Выбрать главу

Przechodząc obok Poczty Głównej Olimpia Szuwar nie mogła się oprzeć pokusie. „Jak będzie wolny telefon, to tak — pomyślała i weszła do środka — Było mnóstwo wolnych kabin telefonicznych. — Trzeba korzystać, póki czas — upewniała się w swych zamiarach. — Gdy Witold wyjdzie ze szpitala, skończy się moja nieograniczona kontrola nad tymi sprawami. Trzeba działać. Na razie jeszcze mogę je dowolnie tasować i ustawiać, póki czas”. Znalazła w notesie numer i, wprawiła w ruch tarczę. — Czy mogę prosić pannę Majewską? — powiedziała, naciskając guzik automatu. — A kto prosi? — rozległ się męski, trochę opryskliwy głos w słuchawce. — Znajoma — zawaHała się Olimpia. — W jakiej sprawie? — indagował głos. — Osobistej — Olimpia poczuła się niepewnie. — Skąd pani dzwoni? — głos stawał się urzędowo natarczywy. — Proszę pana. — zaczęła Olimpia, zamierzając powiedzieć coś nieprzyjemnego. „Ci woźni — pomyślała ze złością — co oni sobie myślą?” — Proszę pani — odezwał się głos łagodniej i wyjaśniająco — panny Majewskiej nie ma od dwóch dni w biurze. Jesteśmy bardzo zaniepokojeni, gdyż nie ma jej także w domu. Właśnie jest tu u nas jej matka. Może pani jest w stanie udzielić nam jakichś informacji, co się stało z panną Majewską? — Niestety — rzuciła Olimpia zaskoczona — to przykre. Przepraszam. — I powiesiła słuchawkę. Szybko wyszła z Poczty Głównej i zatrzymała taksówkę. — Szpital na Nowogrodzkiej — rzuciła szoferowi. Weszła na teren szpitala jak zawsze bez trudu. Dochodząc do pokoju Halskiego ujrzała niecodzienny ruch w tej odległej części korytarza. Serce zabiło jej gwałtownie. „Co się stało?” — pomyślała z trwogą. Przed otwartymi drzwiami pokoju kręciło się paru lekarzy, wchodząc i wychodząc, pielęgniarze, siostry, posługacze szpitalni w uniformach dyskutowali rozgłośnie. Olimpia zbliżyła się ostrożnie do pyzatej, przysadzistej pielęgniarki, znanej jej z widzenia. — Przepraszam bardzo — rzekła nieśmiało — co się stało? Czy coś z doktorem Halskim? — Pielęgniarka, spojrzała na nią tak, jakby chciała krzyknąć: „O, świetnie, że pani przyszła!” Pohamowała się jednak, zmrużyła oczy i powiedziała: — Jeśli nic pani nie wie, to znaczy, że nie maczała pani w tym palców. — W czym? — spytała Olimpia z przestrachem, wznosząc dłoń ku szyi: jej przerażenie było szczere. — Doktor Halski znikł dziś w nocy w dziwny sposób — rzekła pielęgniarka. — Właśnie zawiadomiliśmy milicję. Chociaż. — dodała z uśmiechem — skłaniam się ku przypuszczeniu, że sprawa nie jest groźna. Znamy takie wypadki samowolnych wycieczek pacjentów. Tylko kto mu dostarczył ubranie? Przyznam się, że podejrzewałam panią. — Przerażenie ustępowało powoli ż pięknej twarzy Olimpii. — Nie wiem — rzekła Olimpia lekko schrypłym głosem, z trudem łykając ślinę upokorzenia — nawet nie chcę się domyślać. Siostro — dodała z pogodnym uśmiechem, który kosztował ją wiele; zwróciła ku pielęgniarce swe bławatne, wielkie oczy, na dnie których była rezygnacja. — Siostro — powtórzyła — oto dwa kilo pomarańcz — wręczyła trzymaną w ręku torbę pielęgniarce. — Proszę nimi obdarować jakiegoś chorego. Najlepiej jakiegoś niskiego bruneta, który nie potrafi się uśmiechać.

Odwróciła się bez pożegnania i odeszła. Idąc łykała łzy.

Jerzy Meteor — wyszedł z bramy swego domu po nocy źle spędzonej, pełnej koszmarów, wśród których tańczyły twarze Merynosa, Wilgi, Marty i jego własne oblicze. Na słupach ulicznych różowiały wielkie plakaty, głoszące kanciastymi, ogromnymi literami bardzo czarnego koloru mecz piłkarski Polska — Węgry. Przed słupami gromadzili się ludzie, gapiąc się i czytając raz po raz szczegóły afisza, i gryząc wargi z podniecenia. Rzut oka na taki obrazek wystarczył, by pojąć, że podziemny wstrząs uniósł świat kibiców sportowych Warszawy w przestworza marzeń i że złota wizja biletu na te zawody przesłoni im w ciągu dni najbliższych wszystko innej rodzinę i pracę, niedomagania zdrowia i troski miłosne.

Na rogu Marszałkowskiej złapał taksówkę, którą opuścił na Krakowskim Przedmieściu, przed Akademią Nauk. Wolnym krokiem ruszył w ulicę Kopernika i po paru chwilach przystanął przed gmachem Centralnej Rady Związków Zawodowych. Spojrzał z odrazą na wykute w spatynowanym brązie godło instytucji — herb pracy: obramiony kłosami młot — wszedł do środka i znalazł się w dużym, jasnym, bardzo czystym hallu. Przy wejściu na schody widniała łóżka portiera z napisem: „Informacja”. Zauważył jednak wiszącą z lewej strony tablicę orientacyjną, przystanął przed nią i zabrał się do pilnego jej studiowania. Nie bez słuszności uważał, że w misji, jaką pełnił, należy unikać zbędnych rozmów. Widocznie jednak portier żywił jakieś zadawnione urazy do słowa pisanego i uważał, że świętym obowiązkiem jest pomagać każdemu zagubionemu w gąszczu tablicy orientacyjnej, przeto opuścił lóżkę i zbliżył się do Meteora. — Obywatel co uważa? — spytał uprzejmie; był to niewielki, miły staruszek, klapa jego marynarki barwiła się rozetkami odznaczeń. — „Już mam — rzekł zapewniająco Meteor, chociaż nic nie miał — dziękuję! — A o jaki wydział chodzi — nalegał uczynny portier. — O Wydział Zatrudnienia i Płac — rzekł na od — czepnego Meteor, gdyż szukał wydziału Imprez i Widowisk i właśnie w tym momencie wyłonił go z odmętów tablicy. — Pierwsze piętro — rzekł portier, uradowany — widzicie, i na co się męczyć samemu, kiedy ja wszystko powiem. — Dziękuję — rzekł Meteor uprzejmie — a winda jest u was? — A jest — rzekł portier ze zdziwieniem — na lewo. — Meteor skłonił się z gracją i ruszył po chodniku koloru bordo ku windzie: Wydział Imprez i Widowisk mieścił się na czwartym piętrze. — Obywatelu — posłyszał z tyłu — zaraz, zaraz! — Portier biegł za nim. „Z windą był błąd!” — pomyślał Meteor, po czym rzekł z przyjacielskim uśmiechem: — Słucham was, obywatelu? — myśląc: „Cholera! Śmierci na niego nie ma!” — Obywatelu — portier dotknął życzliwie klapy marynarki Meteora — a czego wy szukacie w Zatrudnieniu i Płacach? — A, takie rzeczy. — rzekł wymijająco Meteor — chcę się czegoś dowiedzieć. — Bo widzicie — portier pukał przyjaźnie zasuszonym palcem w pierś Meteora — tu jest jeden towarzysz z tego wydziału, to może on was poinformuje. Po co czas tracić? — Meteor uśmiechnął się, jakby go zęby bolały: z prawej strony schodów stał opasły facet o cienkiej szyi i zastanawiającym nosie, długim, pełnym garbków i wygięć, zakończonym kwadracikiem z bruzdką pośrodku. — Towarzyszu Putko — rzekł portier — tu jeden obywatel chciał się u pana poinformować w sprawie waszego wydziału. — Słucham — rzekł chłodno obywatel Putko nie przestając jeść kanapki z serem. — Nie wiem, czy pan będzie w stanie — zaczął Meteor; szukał gorączkowo w myślach jakiegoś interesu do Wydziału Zatrudnienia i Płac.