Выбрать главу

Gdy odkręcony przez Roberta Kruszynę korek strzelił z hukiem prosto w głowę Lowy Zylbersztajna, ten nie obraził się nawet zbytnio. — Co zrobić? — Lowa potarł uderzone miejsce — książę Walii to on nigdy nie będzie, ten Bobuś. Skąd on ma wiedzieć, jak to się robi z szampanem? — Panowie — rzekł Merynos wznosząc kieliszek z musującym żółtawym płynem — piję za naszą pomyślność! — Czy mamy wstać? — spytał z zimnym uśmieszkiem Wilga. — Sto lat, sto lat. — zaczął wprawny w nastrojach Meteor. — Zamknij twarz — rzucił twardo Merynos i wszyscy zrozumieli, że mowa będzie o sprawach poważnych.

— Dosyć zabawy — oświadczył Merynos i powiódł ciemnymi oczami dookoła. Postacie w fotelach stężały pod wpływem tego wzroku i tego głosu. — Zaczynamy normalną naradę roboczą — kontynuował z ironią Merynos. — Wiem, kto zabił Mechcińskiego — rzekł nagle i zapadła pełna napięcia cisza. — To zły człowiek, ten który załatwił Moryca — mówił niedbale Merynos, z niedbałością, która wywołuje ciarki na plecach. — Jeśli to ten, o którym myślę. Nie jestem jeszcze tego pewien, ale wszystko jest na świecie możliwe. To bardzo ZŁY facet i każdemu z nas może się przydarzyć taki numer, jak Mechcińskiemu.

Przez chwilę panowała cisza, wśród której Meteorowi odbiło się. Odstawił z trzaskiem kieliszek i zakrył usta dłonią, czuł lekkie mdłości. — Ja tam się nie nawalam — mruknął Kruszyna. Merynos kontynuował: — To wszystko nie znaczy, że my, panowie, rozchodzimy się do domów. My, proszę panów, dopiero zaczynamy. Jak wojna, to wojna, tym bardziej że sprawy układają się nie najgorzej. W każdym razie milicję mamy po swojej stronie.

W oczach wpatrzonego w Merynosa Zylbersztajna zamigotał zachwyt. „Ma głowę — pomyślał Zylbersztajn. — Ma główkę, nie ma co mówić.” Merynos rozwinął płachtę „Expressu Wieczornego”.

— Siupka zrobił swoje — rzekł Merynos — należy mu się nagroda. Tu jest jakiś artykuł, z którego wynika, że milicja poszukuje już tego faceta. Tego, który załatwił Moryca. I my musimy milicji w tym pomóc. Moi kochani — głos Merynosa nabrał miodowej słodyczy — jeszcze odrobina wysiłku, a wszystko się ułoży. Mamy przed sobą w tym miesiącu imprezę, na której trafiamy lekką ręką pół miliona złotych, a może i więcej. Może i milionik, jak dobrze poleci.

— Ile? — wrzasnął Meteor; mdłości i strach opuściły go w okamgnieniu. Kruszyna jęknął z przerażenia: bał się pomyśleć o takiej sumie, nie miał pojęcia, co się z taką forsą robi i jak ona wygląda.

— Powiedz im, Lowa — rzekł z zachęcającym uśmiechem Filip Merynos.

— Niech pan im sam powie, panie prezesie — rzekł schrypłym głosem Zylbersztajn, po czym nie wytrzymał i krzyknął prawie: — Za dziesięć dni jest mecz piłkarski Polska-Węgry!

— Co! Gdzie? — zawołał Meteor. — Zwariowałeś! — ryknął Kruszyna. — Tu? W Warszawie? — spytał beznamiętnie Wilga: jego prawa powieka zaczęła jednak drgać z niebywałym przyśpieszeniem, co zdradzało wielką emocję.

— Tu, w Warszawie — rzekł spokojnie Merynos — i my mamy tę imprezę w kieszeni. Nikt o tym nie będzie jeszcze przez tydzień wiedział, a my wiemy już wszystko dzięki koledze Zylbersztajnowi i z tymże kolegą Zylbersztajnem mamy już opracowany cały przerzut. Wiemy, jaki jest rozdzielnik, ile biletów dostaje Centralna Rada Związków Zawodowych, kto tam, w CRZZ-cie, siedzi w komisji, już mamy w niej namotanego faceta, już wiemy, że przez drukarnię nic nam tym razem nie wskoczy, już znamy całą maszynerię przewozu biletów. Jednym słowem skok jest opracowany do najdrobniejszych szczegółów. Jest tak, Lowa?