Выбрать главу

Usłyszałam stukot szpilek zbliżających się w moim kierunku i odłożyłam książkę na miejsce, po czym podeszłam do okna, udając, że interesuje mnie coś na zewnątrz. Weszła z uśmiechem, który znikał i pojawiał się, jakby następowała jakaś przerwa w obwodzie.

– Przepraszam, że musiałaś czekać. Usiądź.

Tak naprawdę niewiele zastanawiałam się nad tym, jak mam się zachować. Zawsze gdy z wyprzedzeniem ćwiczę te krótkie rólki, świetnie mi idzie, a partner mówi to, co pragnę usłyszeć. W praktyce każdy się myli, włączając w to mnie, więc po co martwić się na zapas…

Usiadłam na jednym z chromowo-skórzanych krzeseł, mając nadzieję, że nie zaplączę się między paskami. Ona przysiadła na brzegu białej sofki, kładąc jedną dłoń w pełnym wdzięku geście na blacie szklanego stolika do kawy, postawą tą wyrażając pogodę ducha; tyle tylko, że zostawiała na nim ślady palców. Szybkim spojrzeniem omiotłam całą jej sylwetkę. Była smukła, długonoga, miała idealne piersi wielkości jabłek. Jej włosy w sztucznym odcieniu czerwieni otaczały twarz gmatwaniną delikatnych loków. Niebieskie oczy, nieskazitelna skóra. Cechował ją ten wiecznie młody wygląd, który zdobywa się poprzez kosztowną operację kosmetyczną, a czarny strój tylko podkreślał bujne ciało, nie będąc równocześnie wulgarny ani tandetny. Zachowywała się z powagą i szczerością, choć moim zdaniem udawaną.

– Czym mogę służyć? – zapytała.

W ciągu ułamka sekundy musiałam poprawnie ocenić sytuację. Czy Bobby Callahan mógł naprawdę związać się z tą fałszywą kobietą? Do diabła, kogo chciałam oszukać? Oczywiście!

Obdarzyłam ją pięćdziesięciowatowym uśmiechem, wspierając na dłoni podbródek.

– Mam taki mały problem, Nola. Mogę mówić do ciebie Nola?

– No pewnie. Glen wspomniała, że badasz sprawę śmierci Bobby’ego.

– To prawda. Tak naprawdę Bobby wynajął mnie tydzień temu i czuję, że powinnam coś zrobić za jego pieniądze.

– Aha. Myślałam, że coś jest nie tak i dlatego prowadzisz to śledztwo.

– Kto wie? Może jest tak w istocie?

– Ale czy nie powinna się tym zająć policja?

– Jestem pewna, że się tym zajmują. Prowadzę… No wiesz, pomocnicze śledztwo, tak na wypadek gdyby byli na fałszywym tropie.

– No cóż, mam nadzieję, że ktoś to wyjaśni. Biedny dzieciak. Tak nam wszystkim żal Glen. Jak ci idzie?

– Jeśli mam być szczera, całkiem nieźle. Ktoś opowiedział mi połowę historii i pozostaje jedynie dopowiedzieć resztę.

– Z tego wnoszę, że idzie ci zupełnie dobrze. – Zawahała się na moment. – Jakiej historii?

Podejrzewam, że nie miała zamiaru pytać, ale natura konwersacji kazała jej to zrobić. Jeżeli chciała udawać pomoc, musiała też udać zainteresowanie tematem, który z pewnością wolałaby zignorować.

Przez chwilę wpatrywałam się z rozmysłem w szklany blat stolika. Sądzę, że przydało to szczypty wiarygodności temu, co za chwilę miałam powiedzieć. Popatrzyłam na nią, spoglądając jej znacząco w oczy.

– Bobby powiedział mi, że się w tobie kochał.

– We mnie?

– Tak właśnie powiedział.

Zwęziła oczy. Uśmiech na jej ustach pojawiał się i znikał.

– Cóż, jestem zdumiona. To znaczy, schlebia mi to bardzo i zawsze uważałam go za słodkiego dzieciaka, ale doprawdy!

– Dla mnie nie było to aż tak zdumiewające.

Jej śmiech promieniował cudowną kombinacją niewinności i powątpiewania.

– Och, na litość boską. Jestem mężatką. Poza tym dwanaście lat starszą od niego.

Cholera, była szybka – ujęła sobie lat, nie racząc nawet policzyć na palcach. Nie jestem taka szybka w odejmowaniu, więc całe szczęście, że nie muszę kłamać na temat swego wieku.

Uśmiechnęłam się nieznacznie. Wkurzała mnie i bezwiednie przyjęłam łagodny, zabójczy ton:

– Wiek tu nie ma nic do rzeczy. Bobby nie żyje. Jest starszy niż Bóg. Jest tak stary, że już nikt starszy być nie może.

Wpatrywała się we mnie, sądząc, że oszalałam.

– Nie musisz być złośliwa z tego powodu. Nic nie poradzę, że Bobby postanowił zakochać się we mnie. Więc dzieciak miał bzika na moim punkcie. I co z tego?

– To z tego, że dzieciak miał z tobą romans, Nola. Ot co. Włożyłaś cycek do magla, a on pomagał ci go stamtąd wyciągnąć. Dzieciak zginął z twojego powodu, oczy ci bielmem zaszły? A teraz, czy skończymy z wciskaniem ciemnoty i przejdziemy do rzeczy, czy może mam dzwonić do pułkownika Dolana z wydziału zabójstw, żeby zaprosił cię na pogawędkę?

– Nie wiem, o czym mówisz – parsknęła.

Wstała, ale ja ją uprzedziłam, tak szybko zaciskając dłoń na jej eleganckim nadgarstku, że sapnęła. Szarpnęła lekko, a wtedy ją puściłam, choć czułam, że nadymam się gniewem niczym balon na rozgrzane powietrze.

– Mówię ci, Nola. Masz jeszcze wybór. Powiesz mi, co się stało, albo zacznę sprawiać ci kłopoty. I wierz mi, mogę to zrobić. Pobiegnę do sądu i zacznę wertować urzędowe zapiski, artykuły w gazetach i akta policyjne, aż znajdę na twój temat jakąś informację, potem wykombinuję, co ukrywasz, i znajdę sposób, by tak ci dowalić, że będziesz żałować, że nie wyśpiewałaś wszystkiego już teraz.

I właśnie wtedy doznałam objawienia. Gdzieś w umyśle usłyszałam dźwięk, jakby otwieranego spadochronu. Prask!… Otworzył się. Był to jeden z tych nadzwyczajnych momentów, kiedy automatycznie włącza się ukryty pokład pamięci, a porcja informacji wyskakuje jak z procy. Chyba stało się tak dzięki adrenalinie przepływającej przez moją głowę, gdyż odzyskałam nagle z banków pamięci pewne dane, które w miarę wyraźnie ukazały się przed moimi oczami… Nie odczytałam wszystkiego, ale wystarczająco dużo.

– Poczekaj no. Wiem, kim jesteś. Byłaś żoną Dwighta Costigana. Wiedziałam, że już cię gdzieś widziałam. Twoje zdjęcie zamieszczono we wszystkich gazetach.

Zbladła.

– To nie ma z tym nic wspólnego – powiedziała.

Zaśmiałam się, głównie dlatego, że tak na mnie działa nagłe olśnienie. W mentalnym przeskoku macza palce jakiś związek chemiczny, który wywołuje przypływ energii.

– Daj spokój – powiedziałam. – Właśnie, że ma. Nie wiem jeszcze co, lecz to wszystko należy do jednej historyjki, zgadza się?

Opadła z powrotem na sofkę, sięgając jedną ręką do szklanego blatu, by złapać równowagę. Oddychała głęboko, starając się zrelaksować.

– Lepiej, żebyś spasowała – rzekła, nie patrząc na mnie.

– Zwariowałaś? – odparłam. – Czy odmówił ci posłuszeństwa twój rybi móżdżek? Bobby Callahan wynajął mnie, bo sądził, że ktoś próbuje go zabić, i nie mylił się. Nie żyje i nie może już wyjaśnić całej sprawy, ale ja mogę i jeśli sądzisz, że popuszczę draniowi, to mnie jeszcze nie znasz.

Potrząsała głową. Cała uroda znikła i to, co pozostało, wydawało się marne. Wyglądała jak w świetle lampy fluorescencyjnej – zmęczona, blada, wyświechtana. Mówiła cichym głosem:

– Powiem, co mogę. A potem zaklinam, wycofaj się ze śledztwa. Mówię poważnie. Dla twojego dobra. Miałam romans z Bobbym. – Przerwała, szukając dogodnej ścieżki. – Był cudowny. Naprawdę. Szalałam na jego punkcie. Taki nieskomplikowany i nie miał przeszłości. Po prostu młody i zdrowy, pełen temperamentu. Boże. Miał dwadzieścia trzy lata. Nawet ta jego skóra. Była jak… – Jej oczy spotkały się z moimi i urwała nagle, zażenowana, uśmiech błąkał się po jej wargach, tym razem na skutek jakichś emocji, których nie potrafiłam odczytać… Bólu albo czułości…