Выбрать главу

— Ty, Jurek — rzekł Wilga, gdy znaleźli się w kantorze — nie idzie, co? — Musi pójść — zapewnił buńczucznie Meteor — jeszcze parę wódek i zostaw resztę mnie. Jeść chciała, to dalej też musi chcieć. A jak nie, to w machę i po gołym tyłku — uczynił ręką niepewny gest bicia. — Ty patafianie — Wilga spojrzał nań pogardliwie — jeszcze parę wódek i będziesz zupełnie drętwy. I tak ledwie się trzymasz na nogach. Tu trzeba inaczej. — r zastanowił się. — Jak? — spytał Meteor z powątpiewaniem. — Na siłę. — rzekł ostrożnie Wilga, obserwując bacznie Meteora.

— Można i tak — przyznał Meteor — ale nie trzeba, — Mówię ci — zachęcił Wilga — trzeba jej dać czymś w głowę i cześć. — Czemu nie — zgodził się Meteor; zapalił niezdarnie papierosa i ruszył ciężko w stronę drzwi. — Zaczekaj — powstrzymał go — Wilga — więc ty załatwiasz, tak? — Mogę — rzekł z pijacką obojętnością Meteor i postąpił jeszcze krok, po czym przysiadł na biurku i rzekł: — Nie mogę. Nigdy tak nie robiłem. Ja nie potrafię, Aluś. — Ty łajzo. — w głosie Wilgi było gorzkie rozczarowanie — a jak chcesz? Może ci ją przytrzymać, związać? — rzucił szybko, nie rezygnując. — Ty stary łotrze — wytrzeźwiał na chwilę Meteor — toś ty taki? Aluś, Aluś, nie wiedziałem, że z ciebie taka cholerna świnia? Że tak lubisz. Że to cię dopiero bierze, że inaczej cię nie bawi. — mówił przytomnie, jasno, jak człowiek, który dopiero co wszystko zrozumiał. — Każdy ma swoje sposoby — mruknął Wilga i łysnął z nienawistną zazdrością w stronę Meteora, który nie zauważył tego spojrzenia. — Chodź — rzekł Meteor — jakoś to ustawimy. Coś będzie.

Wrócili do pokoju. — No, Aluś — rzekł przyjaźnie Meteor — lej gołdę. A ty, Irma — odwrócił się w stronę Marty i niedobry uśmiech skrzywił mu rysy twarzy — dość tego jordanowskiego ogródka. Przestań mi tu odstawiać zakonnicę, znamy się na tych sztosach. Wszystkie jesteście dobre. — Nagłym ruchem wyrwał jej koszyk z ręki i odrzucił, po czym chwycił ją wpół, lepkimi, mokrymi wargami całując ją po twarzy i zszarpując jednocześnie bluzkę z jej piersi. Wilga przysunął się nieznacznie od tyłu. W tej chwili rozległ się ostry, przeciągły dzwonek. Meteor puścił Martę, zaś Wilga wypadł z mieszkania, otwierając na oścież wszystkie drzwi, doskoczył do okna w warsztacie i spojrzał w dół. — To prezes! — krzyknął wskroś wszystkich pomieszczeń do Meteora — chodź no tu, Jurek! — Meteor zbladł i wytrzeźwiał momentalnie, odepchnął Martę i pobiegł do Wilgi. — Zejdź otworzyć — rzekł Wilga — ja tymczasem załatwię z tą. — Tylko przytomnie. — rzekł błagalnie Meteor; w oczach miął przestrach. Ruszył wolno ku żelaznym schodom, poprawiając wyciągniętą ze spodni w czasie szamotania koszulę. Wilga wrócił do stołowego i chwycił Martę za rękę. — Ty dziwko — rzekł cicho i zimno — siedź spokojnie, jeśli chcesz jeszcze pożyć trochę. Rozumiesz? — Pchnął ją mocno w otwarte drzwi alkowy, które zatrzasnął za nią i zamknął na klucz. Marta zatoczyła się na łóżko; przysiadła na brzeżku i przetarła ręką czoło. Po raz pierwszy tego dnia poczuła paraliżujące przerażenie. W zamglonej trwogą wyobraźni ujrzała naraz, nie wiadomo dlaczego, białe, jarzące się oczy. Po raz pierwszy w życiu nie zlękła się tych oczu i po raz pierwszy zapragnęła je ujrzeć z bliska, obok siebie. Wstała i teraz dopiero uświadomiła, sobie plamę dziennego światła na górze. Szybko weszła na łóżko, zbliżając się do małego, wysoko umieszczonego okienka: było ono mocno okratowane od zewnątrz. Już chciała wejść wyżej, by zobaczyć, co jest za tym oknem, gdy posłyszała za drzwiami głośną rozmowę. Zeszła z łóżka i ostrożnie zbliżyła się do drzwi.