Olimpia Szuwar, uniosła głowę znad zagranicznego żurnalu mód. — To ja — rzekła — słucham panią. — Przed nią stała barczysta, mocno zbudowana kobieta średniego wzrostu, około czterdziestki: jej duża twarz o grubych rysach zdawała się być uszyta z grubego juchtu, niebieskie oczy patrzyły bezczelnie i czujnie, wargi miała pociągnięte grubo szminką, a policzki obficie przysypane różem. — Pani jest pani Szuwar? — powtórzyła Aniela, jakby chcąc się dobrze upewnić. — Tak, to ja — uśmiechnęła się Olimpia i wstała — czym mogę służyć? — Stała teraz za ladą jak uśmiechnięta sprzedawczyni, w postawie swobodnej, lecz uprzejmej. Aniela wpatrywała się w nią nadal, dostatecznie długo, by Olimpia poczuła niepokój. „Czego może chcieć ta.” — pomyślała Olimpia dość rzeczowo; nie mogła pojąć, co zawiera się w badawczym wzroku tej kobiety, aczkolwiek czuła wyraźnie męczącą presję czegoś. — Pani jest bardzo piękna kobita — rzekła nieoczekiwanie przybyła, po czym otworzyła metalowy zamek starej, czarnej, mocno zniszczonej torby i wyjęła z niej list w nie zaadresowanej kopercie. — To do pani — powiedziała Aniela — od prezesa Merynosa.
Olimpia spoważniała i wzięła list. ZawaHała się chwilę, ale zaraz odpieczętowała go i przeczytała. Aniela nie ruszyła się z miejsca.
— Dobrze — powiedziała Olimpia, wkładając arkusik z powrotem do koperty — dziękuję.
— Nie — powiedziała Aniela — ma być odpowiedź. Olimpia usiadła i uśmiechnęła się. Jej bławatne oczy zagrały tysiącem lśnień i odcieni: była w tej chwili naprawdę urocza. — Odpowiem — rzekła wolno — proszę się nie niepokoić, odpowiem.
— Proszę pani — rzekła Aniela — ja chcę z panią pogadać. Olimpia ukryła odruch zniecierpliwienia. „O czym ta może ze mną mówić?” — skrzywiła się w duchu niechętnie. Twarz jej przybrała wyraz grzeczny, lecz odpychający, — Słucham panią — rzekła sztywno.
Aniela przysunęła sobie bezceremonialnie zgrabny fotelik do lady, wyjęła z torby paczkę „Żeglarzy” i poczęstowała Olimpie — Dziękuję. — wymówiła się Olimpia. Aniela najpierw zapaliła żeglarza, a następnie wsadziła papierosa w szklaną lufkę.
— Co tam jest, w tym liście? — spytała Aniela swobodnie, lecz stanowczo.
Na twarzy Olimpii odbiło się oburzenie i zdumienie.
— Tylko bez tych min — rzekła twardo Aniela. — Niech pani odpowiada.
Oburzenie, zdumienie, rezerwa j godność zawodziły wobec tej strasznej kobiety. Olimpia poczuła się naraz bezradnie, pragnęła uniknąć ostrej wymiany zdań, chociaż nie wiedziała dobrze, dlaczego: należała wszak do kobiet, które dają sobie radę w każdych warunkach i potrafią zawsze wymusić dla siebie szacunek. — Prezes Merynos chce się ze mną zobaczyć — rzekła Olimpia cicho, z nieoczekiwaną uległością — prosi mnie o spotkanie.
— Radzę się pani z nim spotkać — rzzekła Aniela zimno. — Co pani wyrabia za hece z tym chłopem? — dodała od razu napastliwie.
— Jakie hece? z jakim chłopem? — bąknęła Olimpia zaskoczona. Czuła, że się gwałtownie rumieni.
— Ano z panem prezesem Merynosem — ciągnęła Aniela równym, nie znoszącym sprzeciwu tonem. — Mnie pani nie będzie opowiadać. Ja też kobita i swoje w życiu przerzuciłam. Czego ty, babo, szukasz? — krzyknęła naraz przechylając się ku Olimpii — złapałaś kawał mężczyzny, że się w brzuchu gorąco robi na jego widok, chłop jak róża, jak malowanie! I to człowiek! drugiego takiego szukaj w Warszawie, a nie znajdziesz, rękę ma taką, że jak coś weźmie, to już nie puści, to będzie jego! Ludzie boją się go, szanują, prawdziwy hrabia, jak pragnę porodzić, jak trzeba, to zabije, a jak trzeba, to miodem wysmaruje. A pani? — spojrzała na Olimpie wzrokiem, w którym była niechęć, drwina i jeszcze coś, pod ciężarem czego Olimpia czuła się najgorzej.
— Proszę pani. — zaczęła niepewnie Olimpia.
— Proszę pani! proszę pani! — przedrzeźniała zjadliwie Aniela — ja tam nieuczona, prosta kobita, ale trochę numerów w życiu widziałam i wiem, co jest co warte. Takiemu chłopu, jak pan prezes Merynos, tobym wszystkie brudy co dzień prała, śpiewała przy tym i jeszcze się cieszyła, jakby mnie nogą posyłał po wódkę. Jeszcze bym parę złotych z drogi przyniosła. Czy pani wie — Aniela rąbnęła szeroką, męską ręką w ladę, aż podskoczyły ładnie ułożone saszetki z nylonu — że od czasu, jakżeście się ze sobą pożarli, wtedy w marcu, to prezes nawet na żadną dziwkę nie spojrzał? Na żadną, słyszy pani, palcem nawet nie tknął, nie istniał dla niego ten towar, chociaż gdyby tylko podniósł paznokieć, to mógłby mieć dziesiątki i to najlepszych w Warszawie. A on tylko panią. tylko o pani, cały czas. Ale on twardy, mężczyzna z honorem, wpierw by pani w ziemię wrosła, niż on by do pani przyleciał prosić. Przez tyle czasu, rany Julek, tyle czasu bez. — tu Aniela określiła z godną podziwu prostotą, bez czego obywał się tak długo prezes Merynos, wywołując szkarłatną barwę wstydu na czole i policzkach Olimpii. — Ale ja wiem — szeptała gorączkowo Aniela — ja wszystko wiem i wszystko widzę, bo.
Urwała nagle i wbiła w Olimpie swe małe, głęboko osadzone, — niebieskie oczy. Natrętny ucisk tych oczu stał się dla Olimpii nie do wytrzymania i nagle Olimpia pojęła wszystko: w oczach tych płonęła dzika, dręcząca zazdrość, beznadziejną, niszcząca serce zawiść. „Mogła być kiedyś pociągająca ta dziwka — pomyślała Olimpia mściwie, obraźliwie — mężczyźni lubią takie piękności z wielkomiejskich rynsztoków, takie wychowane na gotowanej kapuście heroiny z rogu”.
— Rozumiem — rzekła Olimpia pewnym głosem: powracała jej naturalna, narzucająca dystans pewność siebie. — Rozumiem — powtórzyła — pani jest Aniela. Pan Merynos mówił mi o pani, że się pani nim tak troskliwie opiekuje.
— Mówił? — stropiła się Aniela tą przemianą w Olimpii — tylko. sama pani rozumie. To, co my tu gadamy, to między nami, dobra? — upewniła się z troską — między nami kobitami, nasze babskie sprawy, no nie? Bo prezes nie lubi takich hopsztosów, jakby się dowiedział, że wstawiłam pani taką gadkę, to taką by mi bałabuchę zasunął, żebym przez tydzień ze szpitala nie wyszła.
— Mówił mi o pani — podjęła z okrutną obojętnością Olimpia. — Nie mówił mi tylko, że była pani jego kochanką.
Aniela wstała powoli i rozgniotła papierosa o popielniczkę z taką siłą, że szklana lufka pękła z łamliwym, cichym trzaskiem. Jej oczy płonęły. — A byłam — powiedziała spokojnym, jasnym głosem — raz jeden, jedyny. Dwanaście lat temu. To co, że byłam? Nie pani zasrany interes, czy byłam, czy nie. — Odetchnęła głęboko, jakiś namiętny, schrypły dźwięk pojawił się w jej głosie. — Pani to chyba o tym nie wie — ciągnęła cicho — że mnie wtedy nazywali „Królową Siekierek”. A pan prezes Merynos. no, mniejsza o to, o pana prezesa, ale ze mną to nie było tak łatwo. Własnego męża omal pogrzebaczem na śmierć nie zatłukłam. Ale były jakieś — imieniny, jakieś hulki, jakieś wódki i potem pan prezes miał to, co chciał. Zaraz potem mi parę fonarów nawtykał i też nie mam o to do niego żalu. A teraz jestem u niego za służącą, ot co — ostatnie słowa wypowiedziane zostały z tak nienawistną napastliwością, że Olimpia cofnęła się przerażona do tyłu.