Выбрать главу

— To pożywienie?

— Tak, panie Biały. Wrażenia bólu naprawdę są w tej chwili wyraźnie wyczuwalne.

— Czy nie wydałem rozkazu, by nie próbować żadnego jedzenia, picia oraz innych niekoniecznych eksperymentów z aparatem zmysłowym?

— Rzeczywiście zakazał pan. Wrażenie ostrego bólu, o którym wspomniałem wcześniej, staje się teraz bardzo silne. Co mam robić?

Koncepcja „rozkazu” także okazała się nowa i całkowicie obca wszystkim Audytorom. Byli przyzwyczajeni do decyzji podejmowanych przez komitet, zapadających tylko wtedy, gdy zostały wyczerpane wszelkie możliwości nierobienia absolutnie niczego w rozważanej sprawie. Decyzje podejmowane przez wszystkich były decyzjami podejmowanymi przez nikogo, co naturalnie wykluczało wszelką odpowiedzialność.

Ale ciała rozumiały rozkazy. To było najwyraźniej coś, co ludzi czyniło ludźmi, więc Audytorzy w duchu badaczy przyjęli tę cechę. Zresztą i tak nie mieli wyboru. Budziły się w nich najrozmaitsze uczucia, kiedy słuchali instrukcji przekazywanych przez osobę trzymającą ostrą broń. Zaskakujące, jak gładko impuls konsultacji i dyskusji przekształcił się w naglące pragnienie, by robić to, co każe broń.

— Może go pan przekonać, by wypuścił pańską rękę?

— Sprawia wrażenie nieprzytomnego, panie Biały. Oczy ma przekrwione. Wydaje odgłos, jakby szybko wzdychał. A jednak ciało jest chyba zdeterminowane, by nie dopuścić do usunięcia chleba z ust. Czy mógłbym ponownie zgłosić kwestię nieznośnego bólu?

Pan Biały skinął na dwóch innych Audytorów. Z niemałym wysiłkiem uwolnili palce pana Ciemne Awokado.

— To coś, o czym musimy się więcej dowiedzieć — uznał pan Biały. — Wspominała o tym renegatka. Panie Ciemne Awokado?

— Słucham, panie Biały?

— Czy wrażenie bólu nadal trwa?

— Ręka wydaje się jednocześnie zimna i gorąca, panie Biały.

— To dziwne — uznał pan Biały. — Widzę, że będziemy musieli przestudiować ból bardziej dogłębnie.

Pan Ciemne Awokado odkrył, że cichy głosik w głębi jego umysłu wrzasnął na samą myśl o tym. Tymczasem pan Biały mówił dalej:

— Jakie istnieją inne rodzaje pożywienia?

— Znamy nazwy trzech tysięcy siedmiuset dziewiętnastu potraw — wyjaśnił pan Fioletowe Indygo, występując naprzód. Stał się ekspertem w takich kwestiach, co dla Audytorów było kolejną nowością. Nigdy wcześniej nie mieli ekspertów. Co wiedział jeden, wiedzieli wszyscy. Wiedza o czymś, o czym inni nie wiedzieli, czyniła kogoś w pewnym drobnym stopniu pojedynczym osobnikiem. A tacy mogli ginąć. Ale też dawała władzę i wartość, co oznaczało, że może nie zginą tak prędko. Nie było to proste i podobnie jak wielu innych Audytorów, ten także zaczynał kolekcjonować tiki i drgania twarzy, kiedy jego umysł starał się nadążać.

— Wymień jedną — polecił pan Biały.

— Ser — odparł szybko pan Fioletowe Indygo. — To zepsuty efekt laktacji bydła.

— Znajdziemy ser — zdecydował pan Biały.

Minęło ich trzech Audytorów.

Susan wyjrzała z bramy.

— Na pewno idziemy w dobrym kierunku? — spytała. — Oddalamy się od centrum miasta.

— To jest droga, którą powinienem iść — zapewnił Lobsang.

— No dobrze, ale nie podobają mi się te wąskie uliczki. Nie lubię się chować. Nie należę do chowających się osób.

— Tak, zauważyłem.

— Co to za budynek przed nami?

— To tylna ściana Królewskiego Muzeum Sztuki. Broad-Way jest po drugiej stronie. I tam właśnie musimy dotrzeć.

— Jak na przybysza z gór, dobrze znasz te okolice.

— Tutaj dorastałem. Znam też pięć różnych sposobów włamania się do muzeum. Kiedyś byłem złodziejem.

— A ja kiedyś umiałam przechodzić przez ściany — oświadczyła Susan. — Jakoś się to nie udaje przy zatrzymanym czasie. Myślę, że moc jest w pewien sposób blokowana.

— Naprawdę umiałaś przejść przez litą ścianę?

— Tak. To rodzinna tradycja — mruknęła Susan. — No dobrze, zajrzyjmy do muzeum. Przynajmniej nie ma tam zbyt wielu ludzi, nawet w najlepszym czasie.

Ankh-Morpork od wielu stuleci nie miało króla, lecz pałace często potrafią przetrwać. Król może nie być miastu potrzebny, ale zawsze przydadzą się wielkie sale i parę wygodnie obszernych ścian, nawet kiedy monarchia staje się tylko wspomnieniem, a sam budynek jest przemianowany na Wspaniały Pomnik Pracy Ludu.

Poza tym, choć ostatni król miasta nie przypominał obrazu olejnego — zwłaszcza po ścięciu, kiedy nikt nie wygląda najlepiej, nawet niski władca — ogólnie przyznawano, że zgromadził sporą kolekcję dzieł sztuki. Nawet prości mieszkańcy chętnie oglądali takie dzieła jak „Trzy duże różowe kobiety i jeden kawałek tiulu” Caravatiego czy „Mężczyzna z wielkim liściem figowym” Mauvaise’a. Poza tym miasto o historii tak długiej jak Ankh-Morpork gromadziło wszelkiego rodzaju artystyczne śmiecie i aby zapobiec blokowaniu ulic, potrzebowało czegoś w rodzaju publicznego strychu, by je tam składować. I tak, kosztem niewiele większym od kilku mil pluszowego czerwonego sznura oraz kilku staruszków w uniformach, by wskazywali drogę do „Trzech dużych różowych kobiet i jednego kawałka tiulu”, powstało Królewskie Muzeum Sztuki.

Lobsang i Susan szli spiesznie przez milczące sale. Jak u Fidgetta, trudno było poznać, że czas się tu zatrzymał. Jego upływ i tak był ledwie zauważalny. Mnisi z Oi Dong uważali to muzeum za cenne źródło.

Susan zatrzymała się, by spojrzeć na wielki, oprawny w złocone ramy obraz zajmujący całą ścianę długiego korytarza.

— Och… — powiedziała cicho.

— Co to jest?

— „Bitwa pod Ar-Gash” Blitzta.

Lobsang przyjrzał się spękanej, pociemniałej farbie i żółtobrązowemu werniksowi. Kolory wyblakły do kilkunastu błotnistych odcieni, ale prześwitywało przez nie coś gwałtownego i złego.

— Czy to miało być piekło? — zapytał.

— Nie, to było prastare miasto w Klatchu, tysiące lat temu — wyjaśniła Susan. — Ale dziadek mówił, że ludzie zmienili je w piekło. Blitzt oszalał, kiedy malował ten obraz.

— Ehm… Ale dobrze oddał burzowe chmury. — Lobsang przełknął ślinę. — Wspaniała, no… gra świateł…

— Zwróć uwagę, co się wynurza z tych chmur.

Lobsang spojrzał spod zmrużonych powiek na zaskorupiałe chmury i zastygłą błyskawicę.

— A tak. Czterech Jeźdźców. Często się pojawiają na…

— Policz dokładnie — poradziła.

Lobsang wytrzeszczył oczy.

— Tam jest dwóch…

— Nie żartuj, jest pię… — zaczęła, a potem podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. Najwyraźniej nie był zainteresowany malarstwem.

Dwóch Audytorów oddalało się pospiesznie w stronę Komnaty Porcelanowej.

— Uciekają przed nami — stwierdził Lobsang.

Susan chwyciła go za rękę.

— Niezupełnie — sprostowała. — Oni zawsze się konsultują. A do tego musi ich być trzech! Wrócą tutaj, więc lepiej chodźmy!

Szarpnęła go i pociągnęła do sąsiedniej galerii.

Na drugim końcu zobaczyli szare postacie. Przebiegli dalej, obok pokrytych kurzem gobelinów, do kolejnej wielkiej sali.

— Na bogów, tam wisi obraz z trzema dużymi różowymi kobietami, mającymi tylko… — zaczął Lobsang.

— Uważaj trochę, co? To była droga do głównego wejścia! Ten budynek jest pełen Audytorów!

— Przecież to tylko muzeum sztuki! Nie ma tu dla nich nic ciekawego, prawda?

Wyhamowali z poślizgiem na marmurowych płytach. Szerokie schody prowadziły stąd na piętro.