona. Siedziała właśnie na wysokim, drewnianym stołku z nożem w dłoni i siekała pory. Nienawidziła, gdy ktoś nachodził ją w kuchni, być może dlatego, że nie przestrzegała przepisów sanitarnych.
– Co się stało? – zapytała, widząc moje oblicze.
– Adoratorka Henry’ego zrobiła mi scenę – odparłam.
– Aha – powiedziała. Dźgnęła pora nożem, aż kawałki pofrunęły w powietrze. – Tutaj nie przyjdzie. Wie, czym to pachnie.
– Rosie, ta kobieta to kretynka. Szkoda, że jej nie słyszałaś tamtego wieczora, po tym, jak z nią zadarłaś. Ględziła i jęczała całymi godzinami. A teraz oskarża mnie, że oszukuję Henry’ego na czynszu.
– Usiądź. Mam tu gdzieś wódkę. – Podeszła do szafeczki nad zlewozmywakiem i wspięła się na palce, sięgając z trudem po butelkę.
Nalała mi do kubka po kawie. Wzruszyła ramionami i nalała również sobie. Piłyśmy, a ja czułam, jak krew napływa mi do twarzy.
Wydałam z siebie bezwiedne „Łuu!”. Zapiekło mnie w przełyku i czułam, jak alkohol rozpływa się po żołądku. Zawsze wyobrażałam sobie, że mam żołądek o wiele niżej. Dziwne. Rosie wsypała pokrojone pory do miseczki i opłukała nóż pod kranem, potem odwróciła się do mnie.