Выбрать главу

Maciejak przygryzał wargi z pilności zapisywania, klawisze stukały uporczywie. Kolanko czuł suchość w gardle i szukał gorączkowo zapałek, które trzymał w ręku.

— Widział pan to wszystko? — spytał Dziarski obojętnie, jakby rewelacje Siupki były sprawozdaniem kontrolera tramwajowego.

— Widziałem — rzekł Siupka i głos załamał mu się dramatycznie.

— A czego się pan boi? — powtórzył Dziarski chłodno; wyglądało na to, że sensacyjną relację Siupki uważa za wyczerpaną.

— Panie komisarzu — zajęczał Siupka wstając, po czym znów usiadł wycierając chustką wilgotne czoło — my, na warszawskim węźle, wiemy. znamy. słyszeliśmy o pewnych historiach, od których lepiej z daleka. Niech ręka boska chroni, żeby bliżej! Już my, kolejarze, mamy o tym swój rozum. Złych ludzi nie brak, panie komisarzu, a taki zły człowiek każdą krzywdę zrobi. Paru kolejarzy już skończyło na szynach, tak jak ten Mechciński.

— O czym pan mówi? — Dziarski spojrzał na Siupkę, tak że ten aż oczy zmrużył z przerażenia. „To koniec! — pomyślał Siupka z rozpaczą — teraz, jak ten się na mnie zaweźmie, to do końca życia stąd nie wyjdę”.

— O czym pan mówi? — powtórzył Dziarski. — Może zechce pan trochę jaśniej? Jakieś fakty? Konkretne wypadki?

— Panie komisarzu — zaczął płaczliwie Siupka — ja nie wiem. Ja mały człowiek..; Czego wy ode mnie chcecie? — twarz skrzywiła mu się brzydko i komicznie, łzy pociekły mu poprzez zmarszczki — takie nieszczęście! Akurat ja musiałem być przy tym! Cholera mnie wtedy nadała! Co ja mogę o tych rzeczach wiedzieć? Mało to się wyrabiało z konduktorami pod Wołominem, pod Tłuszczem, na stacji w Ząbkach? Niech mnie pan puści! Powiedziałem, co wiem. Co ja jestem winien, że ludzie się mordują jak pluskwy, jeden drugiego.

Nie ulegało wątpliwości, że Siupka płakał, że był na pograniczu nerwowego szoku. Kolanko poczuł się zmęczony: dość miał tych skrzypiących jęków, coraz mniej rozumiał z tego przesłuchania. W tej chwili przekonany był, że Siupka mówi prawdę. „Nie nadaję się na sędziego śledczego — pomyślał z ironią — jedyną pretensją, którą mam do tego podławego faceta, jest to, że nie jest ogolony. Gdybym był ministrem kolei, ogłosiłbym rozporządzenie o przymusie codziennego golenia”. „Dziarski powiedział łagodnie: — Już dobrze, już dobrze, panie Siupka, koniec na dzisiaj. Wezwiemy pana jeszcze tu do nas. Sierżancie, proszę wyprowadzić obywatela Siupkę. — Maciejak wstał od maszyny, Siupka ukłonił się kilkakrotnie, po czym obydwaj wyszli. Za chwilę wrócił Maciejak. — Stała opieka — rzekł Dziarski do Maciejaka — niech mu pan przydzieli dwóch ludzi i niech go pilnują. Niech sprawdzą jego kartotekę w biurze personalnym dyrekcji okręgowej węzła warszawskiego. — Na kiedy go wezwać ponownie? — spytał Maciejak.

— Nie będziemy go wzywać — uśmiechnął się Dziarski — nie ma potrzeby. Jeśli mówił prawdę, nic nowego już nie wniesie. Jeśli nie mówił, trzeba go będzie tylko uchronić przed przykrymi skutkami kłamstwa. Nas, w gruncie rzeczy, interesuje w drugim wypadku jedno: w czyim interesie i na czyje zlecenie kłamał? Sierżancie, zorganizujecie tę opiekę, proszę. — Sierżant Maciejak wyszedł z pokoju. — Ufff. — odetchnął głęboko Dziarski i spojrzał na Kolankę opartego o okno i palącego chciwie papierosa. Twarz dziennikarza płonęła. — Poruczniku! — zawołał — niech to diabli! Przecież on mówił rewelacyjne rzeczy, ten Siupka! — Tak — przyznał spokojnie Dziarski — wręcz sensacyjne. I dlatego proponuję, żeby pan o nich napisał. Tym razem będzie to leżało w interesie pańskiego. ulubieńca — Dziarski uśmiechnął się porozumiewawczo — niech pan posłucha: pierwsza część zeznań Siupki była raczej prawdziwa. Wynika z niej, że człowiek w meloniku i człowiek o białych oczach to jednak dwie różne osoby. Na razie jest to najnowszy wątek w tej zawiłej historii. Inna rzecz, że myśląc logicznie, możemy dojść do wniosku, iż człowiek w meloniku jest jakoś związany z człowiekiem o białych oczach. Już drugi raz pojawiają się obok siebie w ważnych wypadkach. Może jest jego sprzymierzeńcem.

— Ale takim sprzymierzeńcem, o którym człowiek o białych oczach nic nie wie. — zawołał Kolanko, tknięty nagłą intuicją. Chciał dodać: „takim jak ja”, lecz uznał, że nawet przymierze nie uzasadnia takiej szczerości. — Możliwe — rzekł z namysłem Dziarski i uśmiechnął się. — Instynkt dziennikarski podsuwa panu, być może, właściwe wyjaśnienie. Jest to, oczywiście, zupełnie ciemny punkt w tej sprawił. Natomiast nagła wolta Siupki przedstawia się łatwiej, istnieje kilka ewentualności, które mogą ją wyjaśnić. Sądzę, że znakomitym odczynnikiem, pomocnym przy ich badaniu, okazałaby się wiadomość w „Expressie Wieczornym” o śmierci Mechcińskiego, podana w ostrym sosie sensacji. — Ale w jakiej wersji? — spytał z podnieceniem Kolanko. — W pierwszej czy drugiej? — Dziarski uśmiechnął się, pokrywając napięcie, jak przy trudnych pertraktacjach. — W drugiej — rzekł, zapalając długo papierosa z pochyloną w dół twarzą. — Widzi pan — Dziarski uniósł gładkie, opanowane oblicze ku Kolance — nagły zwrot Siupki jest czymś mocno podejrzanym. Osobiście skłaniam się ku przekonaniu, że pierwsza wersja jest prawdziwa. — Zwycięstwo! — rzekł z cichym triumfem Kolanko — a więc po raz pierwszy ustawia się pan po stronie człowieka o białych oczach? To wielki sukces, poruczniku. — Ale dość płynny — rzekł zimno i ostrożnie Dziarski. — Moje osobiste przekonania nie mają na razie żadnego waloru prawnego. Na razie człowiek o białych oczach, zły człowiek, jak go nazwał nasz przyjaciel Siupka, jest osobą działającą poza prawem i wbrew prawu i obowiązkiem moim jest aresztować go przy pierwszej okazji. — Nie rozumiem — rzekł Kolanko — dlaczego tedy każe mi pan obciążać go dodatkowo i pisać o nim oczerniające artykuły, oskarżając go o morderstwo?

— Aby go ostrzec — rzekł chłodno Dziarski oglądając swe paznokcie — przed grożącym mu niebezpieczeństwem. — Nie! — zdumiał się przeogromnie Kolanko. — niech pan da spokój! Wydaje mi się, że posuwa pan swą nagłą szlachetność zbyt daleko! Namawia mnie pan, bym go ostrzegł przed panem? W taki sposób? Nie bądźmy dziećmi, poruczniku! Przecież on nie zabił Mechcińskiego! — zawołał Kolanko kłótliwie — sam pan w to wierzy. — Wierzę — rzekł Dziarski — lecz bez podstawy śledczej. Podstawą śledczą są dzisiejsze zeznania Siupki, zbudowane zresztą beż logicznego błędu. Znamy dobrze fakty tego typu morderstw na podmiejskich liniach warszawskiego węzła, śmierć Mechcińskiego jest w pewnym sensie zjawiskiem typowym. Już niejednokrotnie pijackie awantury i bójki w pociągach elektrycznych kończyły się wrzuceniem ofiary napaści pod koła. — Należy zatem przyjąć — rzekł Kolanko z zimną zawziętością — że komuś zależy bardzo na tym, aby na człowieka o białych oczach padło posądzenie o morderstwo. — Arcysłusznie — rzekł z uznaniem Dziarski. — Nareszcie zrozumieliśmy się. — Aha — przyznał Kolanko — artykuł w „Expressie” zostanie zatem opublikowany. Sam pan jednak rozumie, że skoro informujemy opinię publiczną po raz pierwszy o tym człowieku, nie możemy od razu ustawić go w złym świetle, ukazać jako ohydnego mordercę kolejowego. Musimy w jakiś sposób ujawnić prawdziwą naturę jego czynów, ostrożnie, bez popadania w dziennikarski romantyzm, jak pan to nazywa, poruczniku, a!e uczciwie, zgodnie z prawdziwym stanem rzeczy. — Rozumuje pan po dziennikarsku — rzekł Dziarski. — Ostatecznie ważne jest to, co my tu wiemy i myślimy, a nie to, co zostało wydrukowane w gazecie. Prasa jest w tym wypadku jedynie środkiem taktycznym. — Brak panu odpowiedzialności za drukowane słowo — rzekł Kolanko, tłumiąc zbyt wyraźną niechęć w głosie. — My, dziennikarze, mamy ją. Jest ona prawem naszego zawodu. I dlatego mogę napisać zgodnie z prawdą lub wcale. — Co będzie się równało wyrokowi śmierci na Józefa Siupkę — uśmiechnął się łagodnie Dziarski — skoro bowiem przyszło nam do głowy, że Siupka zaryzykował zmianę zeznań z czyjegoś polecenia, znaczy to, że działa pod przymusem lub terrorem. Artykuł, anulujący te wysiłki sterroryzowanego Siupki, będzie hasłem do działania dla tych, którzy go do tego zmusili: spróbują zabić Siupkę tak czy inaczej, aby siać nowe podejrzenia albo by pozbyć się niewygodnego świadka ich machinacji. Sprawy, jak widać, są poważne i zazębiają się o gwałtowną śmierć. Postaramy się ochronić tego faceta, ale, wie pan, nie należy to do rzeczy prostych. Natomiast artykuł obciążający złego człowieka będzie ułaskawieniem dla Siupki, który spełnił nałożone nań zadanie. — Kolanko tarł sobie czoło z wysiłkiem: czuł zamęt w głowie i znużenie, tak charakterystyczne dla reportera, który nazbierał mnóstwo materiału, rozsiekał obce sobie zagadnienie na nieskończoność wątków i przyczynkowych informacji i chodzi z tym chaosem w myślach, dopóki nie zbierze wszystkiego w klarowny ciąg rozumowania na papierze: poza tym ustępował wyraźnie na tym polu śledczej, wytrenowanej dociekliwości Dziarskiemu. I nagle olśniła go pewna myśl. — Zgoda! — zawołał — opublikuję to według pana recepty, poruczniku. Przekonał mnie pan. — Dziarski spojrzał nań w sposób wysoce podejrzliwy.,W tym coś jest — pomyślał — w nagłej zgodzie tego dziennikarskiego cwaniaka. Jaki on może mieć w tym cel?” — Boję się — rzekł dyplomatycznie Dziarski — że nasz sojusz jest w tej chwili poważnie zagrożony. Nie wiem tylko dobrze, dzięki czemu. Mówi mi to intuicja. — Skądże znowu — rzekł beztrosko Kolanko. — Intuicja pana zawodzi. Moja jest lepsza i mówi mi, że rozstajemy się w cudownej harmonii. Jak nigdy! — „Ach, ty mądralo — myślał przy tym Kolanko — wpierw zjem własny krawat, niż uwierzę w twoje dobre intencje”. — Swoją drogą — rzekł Kolanko, zapalając ze smakiem papierosa — ten Siupka wymyślił świetny slogan do takiego artykułu: ZŁY człowiek. Pycha. — Czy wymyślił — mruknął Dziarski — o tym się jeszcze przekonamy. — Aha — rzek! Kolanko żegnając się — jeszcze coś — wziął z biurka maszynopis z pierwszego zeznania Siupki. — Kto to jest, czy co to jest „Kudłaty”? — Dziarski spojrzał nań bystro. — To jest nazwisko albo pseudonim pewnej na wpół mitycznej postaci — rzekł poważnie. — Jednego z najgroźniejszych hersztów przestępczego świata Warszawy. Wiemy o nim niewiele, taktem jest zresztą, że facet nie popełnił konkretnej zbrodni i trudno byłoby oskarżyć go o coś innego, jak o przemożne wpływy w warszawskim rynsztoku. Być może jest to po prostu potężny paser. — Być może — uśmiechnął się Kolanko — warto by się było zastanowić nad tym, co łączyło chuligana Mechcińskiego, typowego warszawskiego desperado, z takim Kudłatym? I za co ten ostatni miał płacić? Czyżby za usunięcie człowieka o białych oczach? Oto, nad czym należy pomyśleć.