Выбрать главу

Andante z sonaty „Księżycowej” doprowadzało w tych warunkach do rozpaczy. Kolanko ruszył przez gęsty tłum ku Wilczej. Zaczynało się: sobotnie popołudnie — najprzyjemniejsza chwila tygodnia. Zewsząd; wysypywały się na MDM zastępy wychodzących z pracy ludzi; witały ich intrygująca perspektywa zakupów i przyrzeczenie niedzielnego odpoczynku, wiszące w ciepłym powietrzu.

O, fryzjerzy warszawscy!

Jakże wspaniale wyglądają na was czyste, białe kitle, które tak rzadko nosicie.. Jak drogocenne kapłaństwo dzierżycie w pachnących vegetalem i wodą kwiatową dłoniach dar przywracania ludziom sympatii i dla samych siebie! Krzepicie wątpiących, którym zbrzydła własna powierzchowność, a więc ludzi głęboko nieszczęśliwych! Jakże różni jesteście od swego sewilskiego protoplasty i patrona, Figara! Figaro posiadł sztukę zabawiania przy goleniu rozmową, opowiadając o tym, co interesowało jego klientów. Wy, warszawscy fryzjerzy, mówicie przy goleniu wyłącznie o tym, co was interesuje, albo nie mówicie nic, okazując szczerą dla golonego pogardę. Może dlatego uważam was za bardziej interesujących.

Nie znaczy to, że jestem waszym bezkrytycznym chwalcą. Nie znoszę waszej brutalnej obojętności, natomiast cenię waszą obmierzłą grzeczność, tak zdawkową, że aż otwarcie impertynencką. Nade wszystko zaś wielbię wasze zakłady fryzjerskie, eleganckie, ubogie, komfortowe i nędz — pełne przegródek z matowego szkła, wieszaków, luster, metalowych mydelniczek, nożyc, brzytew, rogowych grzebieni i miękkich miotełek błyszczącej rączce. Wszystkie jednakowo nazywane salonami. Wszystkie jednakowo poważane przez małe dzieci, obawiające się, a zarazem pożądające waszych rytualnych, gestów przy strzyżeniu z grzywką, na polkę, na jeża lub z przedziałkiem.

Jesteście fachem prastarym, niegdyś skoligaconym z medycyną, teraz podupadłym. Dlatego piastujecie w swych cechowych tabernakulach jakieś trudne mądrości, głęboką wiedzę, wyrosłą na wielowiekowych kontaktach z ludzką próżnością.

Kolanko szedł Wilczą i zastanawiał się nad potęgą przyzwyczajenia, które z drugiego krańca miasta pcha go w fotel fryzjera Mefistofelesa Dziury. Strzygł się u niego przez ostatnie osiem lat i nie było takiej siły, która zmusiłaby go do zmiany tego stanu rzeczy. Dziura był człowiekiem poważnym i przyzwoitym, jąkał się, to prawda, ale też i nie miał żadnych ambicji błyszczenia wymową. Według metryki nosił, dwa imiona: Antoni i Karol, nikt jednak o nich nie wiedział i rozległe dorzecze przecznic pomiędzy ulicą Marszałkowską a Mokotowską znało go wyłącznie pod imieniem Mefistofelesa. Stało się tak za sprawą pewnego dyrektora działu w Polskim Radio, zamieszkałego w tej samej kamienicy, w której mieścił się zakład fryzjerski Dziury. Ten dyrektor, szpakowaty okularnik o twarzy wytrawnego szydercy, znany figlarz i dowcipniś, obserwując kiedyś Dziurę pochylonego uwodzicielsko nad opracowywaną głową klienta, zawołał: i — Toż to czysty Mefisto, jak własną żonę kocham! — I od tej chwili Antoni Karol zmienił się na wieczność w Mefistofelesa. Przyznać trzeba, że imię to zawierało w odniesieniu do Dziury jakąś trafność i Dziura, tańczący wokół siedzącego twarzą do zwierciadła klienta, to wymachujący rozcapierzonymi, zbrojnymi w grzebień i nożyczki ramionami, to szepczący coś do ucha strzyżonego, przypominał odległe wielkiego wysłannika piekieł. Szczupła twarz o wystającym nosie i trochę zagadkowy uśmiech, będący w istocie wynikiem powściągliwej nieśmiałości, wzmagały, rzecz jasna, wrażenie demoniczności.

Kolanko wszedł przez otwarte na oścież drzwi do niewielkiego pomieszczenia, zasobnego w meblową kasę i rytualną przegrodę z chropawego szkła. Na okrągłych stołkach siedzieli czekający klienci, przy sterczącej z białego prześcieradła głowie uwijał się młodociany pomocnik Dziury imieniem Mieciek. Dziura stał przy pustym fotelu, składając starannie czyste prześcieradło w kostkę; czynił to z tak smutnym wyrazem twarzy, że zmusił tym Kolankę do szczególnej uwagi.

— Długo trzeba będzie czekać na pana, panie Mefisto? — spytał Kolanko, obrzucając niechętnym spojrzeniem czekających. — Długo — rzekł Mefistofeles Dziura — do poniedziałku. Muszę wyjść. Ważne sprawy. Mieciek pana ostrzyże, jeśli pan chce koniecznie dzisiaj. — Mogę poczekać — rzekł Kolanko pojednawczo; w gruncie rzeczy przyjął to z ulgą, nie chciało mu się bowiem gnieść strzyżeniem kołnierzyka koszuli w sobotnie popołudnie. Natomiast zdziwiła go nie spotykana dotąd opryskliwość Dziury oraz fakt, że się nie jąkał. „Musi być czymś bardzo zdenerwowany” — pomyślał Kolanko; wieloletnia znajomość z fryzjerem nauczyła go bowiem, że Mefistofeles, w przeciwieństwie do większości jąkałów, zacinał się wyłącznie w chwilach wygodnego spokoju i dobrego samopoczucia, natomiast gdy popadał w podniecenie, mówił wyjątkowo płynnie. Kolanko spojrzał z odrazą na Miećka, który wyszarpywał maszynką włosy swej ofierze, wysunąwszy z pilnością język. — Ogolić? — spytał twardo Mieciek, skończywszy strzyżenie. — Na obliczu spętanego białym prześcieradłem faceta odbiła się ślepa panika, która ustąpiła jednak bezbrzeżnej rezygnacji. — Sobota wieczór. — szepnął facet zbolałym głosem — trudno. Gol pan! — Mieciek szybko wsypał proszek do mydelniczki, po czym z sadystycznym uśmiechem zaczął wecować brzytwę. — Wychodzi pan? — spytał Kolanko Mefistofelesa. Dziura pokiwał głową ruchem człowieka błądzącego myślami w zaświatach i rzekł: — Wychodzę. — Zdjął fartuch, włożył marynarkę z grubego samodziału w szaro — czarną kaszkę, rzucił Miećkowi: — Nie zamykaj interesu, póki nie przyjdę — i wyszedł za Kolanka.

Szli ulicą Kruczą, pustawą o tej porze; po wschodniej stronie wznosił się ciąg wielkich, jasnych biurowców. Panował tu niewielki ruch pojazdów, szybkie trolejbusy sunęły cicho i rzadko szeroką jezdnią. Na takiej ulicy odbywają się wieczorami ważkie rozmowy lub spacery nie wymagające słów, za to żądne mrocznego, spokojnego tła opustoszałych urzędów i instytucji. Wielka, flegmatyczna architektura na takich ulicach tuli do swego łona jak odległy, wysokopienny las — w portykach, załomach, na tarasowych schodach daje schronienie poważnym wymianom myśli i nieśmiałym pocałunkom. Ulica Krucza sprzed wojny, minoderyjna i drobnomieszczańska, była ongiś ulicą modystek i knajp. Obecnie zmieniła krańcowo charakter i zmiany takie są w dziejach ulic najzupełniej bezwiedne.

Kolanko szedł obok Mefista, patrząc nań z ukosa. Po dłuższym milczeniu spytał: — Stało się coś, panie Mefisto? Taki pan dziś dziwny, zdenerwowany. — Dziura milczał, jego młoda, a zarazem dojrzała twarz nie wyrażała nic. — Nic się nie stało — rzekł wreszcie dość niegrzecznie. Z chwilą gdy wymawiał te słowa, kąciki ust i wyraz oczu, mimo kurczowych wysiłków, dały obraz tak dręczącego samopoczucia, że Kolanko wiedział od razu o wszystkim. „Biedny chłopcze — pomyślał z troską, lecz nie bez złośliwej satysfakcji, jaką odczuwał zawsze na widok tragedii miłosnych innych mężczyzn — stało się. I ja wiem dobrze, co się stało. Nie potrafisz tego ukryć, żaden z nas nie potrafi tego ukryć, pociesz się. Tylko kobiety potrafią ukrywać te rzeczy, bo są od nas grubo silniejsze.” I znów szli w milczeniu, wreszcie Kolanko, zapominając o długiej przerwie, rzekł niezręcznie: — To dobrze, że się nic nie stało. Bo zmartwiłem się, widząc pana minę. — I znów rozmowa weszła w impas;. Kolanko nawiązał do tego, o czym lepiej nie mówić i co zostało wyrzucone z rozmowy przez bolesne kłamstwo Mefista. Ale w sytuacjach tego typu wszelkie skłonności są sztuczne i zdezorganizowane, któż bowiem bardziej pragnął rozmowy niż Mefisto, który musiał nakazywać sobie niechęć do mówienia. — Mam kłopoty — rzekł cicho po chwili. — Może mógłbym w czymś panu pomóc? — rzekł taktownie Kolanko. — Wie pan przecież, jak pana lubię, Mefisto. — Nie może mi pan w niczym pomóc — gorzki uśmiech skręcił usta Dziury — nikt nie może mi pomóc, nawet ja sam sobie. Idę na decydującą rozmowę z jedyną kobietą, jaką w życiu kocHalem — rzekł nagle z determinacją, tonem zwierzeń. — Jaką pan kocha — poprawił delikatnie Kolanko. — Tak, kocham — rzekł twardo Mefisto — lecz co z tego? Zachowała się jak ostatnia dziwka, więc idę załatwić sprawę raz na zawsze. — Zachowała się — z pewnością jak prawdziwa kobieta — rzekł z uśmiechem Kolanko — nie wydaje mi się natomiast, żeby z kobietami można było cokolwiek załatwić nieodwołalnie i raz na zawsze. — Trochę nie wiedział, jaką ma przybrać postawę wobec Mefista: kojącą i pocieszającą przy pomocy środków znieczulających, usypiających, zniekształcających rzeczywistość, czy skuteczną w nieszczęściu metodę uzdrawiających cięć i amputacji. W gruncie rzeczy sprawiało mu to szczerą przyjemność, takie grzebanie się w cudzych ranach, przynosiło ulgę, przekonywało o typowości własnego braku szczęścia. Ale do takich myśli redaktor Edwin Kolanko, aczkolwiek szczery sam z sobą aż do cynizmu, wolał się nie przyznawać nawet w chwilach najbardziej skrupulatnych rachunków sumienia. — Dziura — rzekł serdecznie — niech pan będzie mężczyzną. Nie wolno się poddawać takim kłopotom. Są one na to zbyt nagminne. — Nagminne — powtórzył bezmyślnie Mefisto. Coś zadrgało mu niebezpiecznie i płaczliwie w krtani: — Co mi z tego, że nagminne? Chciałem się za miesiąc żenić, dać jej wszystko, wyciągnąć ją z tego jej cholernego życia. Ja jestem spokojny człowiek, ręce bym sobie urobił dla kogoś takiego po to, żeby był dom, dzieci, niedziela jak niedziela, meble jak meble, firanki przyzwoite, zakupy na święta. KocHalem ją. — Kocha ją pan — poprawił znów z uporem Kolanko, po czym dodał ze skrzętnie skrywanym rozczarowaniem: — Niech mi pan wierzy, to się na pewne dobrze skończy. — Myśli pan? — skrzętnie skrywana nadzieja zabłysła w głosie i w spojrzeniu Mefista — nie, nie! — zawołał. — Idę teraz załatwić sprawę. Nieodwołalnie. Umówiłem się z nią w „Szwajcarskiej”. Na pewno — rzekł z melancholijnym doświadczeniem Kolanko — na pewno się dobrze skończy, zobaczy pan. Bo pan tego chce za wszelką cenę. — Nigdy w życiu! — krzyknął Dziura — wcale nie chcę! A jakbym nawet, chciał, to nie mogę! Są granice! Ja jestem poważny człowiek. Złapię za kok, napalantuję i wyrzucę wont! No, bo czy można inaczej? Znalazła sobie młodego chłopaka i lata za nim jak kot z pęcherzem, jestem człowiek poważny, sam pan rozumie, prawda? Ślub, małżeństwo, rodzina, te rzeczy z największą chęcią, bo ją kocHalem. — Bo ją pan kocha — poprawił Kolanko.