Halski uniósł się, podciągnął w górę poduszkę i usiadł. — Nie najgorzej — rzekł z troską — już lepiej. Ale pan, panie Edwinie? Nie wiem, jak panu wyrazić moje współczucie. Zdaję sobie przecież sprawę z tego, czym był dla pana ten chłopiec. To straszne!
— To pan już wie wszystko? — Kolanko spojrzał spode łba na Halskiego.
— Wiem. Czytałem dzisiejsze gazety. Było o tym w sprawozdaniu z tej narady kontrolerów społecznych.
— Aha!
— Szkoda tego chłopca, jaka szkoda. Czytałem ten jego reportaż o ZŁYM. Świetny artykuł. Od razu zrozumiałem, o co chodzi. To był majstersztyk, gmatwał sprawę, a jednocześnie ją wyjaśniał. To sztuka.
Kolanko westchnął ciężko, z trudem, jakby unosił coś przygniatającego mu piersi. — To nie on napisał ten artykuł — rzekł chrząkając chrypliwie.
— A kto? — zdumiał się Halski.
— Ja.
Halski poruszył się niespokojnie. — Jak to? — zaczął niepewnie — przecież w gazetach pisano, że właśnie ten artykuł.
— Możliwe — rzekł zmęczonym głosem Kolanko — ale ja napisałem ten artykuł.
— To dlaczego pan teraz?…
— Bo Dziarski mówi, że nie powinienem się ujawniać. Żeby uniknąć ewentualnego niebezpieczeństwa. I w ogóle. dla dobra śledztwa. Dziarski, ten porucznik, wie pan?
— Wiem. Piszą o nim dziś sporo w porannej prasie. Staje się popularny. Czyli — Halski sięgnął po papierosy — sprawy stoją jasno: ZŁY zabił z zemsty reportera Wirusa. I pan uważa to za ostateczne wyjaśnienie tej ponurej zagadki?
Kolanko wzruszył ramionami. — Sam nie wiem — rzekł tępo, bezradnie — straciłem się w tym wszystkim. Może i tak było naprawdę.
— I pan w to wierzy? — Halski uniósł się na łóżku. Poczuł w sobie naraz energię ozdrowieńca, wolę działania i optymizm, magazynujące się w organizmie po przezwyciężeniu choroby, w okresie przymusowej bezczynności. — I pan w to wierzy, w te bzdury? — zawołał z przekonaniem — czyżby zapomniał pan o naszych rozmowach? Przecież my dwaj pierwsi zwróciliśmy na to uwagę i chyba nadal wierzymy w nasze pierwsze rozważania, no nie?
Kolanko wyglądał na człowieka, któremu myślenie sprawia fizyczny ból.
— Chyba tak. — rzekł z wahaniem — zresztą. nie wiem. Pan, doktorze, nie zna wszystkich szczegółów, nie wie pan o wszystkim. Wypadł pan z kursu przez tę chorobę. Może Dziarski ma trochę racji. Ja myślę i myślę od trzech dni i nic nie mogę wymyślić. Gubię się. Tyle tu jest poszlak, śladów, możliwości, a wśród tej plątaniny leży trup Kubusia. Taki, jakim go widziałem tam, na Oczki. — Potarł nie ogoloną brodę ruchem pełnym rozpaczy i rezygnacji.
Halski westchnął głęboko i podał mu papierosy. — Nie — rzekł stanowczo — tego nie zrobił ZŁY. To zrobił ktoś inny.
— Może — rzekł Kolanko, zapalając papierosa i zaciągając się chciwie — ale kto? — Jego matowe spojrzenie objęło biernie, płochliwie twarz Halskiego. — Boję się — powiedział po chwili tak nagle i takim szeptem, że Halskiemu zabiło niespokojnie serce. — Boję się — powtórzył na wpół płaczliwie, rozglądając się wokoło — słyszy pan, boję się. Boję się, żeby mi nie wbili stłuczonej butelki w oczy! Żeby mi ktoś nie przejecHal żyletką po twarzy! Sam nie wiem kto ani kiedy.
„Jestem jeszcze bardzo słaby” — pomyślał z niechęcią Halski ocierając pot z czoła. — W tym coś jest — zaczął z pasją, która odbiła się na jego bladym czole. — Musi być ktoś, komu potrzebna była śmierć Kubusia Wirusa, reportera, który za dużo wiedział.
— Zgadza się pan z Dziarskim, który rozumuje tak samo — rzekł z niechętną obojętnością Kolanko. — Tylko dla Dziarskiego ZŁY jest owym kimś, komu Kubuś przeszkadzał.
— Niech pan powie temu swojemu Dziarskiemu, że jest matoł — oświadczył zimno Halski; ceglaste rumieńce wystąpiły mu na chude policzki. — Przecież małe dziecko nawet domyśli się, że ZŁY jest naturalnym sprzymierzeńcem walczącego z chuligaństwem dziennikarza i vice versa.
Kolanko pochylił się ku Halskiemu. — Powiem coś panu — rzekł rozglądając się wokoło, jakby obawiając się podsłuchania: w oczach miał niesamowite błyski, usta skrzywiły mu się brzydko, tchórzliwie — powiem coś panu. — powtórzył — niech pan posłucha. Kubuś wcale nie był na tropie ZŁEGO, tylko Kudłatego. Ja o tym wiem. Na pewno!
— Kto to jest Kudłaty? — spytał Halski głosem pełnym napięcia.
— Nie wiem — wzruszył ramionami Kolanko, popadając w poprzednią tępotę — jakiś warszawski obergangster.
— Mówił pan o tym Dziarskiemu? — spytał Halski twardo.
— Nie — rzekł Kolanko zająkliwie — po co? Ja się boję! — krzyknął nagle pełnym głosem i uniósł się na krześle — ja się boję, rozumie pan? Ja nie chcę mieć nic więcej z tym wspólnego!
Taki Kudłaty może wszystko — znów zniżył głos, oddychając ciężko.
— Trochę nieładnie — mruknął Halski. — Jeśli Kubuś gonił za tym Kudłatym, a Dziarski o tym nie wie. I ciągle myśli, że to ZŁY.
— Ja nic nie chcę wiedzieć — szepnął Kolanko, pochylając głowę. — Niech sobie milicja sama szuka tego Kudłatego. Beze mnie. Dziarski nie jest matoł, zapewniam pana, doktorzy — spojrzał natarczywie w twarz Halskiego. — To on inspirował ten fatalny artykuł. Po co ja napisałem ten artykuł? Po — co ja napisałem — złapał się naraz za głowę jak stara zawodząca kobieta.
— Po co pan go napisał? — spytał chłodno Halski, zapalając papierosa.
— Dałem się zwieść Dziarskiemu — zaczął szybko, tonem niepotrzebnych zwierzeń Kolanko — a przecież od początku rozumiałem jego zamiary. Dziarski chciał zwabić ZŁEGO w pobliże Siupki, — tego kolejarza, który złożył obciążające dla ZŁEGO zeznania, i aresztować go. Dziarski marzy o aresztowaniu ZŁEGO. Dla niego ZŁY jest zwykłym łobuzem, największego kalibru chuliganem. Dziarski gwiżdże na jego motywy postępowania, interesuje go wyłącznie formalno-prawny punkt widzenia. Im ZŁY jest sławniejszy i popularniejszy, tym bardziej Dziarski pragnie go mieć. Bezduszny formalista! — krzyknął Kolanko; wstał i zaczął szybko chodzić po długim, wąskim pokoju.
— Bezduszny formalista — powtórzył Halski. — Cholera, zniszczy wszystko! Tacy są najgorsi, ci bezduszni, tępi biurokraci, niewolnicy litery prawa, systematyczne kukły układające życie w drewnianą kostkę paragrafów, klasyfikacji, wystruganych określeń i pojęć. Zniszczy wszystko, łotrzyna, parweniusz, arywista. na pewno jest wprost z awansu, z gminnego posterunku, z głuchej wsi, tępak obkuty na podręcznikach, głupiec, kretyn. cholera! — Halski czuł, jak narasta w nim trujące zdenerwowanie, straszny, bezsilny gniew za rzeczy niepewne, mętne, nie sprawdzone, płynący z niepełnej wiedzy, z przymusowej bezczynności. — Ale przecież jest prasa! — podniósł głos aż do krzyku. — Są jacyś faceci nad nim! Nie wolno dopuścić do tego, żeby taki Dziarski zmarnował taką wspaniałą rzecz! Żeby w imię martwych formuł popełnił krzyczącą niesprawiedliwość! Żeby ukarał kogoś, kto godny jest odznaczeń za swój upór i za swą odwagę! Pan nie może do tego dopuścić! Ja nie mogę na to pozwolić! Musimy walczyć, słyszy pan, Kolanko? Trzeba się bić!
Kolanko przystanął przy łóżku i spojrzał na Halskiego. W oczach miał strach. Włożył ręce w kieszenie, skulił się, przygarbił i rzekł cicho: — Beze mnie! Ja już o nic nie walczę. Nie mam ochoty na żadną walkę.
— Ale Dziarskiemu to pan pomaga, co? — krzyknął Halski unosząc się na wyprężonych ramionach. — Pisze pan dla niego artykuły, po których zabijają panu najbliższych ludzi! Dobry z pana numer. Kolanko. Bystro przenika pan zamiary tamtego milicyjnego automatu, a robi pan dla niego najbrudniejszą robotę! I to z jakimi skutkami! Powinszować.