List wywarłby na pewno dobre wrażenie, gdyby nie ta wzmianka o dzieciach.
Sieroty odczuły to najboleśniej. Wiedziały doskonale, że ojciec je kocha, że każde z nich jest mu bardzo drogie, ale fakt, iż przez moment stały się czymś w rodzaju kontrabandy do przemycenia, dotknął je głęboko i wywołał przeróżne domysły. Nie na długo. Wnet bowiem przyniesiono im do chederu wieść tej treści: Przyjechał ojciec i sprowadził z sobą macochę. – No i masz mazł tow! – wtrąciła się żona rebego. – Obyście przynieśli lepsze nowiny. W związku z tym rebe puścił dzieci wcześniej do domu.
W domu zastali całą rodzinę. Był stryj Pinie ze swoimi synami i ciocia Chana z córkami. Wszyscy siedzieli wokół stołu. Pili herbatę, jedli ciasto i konfitury. Palili papierosy i prowadzili rozmowę bez treści. Puste to były słowa. Nie kleiły się. Nikt bowiem nie słuchał tego, co mówił drugi. Każdy był pogrążony we własnych myślach. Nie spuszczali oka z macochy.
Oglądali ją skrupulatnie. Szacowali mecyję, którą tato nabył w Berdyczowie. Zdaje się, że oględziny wypadły zadowalająco. Kobieta dorodna, niegłupia i przede wszystkim miła, przystępna, dobra. Niemal pozbawiona żółci. Po cóż więc była ta cała gadanina? Na co potrzebna była ta przygniatająca atmosfera?
Dopiero później, w jakiś tydzień lub dwa potem, macocha objawiła swój prawdziwy temperament. A był to temperament gorący. Dała też próbki swego krasomówstwa. Gadkę miała iście berdyczowską. Gładką, bogatą i kwiecistą. Na każde słowo odpowiadała przekleństwem, i to rymowanym. I wcale się przy tym nie unosiła. Oto garść przykładów. Jeść – oby cię robaki jadły! Pić – oby pijawki piły twoją krew!
Szyć – oby ci uszyli całun! Iść – a idźże do cholery! Stać – obyś stanął sztorcem!
Siedzieć – obyś siedział na jątrzących się ranach! Leżeć – obyś w ziemi leżał!
Mówić – obyś w malignie mówił! Milczeć – obyś zamilkł na wieki! Mieć – obyś miał mnóstwo kłopotów! Nie mieć – obyś nie miał niczego dobrego! Trafić – oby cię szlag trafił! Wynieść – oby cię wyniesiono nogami do przodu! Zanieść – oby cię zaniesiono na cmentarz!
Albo weźmy dla przykładu zupełnie niewinne słówko „pisać” – oby ci recepty przepisano! Zapisać – oby cię zapisano w poczet skazanych na śmierć. Wypisać – wariata wypisać a ciebie na jego miejsce! A gdy w przystępie dobrego humoru trafiło się w jej ustach jakieś słówko, to przeplatało się, ciągnęło i spływało jak oliwa. Bez zatrzymania, jednym tchem, jak u dobrego kantora, gdy wymawia imiona wszystkich dziesięciu synów Hamana: – Oby cię, Boże kochany, nawiedziło kłucie, łamanie, swędzenie, palenie, suszenie, zasuszenie, wysuszenie, ususzenie, skurczenie, pokurczenie. Obyś to wszystko miał, mój Boże kochany, Ojcze serdeczny i najwierniejszy!
Bohater tych wspomnień przyznaje, iż sporo przekleństw i powiedzonek wykorzystanych w jego późniejszych utworach zapożyczył z pyskówek macochy. I to już w swoich młodych latach. Nie miał jeszcze wtedy pojęcia, czym jest literatura.
Nie śniło mu się nawet, że będzie kiedykolwiek pisarzem, ale, o dziwo, zapisał wszystkie przekleństwa macochy. Zabrał je i ułożył w postaci słowniczka. Nie lenił się. Zbierał je systematycznie. Gdy zgromadził ich pokaźną ilość, zabrał się do ułożenia przekleństw w porządku alfabetycznym. Owocem kilku nieprzespanych nocy był leksykon, w porządku alfabetu żydowskiego, który zamieszczam poniżej:
A – ananas, antyk, Asmodeusz, ancymonek, absolutne zero, aferzysta, arogant, awanturnik;
B – bałwan, bękart, bałaguła, bankrut, bandyta, biedak, baran, basałyk, Belzebub, bełkotnik;
G – goj, gojłem, ganew, gagatek, głąb, ględa, gałgan;
D – donosiciel, drab, drąg, drań, dureń, dwulicowiec, dywersant, dziad;
H – Hocmach, hultaj, Haman, harpagon, habes, heretyk, hołota;
W – wesz, warchoł, wagabunda, wał, wałkoń, wariat, wichrzyciel;
Z – zabijaka, zdrajca, zając, zakuta pała, zaprzaniec, zawadiaka, zbójca, zdechlak;
CH – chazer, cherlak, chciwiec, chimera, chochlik, cholera, choroba, chuligan, chytrus;
T – Tatar, trąba, tępak, torba, tchórz, trąd, truś, trup;
I – idiota, ignorant, impetyk, intruz, intrygant, jołop, jędza;
Ł – łobuz, łajdak, łakomczuch, łapserdak, łazęga, łazik, łgarz, łotr;
M – małpa, maminsynek, maniak, mantyka, miernota, maruda, mazepa, mazgaj;
N – nudziarz, naiwniak, niedojda, niezdara, narwaniec, natręt, nędznik, niechluj;
S – swołocz, samolub, sekutnica, skąpiradło, skarżypyta, smarkacz, smerda, smrodziarz;
E – egoista, elegant od siedmiu boleści, eunuch, efekciarz, egzekutor;
P – paskuda, patałach, partacz, parch, pępek, placek, pętelka, padlina, pajac, pała;
F – fajtłapa, fałszerz, faryzeusz, fuszer, fąfeł, filut, fioł, furiat, fujara;
C – cielak, cielęca głowa, ciemniak, ciepłe kluski, ciżba, cudak, cymbał;
K – katorżnik, kacerz, kaleka, kartoflojad, karciarz, kominiarz, kiszka bez dna, kapuściany łeb, kara boża, kaszkiet;
R – rabuś, rozbójnik, ramol, raptus, rybia łuska;
SZ – szarlatan, szabes goj, szajgec, sziksa, szmata, szachraj, szaleniec, szczenię, szatan, szelma;
Był to, można powiedzieć, pierwszy utwór napisany przez Szołema Alejchema.
Nadał mu tytuł Pyskówka macochy. Z tym to dziełem zdarzyła się kiedyś przygoda, która mogła zakończyć się kompletną katastrofą.
Ponieważ słownik miał być ułożony zgodnie z alfabetem, autor musiał się niewąsko napracować. Po kilka razy przepisywał swój leksykon. Ojciec zauważył, że chłopak pracuje jakoś dziwnie gorliwie. Zaszedł go więc pewnej nocy od tyłu i rzucił wzrokiem na papier. Wziął rękopis do ręki i przeczytał go od a do z. Nie dość, że sam przeczytał, ale jeszcze dał do przeczytania macosze. I zdarzył się cud. Trudno powiedzieć, czy dlatego, że była akurat w dobrym nastroju, czy dlatego, że wstydziła się okazać gniew. Fakt, iż wybuchła osobliwym i złowrogim śmiechem. Zanosiła się wprost od śmiechu. Nieomal piszczała. Zdawało się, że lada chwila trafi ją szlag.
Najbardziej spodobały się jej „pępek” i „kaszkiet”. Pępkiem nazywała bohatera tych zapisków, zaś Kaszkietem przezywała nieco starszego chłopca, ponieważ nosił on nowy kaszkiet.
No i bądź tu mądry. Czyż można było przewidzieć, że cała ta historia skończy się na śmiechu? Nie ulega wątpliwości, że autor leksykonu odmówił modlitwę na intencję cudownego ocalenia.
46. PRZY BRAMIE NA ŁAWECZCE
Zajazd. Napędzanie gości. Znowu marzenia o skarbie
Czy wiecie, co to jest zajazd? Zajazd to ani dom noclegowy z restauracją, ani hotel.
Zajazd to coś pośredniego. Dom zajezdny, źródło dochodów Nachuma Rabinowicza, był w istocie typowym zajazdem. Ogromny dom z ogromnymi stajniami dla koni i wozów oraz olbrzymimi pokojami dla gości. Najczęściej w pokojach stało po kilka łóżek. Gość wynajmował więc nie pokój, ale łóżko. Chyba, że zajeżdżał bogacz, jakiś elegancki lepszy gość. Wtedy wynajmował cały pokój. Jednak tacy goście zdarzali się rzadko. Nazywano ich tu „tłustymi” gośćmi. Ci zwyczajni nie potrzebowali ani oddzielnych samowarów, ani obsługi. Do sali wstawiano wtedy jeden samowar i każdy miał swój czajnik i własną herbatę do parzenia. Słowem, nalejcie sobie, mili moi Żydkowie, ile tylko wejdzie, i pijcie, ile dusza zapragnie! Była to istna rozkosz popatrzeć raniutko lub wieczorem na wnętrze zajazdu pana Rabinowicza.