Выбрать главу

Sala była duszna, gorąca, pełna ludzi i dymu papierosowego, który zasnuwał rozwieszone na ścianach transparenty. Ludzie stali wszędzie: w drzwiach, w przejściach między rzędami krzeseł, siedzieli na parapetach, we wnękach okiennych, pod ścianami. Napisy na transparentach domagały się białymi, prostymi literami wzmożonej walki z alkoholizmem, awanturnictwem, chuligaństwem, walki o porządek, ład, spokój. Na niewysokim podium za stołem nakrytym zielonym suknem siedziało prezydium; obok na mównicy stał starszawy, krzepki mężczyzna o pełnej zmarszczek twarzy i przemawiał mało efektownie, lecz ciekawie. Na ramieniu miał biało — czerwoną opaskę, tak jak przeważająca większość obecnych. Wszyscy słuchali uważnie, jak słucha się, gdy w grę wchodzą sprawy konkretne, z którymi każdy spotyka się codziennie. Zewsząd biło gorące zainteresowanie tym zebraniem: mikrofony nad pulpitem mównicy, aparat kroniki filmowej z boku, rozgrzane twarze słuchaczy stwarzały nastrój napięcia.

Mówca skończył, zszedł z mównicy. Ze środka prezydialnego stołu podniosła się szczupła, niewysoka postać w znoszonym odzieniu i oświadczyła: — Zamykam dyskusję na temat wyników dwumiesięcznej akcji porządkowej. Pragnąłbym jako przewodniczący dokonać krótkiego podsumowania. Otóż praca nasza nie daje zadowalających rezultatów. Wprawdzie przyjęte przez nas obowiązki są ochotnicze, spełniamy je po, całym dniu ciężkiej pracy zawodowej, mamy bardzo wąski zakres uprawnień. Niemniej, mimo że nasze ekipy porządkowe liczą na terenie Warszawy ponad dwadzieścia tysięcy osób, praktycznie biorąc wpływamy na jaki taki porządek w tramwajach i na prawidłowe przechodzenie przez jezdnię. Możemy upilnować co najwyżej, aby młodzi chłopcy nie wskakiwali w biegu do autobusów i nie czepiali się platform oraz aby kierowcy stosowali się do sygnałów drogowych na wielkich skrzyżowaniach. To jest, proszę obywateli, mało! Problem chuligaństwa pozostaje; nadal nie rozwiązany, zaś udział nasz, kontrolerów społecznych, niemal żaden. Kolegia Orzekające przy Dzielnicowych Radach Narodowych są mało operatywne, nie potrafią wytworzyć odpowiedniego autorytetu dla swej pracy. Nasuwa się jednak pytanie: w jakim stopniu; jesteśmy upoważnieni do tej walki oraz jakie formy walka ta powinna, przybrać, aby zapewnić w niej aktywny i skuteczny udział czynnika kontroli społecznej? Myślę, że warto byłoby skorzystać z obecności w prezydium przedstawiciela Stołecznej Komendy MO, porucznika Dziarskiego, który najlepiej potrafi nam odpowiedzieć na te pytania. Obywatelu poruczniku, prosimy.

Po sali przeszedł szmer ożywienia. Nie znaczy to, aby przedtem było nudno, ale przewodniczący uderzył jakby młotkiem w główkę gwoździa. Rozprostowywano stężałe z zasłuchania karki i przekładano: nogi. Zapalano zgasłe papierosy. — Słusznie! — słychać było zewsząd. — Dobrze mówił ten obywatel przewodniczący. Winogrona na tramwajach to frajer. Ale co z łobuzami robić, jak obskoczą? Niech nareszcie milicja coś powie. Mądraluchy. Każdy ma spluwę w skórze, chodzą po dwóch, po trzech, to są dobrzy. A tu człowiek sam stoi na przystanku i czasami taką wiąchę za dobrą radę otrzyma, że żyć się nie chce. — Co to za jeden, ten Dziarski? — spytał mizerny młodzieniec we wzorzystym krawacie i z olbrzymim notesem w ręku siedzącego obok siebie przy stoliku z napisem „Prasa” takiego samego młodzieńca, zbrojnego w jeszcze większy notes i dodatkowo w sześciokątne okulary w oprawie z przezroczystego, grubego na palec nylonu. — Pojęcia nie mam — odparł zapytany — a ty słyszałeś o nim? — Ni cholery — rzekł pierwszy. — Jak sięgnę pamięcią. nigdy. Na pewno jakiś malutki, świeżo upieczony oficerzyna. Słyszałeś, porucznik. Pierwszy raz delegowany do publiczności. Zobaczysz, zacznie od Engelsa. — Wszystko zniszczy — westchnął ten w okularach — zaczynało być — ciekawie. Jak nam zasunie teraz referat o imperialistach, to skonasz.

Dziarski podniósł się niechętnie, odsunął dość niezręcznie krzesło i przeszedł na mównicę. Nie lubił przemawiać publicznie, denerwował się, mówił słabo i nieefektownie. — Obywatele. — zaczął; spojrzał po sali: długie rzędy torsów w zmiętych z gorąca koszulach, szeregi spoconych twarzy, wpatrzonych weń z napięciem oczu, owa wisząca w powietrzu, godząca w rozpoczynającego mówcę włócznia oczekiwania, odebrała mu pewność siebie. Wrodzony zmysł delikatnej obserwacji, nieodzowny w śledztwie i w filatelistyce, zawodził zupełnie wobec sprężonego zainteresowania tłumu. — Obywatele. — powtórzył i uprzytomnił sobie, że się zacina. „Przecież ja mam im coś ważnego do powiedzenia.” — pomyślał desperacko i nagle zaczął gładko mówić: — Chcę tutaj złożyć dwa oświadczenia. Nie będzie to bezpośrednia odpowiedź na pytania przewodniczącego. Nie jestem upoważniony do określania roli czynnika społecznego w walce z krańcowymi przejawami chuligaństwa, myślę jednak, że to, co powiem, otworzy pewne perspektywy dla współpracy pomiędzy wami a milicją. A więc po pierwsze: upoważniony jestem, aby poinformować opinię publiczną, że rząd zwrócił uwagę na nasilenie chuligaństwa w dużych miastach i przywiązując wielkie znaczenie do tego ponurego problemu społecznego ustanowił funkcję specjalnych pełnomocników do spraw chuligaństwa na terenie większych miast. Pełnomocnik taki wyposażony jest w daleko idące uprawnienia, w ramach których kształtować się będzie udział czynnika społecznego w walce z tą chorobą obyczajową.

— Dziarski zatrzymał się na chwilę; sala oddycHała miarowo, świadoma wagi wypowiadanych słów. — Pragnę dodać — zaczął na nowo, zniżając nieco głos — że pełnomocnikiem na teren miasta stołecznego Warszawy jestem ja.

Jeszcze chwilę trwała cisza, po czym nagły powiew szeptów przeszedł po rzędach i rozkołysał głowy. Zaostrzone podnieceniem spojrzenia wbiły się w szczupłą postać w brązowej, welwetowej marynarce widoczną spoza — mównicy. Spojrzenia błyszczące podziwem, zawiścią, niedowierzaniem, nadzieją, ironią, sympatią szukały odwagi lub zdecydowania, śmieszności lub uzasadnienia tego wyróżnienia w ściągłęj, chuderlawej twarzy i w przenikliwych oczach, patrzących znad mikrofonów. Jeszcze chwila i błysła magnezja fotoreporterskich aparatów, zapłonęły jupitery, rozległ się terkot uruchomionej kamery filmowej. — Słyszałeś? — rzekł młodzieniec w sześciokątnych okularach — ten facecik. pełnomocnik? Niewiarygodne! — Sensacja! — mruknął drugi, łamiąc ołówek w karkołomnym pędzie po papierze — trzyszpaltówka. Tytuł na czołówkę!

Dziarski chrząknął i zupełna cisza wydrążyła przestrzeń sali. Poczuł się pewniej. — Moja kilkumiesięczna praca nad omawianym zagadnieniem — zaczął — przekonała mnie, że chuligaństwo posiada liczne i skomplikowane powiązania ze światem pospolitej zbrodni. Przestępczość, rzecz jasna, pozostaje w gestii Milicji Obywatelskiej, ale te wszystkie nici, którymi chuligaństwo wiąże się z przestępstwem, owa trudno uchwytna granica, gdzie kończy się łobuzerska awanturniczość, a zaczyna bandytyzm i zbrodnia, oto są pola do ożywionej współpracy pomiędzy kontrolą społeczną a nami. Aby nie być gołosłownym, przytoczę wam uderzający dowód znacząco ilustrujący moje słowa. Wszyscy tu obecni zetknęli się zapewne z przydomkiem ZŁY, którym określany jest bodaj najsławniejszy z warszawskich awanturników.

Jakby prąd elektryczny spiął ze sobą przeciwległe kąty sali. Cisza zadźwięczała w powietrzu jak napięta struna. Szyje wyciągnęły się we wstrzymywanym oddechu, usta rozwarły się bezgłośnie, wypuszczając niedopałki na spodnie, twarze zalśniły nowym potem emocji.

Dziarski, zaczerpnął tchu i rzekł: — Otóż chuligańskie wyczyny tego nieuchwytnego zresztą dotąd łobuza ukoronowane zostały zbrodnią. Przedwczoraj, w poniedziałek rano, znalezione zostały zwłoki dziennikarza nazwiskiem Jakub Wirus. Na zwłokach przypięta była kartka z tekstem, z którego wynikało, że Wirus zamordowany został przez ZŁEGO z zemsty za napisanie słynnego już dziś w Warszawie artykułu w „Expressie Wieczornym”, właśnie o ZŁYM. Artykuł ten ujawniał po raz pierwszy tę złowrogą postać i jej przestępstwa. Podaję to oficjalnie do wiadomości obecnej tu prasy.