Выбрать главу

— Załatwione — przerwał mu te wahania Kubuś — może pan na nas liczyć, panie Życzliwy. Widzę nawet tytuł: „Witaminowy karnawał na Koszykach — Tysiące warszawiaków w odmętach nowalijek wiosennych — Wielki konkurs krajania szczypiorku — Tysiąc i jeden sposób posługiwania się rzodkiewką”. Dobre, co? — Wspaniałe — szepnął Życzliwy. — Jak to dobrze, że pana spotkałem! Do widzenia — to mówiąc skłonił się kilkanaście razy i wyszedł.

— Nie rozumiem, co widzisz w tym interesującego — rzekł Kolanko, odkładając gazetę i zapalając papierosa. — Skąd ta nagła miłość do spółdzielni,Mazowiecka Poziomka”?

— To niezmiernie interesujące — powtórzył Kubuś w zamyśleniu.

— Dla młodocianych alkoholików — rzucił zgryźliwie Kolanko. — Wypiłeś już chyba cały kefir z warszawskich barów mlecznych po przedwczorajszym wstrząsie. Oj, Kuba, Kuba, niedobrze z tobą. Staczasz się coraz niżej w bagno nałogu.

Kubuś podszedł do Kolanki, usiadł na jego biurku i rzekł ciepło, serdecznie: — Panie Edwinie drogi, kochany, niech mi pan da trzy dni czasu, proszę. Ja wszystko wyjaśnię. Tylko że to takie jeszcze trudne i skomplikowane, widzi pan, ja sam. moje sprawy. Tu wchodzą w grę pewne przeżycia. Co tu dużo mówić, kochany, pan ma żal do mnie o to, że tak mało ostatnio się widujemy, rozmawiamy. Ale chyba nie stracił pan do mnie zaufania?

Kolanko spojrzał przeciągle na Kubusia. — Nie — rzekł poważnie — nie straciłem. Powiesz mi wszystko wtedy, gdy uznasz za stosowne.

— Ten kiermasz, panie Edwinie, to bardzo ważna rzecz. Niech mi pan wierzy.

— Wierzę ci. Nie jestem tylko pewny, czy ty, Kuba, nie tracisz z oczu głównego wątku dla jakichś motywów pobocznych? Boję się, że gubisz przyczynę, dla której zaangażowaliśmy się w tę całą historię. Kubusiu — Kolanko wstał i ujął Kubę za ramię. — Rozpoczęliśmy bezpardonową walkę z chuligańską dzikością. Dyrektywy nasze są jasne, wiemy, komu pomagać, a kogo niszczyć. My jesteśmy po stronie owego tajemniczego zjawiska, o którym głuche wieści przelewają się po Warszawie, darzymy sympatią człowieka-zjawę o białych oczach, co różni nas zasadniczo od milicji występującej formalistycznie i tępiącej każdą nieurzędową inicjatywę walki z chuligaństwem. My możemy z czystym sumieniem poprzeć owego błędnego rycerza i jako dziennikarze możemy uwierzyć w romantyczne przesłanki jego postępowania, które żadną miarą nie trafiają do przekonania milicji, skłonnej widzieć w nim takiego samego przestępcę, jak ci, których zwalcza. Natomiast nie wolno nam nawet w najmniejszym stopniu okazać cienia pobłażliwości dla drugiej strony, dla świata chuliganerii, dla warszawskiej żulii i szumowin. Zaś boję się, że ty, Kubusiu, przestajesz się chwilami orientować w łoskocie walki i wśród mroków penetracji.

— Nie — rzekł Kubuś w zamyśleniu, lecz zaprzeczenie to brzmiało dość niepewnie. „Ma trochę racji mój stary” — pomyślał Kubuś z tkliwą skruchą, wspominając, jak mile w gruncie rzeczy rozmawia mu się z Kruszyną. — Panie Edwinie — dodał żarliwie — jeszcze trzy dni, dobrze? I proszę mi pozwolić zareklamować ten kiermasz, zgoda? Ja wszystko wyjaśnię!

— Zgoda — rzekł Kolanko — powiedz mi tylko jedno: co oznaczają ostatnie przed śmiercią słowa Mechcińskiego: „Kudłaty zapłaci!”

Kubuś spuścił wzrok. Po czym uniósł skrzywioną wysiłkiem twarz i rzekł ciężko: — O to właśnie chodzi. W tym kryje się sedno sprawy.

Kolanko przemierzał wolno podwórze. — Dokąd jedziemy, panie redaktorze? — spytał go wesoło jeden z szoferów redakcyjnych aut. Kolanko zatrzymał się na chwilę, pomyślał, potem odparł z uśmiechem: — Dziękuję, panie Marianie, pójdę pieszo. Taka pogoda. — Wyszedł w Aleje Jerozolimskie. Gdy oddalił się trochę od bramy „Expressu Wieczornego”, zatrzymał taksówkę. — Do Arsenału — rzekł kierowcy. Przy Arsenale wysiadł i zapłacił, po czym przeciął szeroką ulicę, zmierzając ku Komendzie MO. Po paru minutach wszedł do pokoju porucznika MicHała Dziarskiego.

Dziarski czytał coś pilnie w papierach, zapełniających grubą, kartonową teczkę biurową różowego koloru. — Dzień dobry, redaktorze — rzekł z uśmiechem. — Cieszę się, że pan przyszedł. Mam z panem mnóstwo do omówienia. Proszę, niech pan siada. — To mówiąc, wskazał krzesło po przeciwległej stronie biurka. — O, nie — uśmiechnął się Kolanko złośliwie — nie na tym miejscu. Myślę, że nie zostałem przez pana zaproszony w takim charakterze, abym siedział na tym krześle. Trzeba jakoś zaakcentować dobrowolność naszego dzisiejszego spotkania.

— Powiedziawszy to zbliżył się do okna i usiadł na parapecie. — Racja — rzekł dość sucho Dziarski obserwując go spokojnie — wygląda to bardziej malowniczo, aczkolwiek koliduje trochę z nastrojem tego wnętrza. — Ale ratujemy symbolikę — rzekł kpiąco Kolanko. — Nikt, kto tu wejdzie, nie będzie miał żadnych wątpliwości, że łączą nas zainteresowania lub sympatie. — Godne pochwały — mruknął Dziarski — a zatem do dzieła. Za chwilę wejdzie tu Józef Siupka, kolejarz. Będę go przesłuchiwał i dlatego pana tu zaprosiłem! Chcę. — Dziękuję za zaproszenie — przerwał z ożywieniem Kolanko — jestem mile zaskoczony. Ten gest, mam nadzieję, otwiera nową erę w naszych stosunkach. — Chciałbym. — kontynuował Dziarski, bębniąc palcami po blacie biurka — coś panu zaproponować. — Co? — spytał ostrożnie Kolanko, mrużąc swe kpiące oczy. — Przymierze — rzekł oschle Dziarski, patrząc prosto w twarz Kolance. — Przyjmuję — rzekł obojętnie Kolanko — i cieszę się z tej propozycji. Tym bardziej że nie stawia pan żadnych warunków. — Dziarski milczał chwilę, nie odrywając wzroku od oczu Kolanki. — Nie — rzekł spokojnie — nie stawiam. — Wobec tego ja też nie — uśmiechnął się z odprężeniem Kolanko i wyciągnął rękę do porucznika. — Aha — dodał — co pan na to, aby dopuścić do tego sojuszu doktora Halskiego, człowieka, który. — Znakomita myśl — przerwał Dziarski — może pan dalej nie mówić. Zgadzam się. — Cudownie — rzekł Kolanko — Halski weźmie na siebie stronę psychologiczną zagadnienia, pan — prawną, a ja — moralno-obyczajową. — Jakiego zagadnienia? — spytał Dziarski. — Zagadnienia człowieka o białych oczach — rzekł Kolanko. — Chciał pan powiedzieć: człowieka w meloniku i z parasolem — poprawił Dziarski. — To bzdura — rzekł Kolanko, zeskakując z parapetu. — Jestem przekonany, że człowiek o białych oczach nie nosi melonika ani parasola, nie jest przestępcą, nie reguluje złodziejskich porachunków. W ostatnim przypadku, w tym, co się stało na Dworcu Wschodnim, mowa jest wyłącznie o białych oczach i sygnecie. Człowiek w meloniku odszedł na pewno już od dawna od swych liczydeł i zarękawków. Przez przypadek i przez chwilę zagościł w orbicie większych wydarzeń i to wszystko. — A więc dlatego wtedy, przed szpitalem, radził mi pan jak najszybciej aresztować faceta w meloniku? — spytał zimno Dziarski. — Wtedy nie byliśmy jeszcze w przymierzu — uśmiechnął się promiennie Kolanko. — Fałszywy trop, poruczniku. Od samego początku jestem po stronie pogromcy zdziczenia warszawskiej ulicy i nigdy nie kryłem tych sympatii. Zresztą. jesteśmy teraz kwit. Pan radził mi wtedy publikować artykuły o nim, co też było próbą pokrzyżowania moich planów. — Słusznie — zauważył Dziarski bez urazy. — Toteż nie zdziwiłem się, gdy się pan nie zgodził. Ale teraz sytuacja zmieniła się i myślę, że poinformowanie opinii publicznej o tych sprawach może mieć korzystne skutki dla wszystkich. — Muszę się nad tym zastanowić — rzekł z namysłem Kolanko. — Może Siupka wniesie coś nowego w naszą wiedzę.