— Kocham, kocham. A jeśli nawet, to co, panie redaktorze? Co robić? — załamał się kompletnie Dziura. — Która godzina? — zawołał z nagłym przestrachem — żebym się tylko nie spóźnił! — Wpół do czwartej — rzekł Kolanko. — Idę — rzekł stanowczo Mefisto. — Muszę być parę minut przedtem, prawda? — Prawda — westchnął: Kolanko — odprowadzę pana. Idę w tamtą stronę.
Skręcili w Nowogrodzką i podeszli pod „Szwajcarską”. Trwało to pięć minut. — Mam jeszcze trochę czasu, podejdę z panem do rogu — rzekł niepewnie Dziura. Widać było, że obawia się samotności i nerwowego wyczekiwania przy stoliku. — Niech pan zajrzy do kawiarni — i rzekł z ironią Kolanko. — Może ona już czeka na pana. — Mefisto nie pojął kpiny: wszedł do kawiarni i wyszedł po chwili. — Nie — powiedział, i walcząc rozpaczliwie ze smutkiem, pchającym mu się na twarz. — Chodź my — dodał jak człowiek nie mający zielonego pojęcia o tym, co robi, a zwłaszcza co ma robić. Przeszli parę kroków. — Dalej nie idę — rzekł, wyciągając rękę do Kolanki — wracam. — Kolanko przystanął, by się pożegnać, odwrócił się i krzyknął: — Co panu jest? — Twarz Mefistofelesa Dziury była sina, oczy szkliły się udręką. Kolanko poszedł za jego wzrokiem: — od strony hotelu „Polonia” przechodziła przez jezdnię młoda dziewczyna, nurkująca z pośpiechem w ławicy korzystających z zielonego, sygnału przechodniów. Osiągnąwszy chodnik, na którym stali, ruszyła szybko w Aleje Jerozolimskie. — Która godzina? — szepnął zduszonym głosem Dziura. — Za dziesięć. — rzucił Kolanko. Wystarczyło w tej chwili zanurzyć rękę w tłum: Mefisto uczynił to i dziewczyna przystanęła, zastopowana nagle jego ramieniem. Szybko zwróciła ku niemu swą twarz, która pokryła się pąsem. — Szłaś do „Szwajcarskiej”? — spytał Mefisto bez słowa przywitania. — Taaak. Nieee. Jak się masz. Dzień dobry. — speszyła się dziewczyna. Kolanko ogarnął ją szybkim, taksującym, bezczelnym spojrzeniem: była śliczna. Bezmyślnie użyty róż, szminka do ust i kredka do brwi nie zdołały zniszczyć smagłej świeżości jej cery, przepychu kruczoczarnych włosów, ogromnych, ciemnych oczu i ślicznie skrojonych warg: młodość, zdrowie i uroda biły z tej twarzy wbrew złej kosmetyce, tak jak smukłość bioder, nóg i szyi wymykały się taniej, fałszywej elegancji jej ubioru, składającego się z żorżet owej sukni w duże kwiaty i męskiej marynarki zamiast blezera. — Przecież umówiłaś się teraz ze mną, prawda? — rzekł tragicznie cicho Dziura; był spokojny owym straszliwym spokojem ludzi nieszczęśliwych, którzy długo jeszcze po chwili gromu rozpamiętywać będą swą klęskę. Widać było poza tym, że krępuje go obecność Kolanki. — Widzisz, Karol — powiedziała dziewczyna — ja szłam właśnie. — Zmieszanie ustąpiło na jej twarzy zdecydowanej niechęci, była po prostu zła na ten idiotyczny przypadek, z powodu tego zupełnie niepotrzebnego spotkania. — Trochę w złą stronę szłaś — rzekł z krzywym uśmiechem Mefisto. — „Szwajcarska” jest tam — wskazał. — Miałam się trochę spóźnić — bąkała niechętnie dziewczyna — bo, widzisz, Karol, ja dziś nie mogłam. — Kłamała tak, jak kłamią ludzie, którzy pragną, by ich rozmówcy wiedzieli, że kłamią, i nie mieli o to do nich pretensji. Kolanko uśmiechnął się z uznaniem, ale Mefisto nie znał się na tych rzeczach.
— Kłamiesz! — rzekł groźnie i dopiero gdy dziewczyna nie zaprzeczyła, pojął, że stanął wobec zapory, o której nie wie nic, co oznacza. — Masz przecież dziś wolny dzień, mogłaś wpaść do zakładu, uprzedzić mnie, że nie możesz przyjść, że nie przyjdziesz. — rzekł Mefisto bezradnie i miękko. „Wie, że ona ma wolny dzień. — pomyślał Kolanko. — O takich rzeczach zawsze się wie. Pamięta się wszystko”. Jasne dlań było, że jego obecność męczy Mefista. — Pan pozwoli, panie redaktorze — rzekł wreszcie Dziura ze znużeniem — przedstawię pana, bo tak stoimy. Panna. — Kolanko wyciągnął rękę i rzekł szybko, z pogodnym uśmiechem: — Dzień dobry i do widzenia. Bardzo mi przyjemnie panią poznać, ale wie pan, Mefisto, jak bardzo się śpieszę. A więc tymczasem, żegnam państwa. — Dziewczyna spojrzała nań tak obojętnie, jak patrzy się na drzewo, łyżkę do butów lub nie dojedzony kartofel. „Tak patrzą kobiety zakochane bez ratunku — pomyślał Kolanko. — Biedny Mefistofeles…” Skłonił się raz jeszcze i odszedł szybko w kierunku Brackiej. Po chwili przystanął, obejrzał się za siebie: stali tam jeszcze przed wysypaną konwalią i fiołkami wystawą kwiaciarni, po czym odwrócili się i poszli w stronę „Szwajcarskiej” — dziewczyna z ostentacyjną, martwą obojętnością, Mefistofeles Dziura pochylony, złamany. Była jednak w nieszczęsnej postawie Dziury jakaś ledwie uchwytna nutka nikczemnej radości, gdy ujmował pod ramię dziewczynę, prowadząc ją tak, jakby się obawiał ucieczki, było w tym geście jakieś taniutkie, upokarzające zadowolenie. „Biedny Mefisto — pomyślał Kolanko — biedny prawdziwy mężczyzno! Dostałeś kopniaka prosto między oczy i cieszysz się, że będziesz mógł — przez parę chwil porozmawiać o tym kopniaku przy stoliku w «Szwajcarskiej» z tą, która cię tak zaprawiła brudnym, kobiecym pantoflem.” Myśląc tak czuł, jak rumieniec wstydu pali mu twarz. Nie śmiał w tej chwili pomyśleć o sobie ani niczego sobie przypominać.