Выбрать главу

— Wygrywają?

Lobsang nie odpowiedział.

— Pytałam…

Trudno mi powiedzieć. Mogę widzieć… wszystko. Wszystko, co być może…

Chaos słuchał historii.

Pojawiały się nowe teorie. Magowie i filozofowie odkryli Chaos, a był on tym starym Chaosem, ale z przyczesanymi włosami i zawiązanym krawatem. I we wcieleniu nieporządku znaleźli nowy porządek, o jakim im się nie śniło. Istnieją reguły innego rodzaju. Z prostoty wynika złożoność, a ze złożoności nowy rodzaj prostoty. Chaos to porządek w masce…

Chaos, ale nie ten mroczny, pradawny, pozostawiony przez ewoluujący wszechświat, ale nowy, błyszczący, tańczący w sercu wszystkiego. Idea była dziwnie atrakcyjna. I była powodem, by żyć dalej.

Ronnie Socha poprawił czapkę. A tak… Jeszcze jedno…

Mleko zawsze było świeże i smaczne. Wszyscy go za to chwalili. Oczywiście, zjawianie się wszędzie o siódmej rano nie sprawiało mu żadnych problemów. Skoro nawet Wiedźmikołaj potrafi w ciągu jednej nocy zejść do wszystkich kominów na świecie, rozwiezienie mleka do większej części miasta w ciągu sekundy nie wydawało się wielkim osiągnięciem.

Za to było nim utrzymywanie towaru w chłodzie. Tutaj jednak miał szczęście… Wszedł do chłodni, gdzie w lodowatym powietrzu jego oddech zmieniał się w mgłę. Skrzące się od zewnątrz bańki stały na podłodze, a cebry masła i śmietany na lśniących od lodu półkach. Koszyki za koszykami jajek były ledwie widoczne przez szron. Planował latem dodać do asortymentu lody — to przecież oczywiste posunięcie. Poza tym musiał jakoś zużywać zimno.

Na środku podłogi stał piecyk. Pan Socha zawsze kupował dobry węgiel od krasnoludów, więc żelazne płyty były rozpalone do czerwoności. W pomieszczeniu, zdawało się, powinno być gorąco jak w piekarniku, jednak od strony piecyka dobiegało ciche skwierczenie, gdy żar walczył ze szronem. Mimo że ogień huczał w palenisku, pokój był lodownią. Bez piecyka…

Ronnie otworzył obramowane bielą drzwi do szafki i pięścią rozbił zamarznięty za nimi lód. Potem sięgnął do wnętrza.

Wyjął strzelający niebieskim płomieniem miecz.

Ten miecz był prawdziwym dziełem sztuki. Miał urojoną prędkość, ujemną energię i dodatnie zimno — zimno tak zimne, że spotykało się z ciepłem nadchodzącym z drugiej strony i przejmowało część jego natury. Płonące zimno. Nigdy, od czasów sprzed początku wszechświata, nie istniało nic równie zimnego. Prawdę mówiąc, Chaosowi wydawało się, że wszystko od tej pory jest najwyżej letnie.

— No to wróciłem — powiedział.

Piąty Jeździec wyruszył, a towarzyszył mu lekki zapach sera.

Unity obejrzała się na pozostałą dwójkę i na błękitne lśnienie, które wciąż unosiło się nad grupą. Ukryli się za dwukołowym wózkiem z owocami.

— Jeśli mogę coś zasugerować… — powiedziała. — Chodzi o to, że my… że Audytorzy nie radzą sobie z niespodziankami. Impuls każe im się konsultować. I zawsze przyjmują założenie, że jest jakiś plan.

— I co? — Susan nie zrozumiała.

— Sugeruję całkowite szaleństwo. Sugeruję, żebyś ty i… i ten… młody człowiek pobiegli do sklepu, a ja ściągnę uwagę Audytorów. Sądzę, że ten stary człowiek powinien mi towarzyszyć, ponieważ i tak już niedługo umrze.

Zapadło milczenie.

— Uwaga ścisła, aczkolwiek niekonieczna — stwierdził Lu-tze.

— To nie były właściwe maniery? — zmartwiła się.

— Mogłoby być lepiej. Jednakże czyż nie jest napisane: „Kiedy trzeba iść, to trzeba iść”? A także: „Zawsze powinieneś nosić czystą bieliznę, bo nigdy nie wiesz, czy jakiś powóz cię nie potrąci”?

— Czy to pomoże? — spytała Unity z bardzo zdumioną miną.

— To jedna z wielkich tajemnic Drogi. — Lu-tze mądrze pokiwał głową. — Jakie czekoladki jeszcze nam zostały?

— Mamy tylko te z nugatem — odparła Unity. — A jak rozumiem, nugat to straszna rzecz i oblana czekoladą może schwytać w pułapkę niczego niepodejrzewające osoby. Susan?

Susan spoglądała w głąb ulicy.

— Mmm?

— Zostały ci jakieś czekoladki?

Susan pokręciła głową.

— Mmm-mmm.

— Niosłaś chyba wiśniowe śmietankowe?

— Mmm?

Susan przełknęła, po czym odchrząknęła w sposób niezwykle zwięźle wyrażający równocześnie zakłopotanie i irytację.

— Zjadłam tylko jedną! — burknęła. — Potrzebuję cukru!

— Na pewno nikt nie twierdzi, że zjadłaś więcej — zapewniła potulnie Unity.

— W ogóle nie liczyliśmy — dodał Lu-tze.

— Gdybyś miała chusteczkę — ciągnęła Unity, nadal dyplomatycznym tonem — mogłabyś zetrzeć sobie czekoladę z ust. Musiała dostać się tam przez nieuwagę podczas ostatniej potyczki.

Susan spojrzała na nią niechętnie i posłużyła się grzbietem dłoni.

— To tylko cukier — powtórzyła. — Nic więcej. Paliwo. I przestańcie ciągle o tym mówić! Słuchajcie, nie możemy tak po prostu pozwolić wam zginąć, żeby…

Tak, możemy, odezwał się Lobsang.

— Jak to? — spytała zaszokowana Susan.

Ponieważ widziałem wszystko.

— To może nam o tym opowiesz? — Susan odwołała się do Klasowego Sarkazmu. — Wszyscy chcielibyśmy wiedzieć, jak to się skończy.

Źle zrozumiałaś znaczenie słowa „wszystko”.

Lu-tze przeszukał swój worek z amunicją i wyjął dwa czekoladowe jajka oraz papierową torebkę. Na jej widok Unity zbladła jak ściana.

— Nie wiedziałam, że takie mamy!

— Dobre są, tak?

— Ziarna kawy oblewane czekoladą… — szepnęła Susan. — Powinny być zakazane!

Obie kobiety patrzyły ze zgrozą, jak Lu-tze wkłada jedno do ust. Spojrzał na nie zdziwiony.

— Całkiem niezłe, ale osobiście wolę lukrecję — oświadczył.

— Chcesz powiedzieć, że nie zjesz tego drugiego? — upewniła się Susan.

— Nie, dziękuję.

— Na pewno?

— Tak. Ale chętnie skosztowałbym lukrecji, więc jeśli macie jakąś…

— Czy przeszedłeś jakieś specjalne szkolenie dla mnichów?

— Hm… Nie w walce na czekoladki, na pewno. Ale czyż nie jest napisane „Nie jedz tylu słodyczy, bo nie będziesz chciał jeść obiadu”?

— Naprawdę nie zjesz drugiej kawy w czekoladzie?

— Nie, naprawdę nie.

Susan zerknęła na Unity, która drżała.

— Ale masz kubeczki smakowe, prawda? — spytała, choć czuła już na ramieniu ucisk, odciągający ją dalej.

— Macie się schować za ten wózek, o tam, i ruszyć biegiem, kiedy dam sygnał — rzekł Lu-tze. — Ruszajcie.

— Jaki sygnał?

Będziemy wiedzieć, zapewnił Lobsang.

Lu-tze patrzył, jak odchodzą pospiesznie. Potem chwycił w dłoń miotłę i wysunął się w pole widzenia całej ulicy szarych ludzi.

— Przepraszam bardzo! — zawołał. — Czy można zająć państwu chwilę?

— Co on wyprawia? — zdziwiła się ukryta za wózkiem Susan.

Wszyscy idą teraz w jego stronę, powiedział Lobsang. Niektórzy mają broń.

— To na pewno ci, którzy wydają rozkazy — stwierdziła Susan.

Jesteś pewna ?

— Tak. Nauczyli się od ludzi. Audytorzy nie są przyzwyczajeni do słuchania rozkazów. Trzeba ich jakoś przekonać.

Właśnie mówi im o Pierwszej Zasadzie, a to znaczy, że ma plan. I ten plan chyba działa… Tak!