Выбрать главу

Leopold Tyrmand

Zły

Mojemu rodzinnemu miastu — Warszawie

AUTOR

Wszystkie postacie, zdarzenia, sytuacje oraz dialogi występujące na kartach poniższej opowieści są fikcyjne i nie posiadają żadnych konkretnych odpowiedników w realnym życiu. Są zwykłym tworem imaginacji.

Leopold Tyrmand

Osoby które stykały się bezpośrednio lub pośrednio ze ZŁYM w pociągach podmiejskich, tramwajach, autobusach, trolejbusach, barach mlecznych, knajpach, nocnych lokalach, dansingach, restauracjach, zakładach zbiorowego żywienia, bufetach stacyjnych, kawiarniach, na ulicach Warszawy, placach, skwerkach, mostach, dworcach kolejowych, przystankach tramwajowych, targowiskach, bazarach, Koszykach, „ciuchach”, przed kinami, stadionami sportowymi, aptekami, ślizgawkami, w sklepach, w domach towarowych, w warsztatach samochodowych, w garażach i resztkach ruin, i wszędzie indziej:

Marta Majewska — sekretarka

Witold Halski — lekarz

Edwin Kolanko — dziennikarz

Juliusz Kalodont —

Eugeniusz Śmigło — szofer MPK

Fryderyk Kompot — cukiernik

MicHal Dziarski — porucznik MO

Jonasz Drobniak — buchalter

Filip Merynos — prezes spółdzielni „Woreczek”

Aniela — służąca

Robert Kruszyna — były bokser

Albert Wilga — inżynier

Jerzy Meteor — hochsztapler

Obywatel Kudłaty — herszt

Kubuś Wirus — reporter

Wiesław Mechciński — łobuz

Lowa Zylbersztajn — działacz sportowy

Olimpia Szuwar — kobieta dorodna przed czterdziestką

Józef Siupka — kolejarz

Hawajka — bufetowa

Franciszek Życzliwy — ogrodnik

Antoni Pająk — listonosz

Szaja — drań

Mefistofeles Dziura — fryzjer

Roma Leopard — parkieciara, czyli kociak

Zenon — hokeista

Edward Łom — bileter

Zofia Chwała — sędzia

Jan Wcześniak — urzędnik

Jussuf Ali Chassar — Egipcjanin

Kitwaszewski — mechanik

Maciejak — starszy sierżant MO

Meto — bandzior

Izydor Tkaczyk — krawiec

Klusiński — wywiadowca

Doktor Dzidziaszewski — ginekolog

Siostra Leokadia — pielęgniarka

Paciuk — majster

i wielu, wielu innych.

Część pierwsza

1

„Jestem ładna” — pomyślała Marta Majewska, ujrzawszy się w lustrze. Apteka miała stare, wypełnione meblową politurą wnętrze. Szufladki, wieżyczki z rżniętego w bejcowanym drzewie gotyku, zmatowiałe ze starości boazerie. I lustra; trochę wyszczerbione, trochę zżółkłe, za szkłem gablot w łukowych, niby romańskich oprawach — wszędzie lustra. „Chyba jestem ładna? — zastanawiała się Marta, gdy skręcony w ślimak, nabity ludźmi ogonek wypchnął ją tuż przed ladę, za którą były lustra. — To bzdura — powiedziała niemal szeptem — jaka tam ładna? Przyjemna i tyle. Znośna”. W lustrze widać było niewysoką postać, szczupłą twarz z zadartym noskiem, ciemnoblond włosy, których nieregularnie a modnie rozrzucone kosmyki wymykały się spod zgrabnego czarnego beretu. „Mam za duże usta i za jasne brwi. Głupia! O czym myśli”. Mimo woli uśmiechnęła się, ukazując równe, białe zęby, i wtedy twarz jej nabrała jakiejś jasnej, tkliwej wesołości, jakiegoś ujmującego ciepła. „Oryginalna — oto właściwe — słowo — zakonkludowała z satysfakcją — nie ładna, żadna tam piękność, ale oryginalna… — Zaraz też dodała: — Niewielka sztuka być oryginalną w tym tłumie zagrypionych, kaszlących, zakatarzonych, okutanych w chustki i szaliki klientów apteki.”

Kolejka przedstawiała widok przygnębiający. „Ta pogoda.” — myślała Marta z najwyższą niechęcią. Za oknami zacinał deszcz ze śniegiem, plac Trzech Krzyży tonął w błocie, w migotliwym, mętnym świetle rozchybotanych wysoko lamp, otulonych brudnym welonem słoty. Co chwila ktoś mokry, parujący wilgocią i zimnem, wciskał się do ciepłej, przepełnionej apteki. Porcelanowe słoiki z czarnymi skrótami łacińskich nazw, równe emaliowane tabliczki na szufladkach budziły sympatię i zaufanie. Tu była pomoc przeciw wichrom i grypom, przeciw dojmującemu zimnu i przejmującej dreszczem wilgoci. — „Herba rutae. — przeczytała cichutko Marta. Znów się uśmiechnęła. — Magia apteki.

Tajemnicze łacińskie słowa, oznaczające zwykłą trawę.” Zaczęła czytać przyszpilone pluskiewkami napisy: „Cibasol tylko na recepty lekarskie” — ogłaszała Naczelna Izba Aptekarska; „Tu sprzedaż odręczna”. Zapracowana farmaceutka po drugiej stronie lady liczyła błyskawicznie kolumienki małych cyferek na receptach. Myśli Marty powędrowały do domu. „Biedna mama, tak ją w nocy bolało. — To wyczekiwanie w nie kończącym się ogonku nużyło. — Tyle dziś do roboty, a chciałabym się spotkać jeszcze z Zenonem.”

Zapracowana farmaceutka automatycznym ruchem wyjęła Marcie receptę z ręki. — Bilamidu nie ma. Ekstrakt z czarnej rzodkwi wycofany z lekospisu. — powiedziała szybko, po czym otworzyła jakiś skorowidz i czegoś szukała. — To. może jest coś zastępczego? — bąknęła Marta zaskoczona. — Jest. Isochol zamiast bilamidu. I sok z dziurawca albo cholesol. Ale musi pani przynieść nową receptę albo zapłacić pełną cenę. — Co za pech! — rzekła cicho Marta. — Ci lekarze — sarknęła jakaś kobieta w opatulonym szalikiem kapeluszu, tuż za Martą — zapisują lekarstwa, których nie ma w aptekach. — Proszę pani. — zaczęła Marta, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Stanął jej w głowie cały kołowrót od nowa: zwolnienie z pracy dla matki, skierowanie do ośrodka zdrowia, czekanie godzinami na lekarza rejonowego, nieudana randka z Zenonem. „Na wykup specyfików bez recepty nie starczy mi z pewnością pieniędzy”. — Tyle zachodu. — szepnęła znowu, po czym dodała głośniej:

— Ile to będzie kosztować bez recepty, proszę pani? — Farmaceutka wymieniła cenę. Z tyłu kolejki ktoś powiedział całkiem głośno: — Co tak długo? Nie można tak długo załatwiać jednej osoby. — Proszę pani, mama. — zaczęła Marta. Ze zmęczonej twarzy, spod siwych, schludnie upiętych włosów spojrzały na nią przelotnie bystre oczy farmaceutki. — To dla pani? — spytała.

— Nie — rzekła szybko Marta — dla mojej matki. Wątroba i woreczek żółciowy. — Farmaceutka zdecydowanym ruchem ołówka przekreśliła nazwy leków na recepcie i wpisała nowe, po czym wypisała kwit kasowy. Marta uśmiechnęła się z wdzięcznością. Coś na kształt uśmiechu rozluźniło skupioną twarz farmaceutki. Powiedziała: — Kto następny, proszę. — Tak już było, że uśmiech Marty budził uśmiech na twarzach innych ludzi ha zasadzie jakiegoś czarodziejskiego mechanizmu.