— No jak? Lepiej? — spytała łaskawym, głębokim głosem wyższa z postaci; postąpiła parę kroków i usiadła na żelaznym łóżku: rozległ się słomiany chrobot wgniatanego siennika i zgrzyt zardzewiałego żelastwa.
Kubuś spojrzał najprzenikliwiej, jak mógł, w stronę głosu, lecz nie dostrzegł niczego poza fałdami eleganckiego płaszcza burberry nad starannie zaprasowanymi spodniami i butami na słoninie. Twarz była niewidoczna, zakopana w ciemność, widniały jedynie kosztownie obute nogi, nienaturalnie wielkie i wyraziste jak na trickowych, surrealistycznych fotografiach.
— Lepiej — rzekł z trudem Kubuś i to pierwsze wymówione słowo przywróciło mu pewność siebie. — Czy mógłbym wiedzieć, jaki jest następny punkt programu, obywatelu Kudłaty? — zaatakował nagle. Postać, która pozostała w ciemnym kącie, drgnęła niespokojnie.
I oto nastąpiło coś, co kazało Kubusiowi zapomnieć o bólu i o walce, o napięciu myśli i ostrożności, co zjeżyło mu włosy na rozbitej głowie, jeśli włosy rzeczywiście jeżą się pod wpływem takich efektów: spoza przepierzenia z desek rozległo się ni to wycie, ni to śpiew, jakiś obłąkańczy, rozjuszony bełkot, nabrzmiały okropnym, spęczniałym wołaniem. Serce skoczyło Kubie do gardła i załomotało dysząco, odbierając oddech i świadomość.
— Bardzo ładnie — rzekł spokojnie facet na łóżku — bardzo ładnie. Godna pochwały taktyka. Tak zwana — na chama, co? Żadnego udawania, żadnego skomlenia, żadnych pytań za co, po co i dlaczego?
W tym momencie Kubuś wyłuskał po raz pierwszy spojrzenie z odległego półmroku łóżka: ciemny, błyszczący, okrutny wzrok mądrych oczu. „Wie wszystko! — przemknęło mu przez mózg — wszystko odkrywa.”
— Drogi chłopcze — ciągnął głos z łóżka — pomyłka. Nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz. Ale. przyrzekam ci, poznasz dziś jeszcze pana Kudłatego.
I znów, jakby na dźwięk tego słowa, rozległ się straszliwy śpiew i bełkot, donośny, przenikliwy, rozdzierający. Co gorsze, nie umilkł, jak za pierwszym razem, lecz przeszedł w cichsze, chrapliwe nucenie. „Niech to się skończy — pomyślał z umęczeniem Kubuś — nie mogę się bronić, nie mogę myśleć, póki to tam brzęczy.” — Czuł lepki, wstrętny pot oklejający mu ciało, serce, mózg, nerwy. Stojąca w kącie postać oddycHała szybko i świszcząco, oparłszy się ciężko o ścianę.
— Proszę mi powiedzieć — rzekł głos z łóżka — kto wygrał dzisiejszy etap? Był pan przecież po południu w redakcji, nie?
Ta nieoczekiwana grzeczność obudziła w Kubusiu ironię, sparaliżowaną dotychczas strachem.
— Rozumiem pana — rzekł wolno. — Wiem, co to znaczy niepokój prawdziwego sportowego kibica, zanim dowie się o wynikach. Nie mogę pozwolić, by się pan dręczył, i dlatego rezygnuję ze swego incognito. Oczywiście — wiem, co było na trasie. Polacy przegrali etap. Nadal przegrywają. Ale ja wierzę, że już niebawem zaczną zwyciężać. Odrabiać teren.
— Bardzo chwalebna wiara. Patriotyczna. No, zobaczymy. Robert, papierosa!
Robert Kruszyna wynurzył się z kąta i podał leżącemu pudełko. Ognik przytkniętej do papierosa zapałki oświetlił na ułamek sekundy twarz pod kapeluszem. Była Kubusiowi zupełnie nieznana.
— Mój przyjaciel Kruszyna. — westchnął ciężko Kubuś — czyżby to on mnie tak oporządził?
— Musi mu pan to wybaczyć — rzekł grzecznie facet z łóżka. — Uczynił to na moje polecenie i raczej z ciężkim sercem. Chociaż uraził go pan dotkliwie, odmawiając spotkania się z nim. To traktowanie jest wyłącznie skutkiem pańskiego uporu, redaktorze Wirus. Od dawna pragnę zobaczyć pana, wobec tego poprosiłem naszego wspólnego przyjaciela, pana Kruszynę, aby mi to ułatwił. Niestety, wykazał pan brak chęci w tym kierunku, co pociągnęło za sobą chwilowe gwałty.
Widać było, że mówiący syci się swymi słowami. „W tym może być ratunek — pomyślał bystro Kubuś — trzeba z tego korzystać”.
— A więc widzi mnie pan, prawda? — rzekł z próbą uśmiechu. — Czy nie wystarczy na dzisiaj? Mogę już iść do domu?
— Jeszcze nie — rozległ się głos z łóżka — pragnę się panu przyjrzeć dokładniej.
W tej chwili nad głową Kubusia zapaliło się światło, silne i skierowane pionowo w dół. Przez chwilę Kubuś siedział jak pod filmowym jupiterem, po czym rzekł swobodnie:
— Coś pięknego! Mocna rzecz! Niezapomniane efekty świetlne! Jestem Panu wdzięczny za tę olśniewającą iluminację, panie. niestety, nie znam Pańskiego nazwiska?
— Całe szczęście — rzekł facet z łóżka — i nie pozna go już pan. — Obserwował pilnie opuchniętą twarz Kubusia i zmierzwione blond włosy. Podarta, barwna muszka i wymiętoszona marynarka dopełniały obrazu klęski i tylko nieugięte, piwne oczy Kubusia świadczyły o tym, że walka trwa i toczy się dalej. — Szkoda takiego utalentowanego młodzieńca jak pan. — dodał z nagłym rozdrażnieniem w głosie.
— Nie rozumiem — rzekł Kubuś i spytał: — Czy mogę zapalić?
— Proszę — rzekł głos z łóżka — i proszę wypić kieliszek wódki. Stoi przed panem. To panu dobrze zrobi — dodał przyjaźnie.
Chrapliwe zawodzenie za deskami wzniosło się na moment do ogłuszającego ryku. Człowiek na łóżku nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, wobec czego Kubuś nalał sobie drżącą ręką kieliszek wódki i wychylił go, przetrzymując przez chwilę alkohol w jamie ustnej. Ostry płyn piekł rany, lecz przynosił ulgę. „Widocznie należy tu do dobrego tonu nie zwracać uwagi na wycie dzikich zwierząt lub krwiożerczych obłąkańców” — pomyślał Kubuś i ostry dreszcz przeleciał mu mrowiem po plecach.
— Szkoda, że się pan marnuje — rzekł facet z łóżka. — Ile pan zarabia w tym swoim „Expressie”?
— Zależy — rzekł wymijająco Kubuś, zapalając papierosa; jupiter nad głową parzył nieznośnym gorącem. — Nie mógłby pan zgasić tej nocnej lampki? — spytał niedbale Kubuś. — Będzie przytulniej.
— Mógłbym — rzekł facet, nie gasząc. — Ile pan trafia miesięcznie w tej gazetce?
— Raz gorzej, raz lepiej — uśmiechnął się Kubuś; był to bardzo wymuszony uśmiech, reflektor roztapiał mu mózg.
— A ile panu daje Nowak?
— Nowak? — zdziwił się szczerze Kubuś. — Kto to jest Nowak?
— Nie wie pan? Aha, nie wie pan. W porządku. No, mniejsza o to. Chciałem, żeby pan objął robotę po Morycu. Trafiałby pan wtedy coś z dziesięć tysięcy miesięcznie. — w głosie faceta zabrzmiała żałosna melancholia. — No, ale teraz. Więc czego pan chciał od Kruszyny? — dorzucił nieoczekiwanie ostro.
— Ja? — odparł obronnie Kubuś — niczego specjalnego nie chciałem. Lubię nowe znajomości, zawieram je bardzo chętnie.
— Chciał zarobić parę złotych — wtrącił zupełnie niespodziewanie Kruszyna; głos miał schrypły ze zdenerwowania i długiego milczenia. — Chciał trafić jakąś dolę. Tak mówił. — dodał usprawiedliwiająco.
— Nie wtrącaj się — warknął człowiek na łóżku i Kruszyna zamilkł, cofając się jeszcze bardziej w swój kąt.
— Dlaczego? — rzekł zuchwale Kubuś — to racja! Nawet należy mi się wypłata za reklamę waszego kiermaszu, panowie.
— Należy ci się — głos z łóżka stał się naraz ujadający i wściekły — należy ci się! Za to, że tamten się nie zjawił. Dobra robota. Na medal. Kto napisał ten artykuł o zabójstwie Mechcińskiego? — dorzucił nagle, zaskakująco.
Kubuś zawaHal się. Przeszyła go krótka, jasna pewność, że tak trzeba. Zmrużył z wysiłkiem oczy i rzekł dobitnie: — Ja.