Выбрать главу

4

Nie rozumiem — rzekł otyły kapitan milicji do Dziarskiego, z trudem ukrywając zainteresowanie. — W zasadzie nie rozumiem, co wy macie wspólnego z tym wszystkim, poruczniku.

Dziarski usiadł swobodnie na biurku, co wywołało grymas zgorszenia na twarzy kapitana. Pokój, w którym znajdowali się, obudowany był od góry do dołu i ze wszystkich stron metalowymi kasetami kartotek.

— Obywatelu kapitanie — uśmiechnął się Dziarski — wszystko wyjaśnię wam we właściwym czasie.

Zażywny kapitan wstał z wyraźną niechęcią i otworzył jedną z kaset, z której wyjął plik dokumentów, kart ewidencyjnych, poświadczeń zameldowania i wręczył Dziarskiemu. Nawet najżarliwszy apostoł braterstwa między ludźmi z trudem dopatrzyłby się, choć odrobiny życzliwości w geście i spojrzeniu, którym kapitan obdarzył przy tym swego kolegę.

Dziarski wertował przez chwilę z uwagą papiery, po czym rzekł:

— Tu wszystko jest w porządku. Pan Jussuf Ali Chassar, rodem z Aleksandrii, stałe miejsce zamieszkania Kair, ulica Sharia el Mannakh 17, był nienagannie zameldowany we wszystkich polskich hotelach, w jakich się zatrzymywał, oraz w mieszkaniach, które zamieszkiwał. Mnie natomiast ciekawi, co pan Jussuf Ali Chassar robi? Na jakiej zasadzie przebywa w Polsce? Proszę spojrzeć, kapitanie, rubryka „zawód” wypełniana jest przez pana Chassara w sposób rozmaity: raz określa on siebie jako dyplomatę, innym razem jako członka misji handlowej, jeszcze innym — jako reprezentanta firm eksportowych.

— Zwróćcie się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych — rzekł kapitan całkiem już opryskliwie — tam wam wyjaśnią.

— Drogi kapitanie — Dziarski uśmiechnął się z cierpliwością — po co? Sami dojdziemy do wszystkiego. Jesteście tak wytrawnym znawcą tych zagadnień, że przy waszej pomocy uniknę biurokratycznej pisaniny.

— Oczywiście — rzekł z pobłażliwą wyższością kapitan — nie ma w tym żadnych nadzwyczajności. Nie mogę tylko zrozumieć — dodał niemal porywczo — na co wam to wszystko potrzebne? Służba porządkowa mało ma wspólnego z ewidencją cudzoziemców, jak wiadomo.

— Jasne — zgodził się ze słodyczą Dziarski — aż do chwili, póki cudzoziemcy nie zwracają się o pomoc do służby porządkowej.

— To nieprawidłowo — rzucił kłótliwie kapitan — to wbrew regulaminowi. Nie wolno tak. Ewidencja to ewidencja, a służba porządkowa to służba porządkowa i każdy powinien się trzymać swego.

— Słusznie — przyznał Dziarski. — Niemniej tak się stało i trzeba zobaczyć, co się za tym kryje.

Kapitan spojrzał na Dziarskiego niezmiernie odpychająco, lecz podszedł do jakiegoś regału, z którego wysunął nową kasetę. Pogrzebał w niej nie wyjmując papierów do wglądu i mówił:

— Jussuf Ali Chassar przybył do Polski jako dyplomata, attache handlowy. Po roku wyjecHal i wrócił jako członek egipskiej misji handlowej. Gdy misja zakończyła swe prace, został w Warszawie jako prywatny przedstawiciel szeregu francuskich, syryjskich i egipskich przedsiębiorstw importowo — eksportowych i jako taki posiada obecnie wizę pobytową.

— Świetnie — rzekł Dziarski. — Zaś utrzymuje się ze sprzedaży samochodów, prawda?

— O tym nic nie wiemy — rzekł ostrożnie kapitan. Na twarzy jego malowała się nieufność, widać było, że posądza Dziarskiego o skłonność do głupich dowcipów.

— O tym wie służba porządkowa — rzekł Dziarski zapalając papierosa. — Pan Chassar dokonał niedawno szóstej transakcji sprzedaży wozu: sześć ślicznych, nowiutkich aut brytyjskich marek przerejestrowano z jego nazwiska na inne. Te znakomite wozy miały, rzecz jasna, malutkie defekty, jak na przykład wybite szyby, przedziurawione opony lub wgniecione błotniki, które to uszkodzenia były dziełem rąk warszawskich chuliganów. Pan Chassar lubi piękne, nieskazitelne, błyszczące samochody i dlatego chyba pozbył się sześciu aut po kolei, kupując coraz to nowe od członków korpusu dyplomatycznego, akredytowanego w Warszawie. Przy okazji każdej sprzedaży morrisa czy hillmanna pan Chassar, jakby pragnąc się pocieszyć po niepowetowanej stracie, nabywał natychmiast w „Desie” różne dzieła sztuki, ale takie tylko, które nie podlegają zakazowi wywozu.

— Nie rozumiem — bąknął kapitan, który niejasno zaczynał odczuwać przewagę Dziarskiego.

— Drogi kapitanie — rzekł Dziarski, zaciągając się głęboko dymem — pan Chassar wykazał głębokie poczucie praworządności, meldując sześciokrotnie, w sześciu różnych warszawskich komisariatach, o drobnych gwałtach, dokonanych na jego autach przez rozwydrzonych wyrostków. Ślepa żądza zniszczeń, właściwa warszawskim chuliganom, nie była mu, jak widać, nie znana, rzekłbym — pomagała mu kupować, a potem sprzedawać bez specjalnych podejrzeń z najróżniejszych stron swe minimalnie zdewastowane auta. Pan Chassar jest estetą, któremu nieznośną jest myśl prowadzenia auta o nieporządnej karoserii czy zdrapanym lakierze. Taka cecha charakteru przydaje się bardzo przy załatwianiu drobnych formalności w Wydziale Komunikacji Drogowej, czyż nie? W ten oto sposób służba porządkowa stworzyła sobie barwny obraz życia pana Jussufa Ali Chassar w Warszawie.

— Myślę jednak — rzekł kapitan słabo — że prerogatywy służby porządkowej nie idą tak daleko. Aż do takich inwigilacji.

— Słusznie — rzekł z uznaniem Dziarski. — Pozostawiam tedy waszej pieczy, kapitanie, pana Jussufa Ali Chassara, który mnie już nie interesuje. Obecnie interesują mnie wyłącznie jego klienci, a może raczej… kontrahenci.

Zeskoczył z biurka i powiedział: — Dziękuję, kapitanie, tymczasem. — i wyszedł. — Służba porządkowa — mruknął z odrazą kapitan — nie lubię bezpośredniości, z jaką ci posterunkowi wtrącają się w nie swoje, zbyt dla nich delikatne sprawy.