– Bardzo cię chcę – powiedziała zduszonym głosem.
Kyle oderwał się od niej na chwilę.
– Nie walcz z tym.
Zaczął ją ponownie całować. Powoli muskał jej wargi ustami. Maren myślała, że oszaleje. Przed oczami zaczęła wirować wielobarwna karuzela. Księżyc utopił się w oceanie. Gwiazdy zaczęły płakać światłem na niebie. Maren nie wiedziała, co się z nią dzieje. Pragnęła Kyle’a. Pragnęła go jak nikogo przedtem. Nie dbała już o nic. Myśl o tym, że się w nim zakocha, wcale już nie przerażała.
Przesunął dłonie z jej ramion na plecy. Czuła wyraźnie ich ciepło. Miała wrażenie, że jej dało jest dla nich świątynią.
– Pozwól, że cię rozbiorę.
Jednym ruchem rozpiął zamek błyskawiczny. Stanęła z odsłoniętymi piersiami przed tym, którego pragnęła tak bardzo.
– O mój Boże – szepnął.
Czuła, że pożerają wzrokiem. Miała gęsią skórkę, i to bynajmniej nie z powodu zimna.
Kyle mógł dopiero teraz docenić pełnię jej urody. Nigdy wcześniej nie spotkał kobiety, która strojem kamuflowałaby cudowne linie swego ciała. Najczęściej było odwrotnie… Maren z jakichś powodów ukrywała swoje pełne piersi, długie nogi i wspaniałe biodra. Może wydawało się jej, że uroda przeszkadza w prowadzeniu interesów?
Przeciągnął dłonią po jej włosach. Maren nie poruszyła się. Nie zwracała też uwagi na leżącą na piasku sukienkę, mimo że zaczęły jej dosięgać fale. Stała w słonym wietrze i patrzyła na Kyle’a. Następny ruch również należał do niego.
– Czy tego chciałeś? – spytała drżącym głosem.
Kyle poczuł, że zaschło mu w gardle.
– Tak – szepnął wyczuwając gwałtowne pulsowanie w skroniach. – Tak…
Objął ją. Jego koszula dotknęła jej nagiego ciała. Maren westchnęła cicho.
– Rozbierz mnie – poprosił.
Wziął jej dłoń i poprowadził wzdłuż rzędu guzików.
– Chcę być jeszcze bliżej ciebie – dodał.
Zaczęła pośpiesznie zdejmować jego koszulę. Działała jak w transie. Kyle pomógł jej rozpiąć pasek, a następnie wziął ją na ręce. Nawet nie wiedziała, kiedy zsunął resztę jej ubrania.
Położył ją na piasku i opadł na nią. Tuż przy nich szumiał ocean. Łagodne fale chłodziły stopy. Nie zwracali na to uwagi. W tej jednej chwili świat mógł przestać dla nich Istnieć.
– Żadna kobieta nie ma prawa być tak piękna – powiedział zdławionym głosem, unosząc się nieco na ramionach.
Poczuła na skórze jego gorący oddech. Dłonie na piersiach. Tylko Bóg wiedział, jak bardzo pragnęła go w tej chwili. Pomyślała, że dłużej nie wytrzyma…
To, co się później stało, przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Kyle celowo odwlekał decydujący moment… Miała wrażenie, że tonie, ale… chciała tonąć. Pogrążać się w rozkoszy, coraz głębiej i głębiej…
Kyle pieścił jej piersi, a potem…
Potem nagle oboje już nie panowali nad sobą. Maren otoczyła go udami. Oboje krzyczeli z rozkoszy…
Gdyby nawet chciał się zatrzymać, nie byłoby to możliwe. Zmysły zawładnęły jego ciałem. Cały był dotykiem, pieszczotą, szybkim, niespokojnym rytmem.
Maren nigdy nie czuła czegoś podobnego. Nawet w małżeństwie z Brandonem, którego przecież kochała na swój sposób. Ale w tej chwili nie miała czasu, żeby przerazić się tego ogromnego uczucia. Nie chciała myśleć. Pragnęła tylko Kyle’a. Pragnęła mleć pewność, że i on czuje to samo.
Nie mogli się od siebie oderwać. Nie liczyli czasu. Nie wiedzieli, czy minęła godzina, czy też tylko kwadrans. Ta wiedza nie była im w tej chwili do niczego potrzebna. Upajali się równym rytmem swoich ciał. Spalali w odwiecznym rytuale miłości…
I właśnie wtedy pomyślała, jak niezwykle łatwo jest kochać tego człowieka.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Leżeli na piaszczystej plaży. Maren powoli dochodziła do siebie. Nad nimi wciąż świecił księżyc. Te same gwiazdy migotały w oddali. Jej głowa spoczywała na ramieniu Kyle’a. Nie widziała jego twarzy. Mogła się jedynie domyślać jej wyrazu.
Wyciągnęła dłoń i poczuła pod palcami szorstki policzek. Zaczęła pieścić jego brodę, a potem ucho. Narastało w niej niewypowiedziane uczucie miłości. Nie wiedziała, jak sobie z nim radzić.
Kyle pocałował wnętrze jej dłoni.
– Tak mi dobrze… – szepnęła.
– Mnie też…
Wolno położył jej głowę na piasku i ucałował czoło. Potem włożył spodnie i sięgnął po nieco wilgotną sukienkę, by ubrać Maren. Pozwoliła na to bez słowa. Było to teraz coś niezwykle naturalnego.
Dotyk mokrego materiału przyniósł ulgę jej rozpalonemu ciału. Mimo to wciąż pragnęła Kyle’a. Jej małżeńskie życie seksualne, które wydało się niegdyś tak wspaniale, przedstawiało się teraz jako coś żałośnie monotonnego… Kyle miał w sobie jakby magnetyczną siłę, powodującą, że najprostszy gest nabierał nagle głębszego, erotycznego znaczenia.
– Chciałem ci wyjaśnić, jak wyglądają moje stosunki z Rose – powiedział w drodze powrotnej.
Na dźwięk tego imienia po ciele Maren przebiegł zimny dreszcz. Pomyślała, że robi się coraz chłodniej, a ona ma na sobie jedynie cienką sukienkę. Zbliżali się właśnie do schodów.
– A ja mówiłam, że to nie jest konieczne…
Zaczęła się rozglądać dokoła szukając sandałów i butów Kyle’a.
– Na ogół nie mam ochoty rozmawiać o moim małżeństwie.
– Nie musisz – rzekła wyciągając rękę w stronę sporego głazu. – Widzisz, tam są nasze buty…
– Maren!
– Nie chcę cię zmuszać do wyznań. To, że się kochaliśmy, niczego nie zmienia.
– Chciałbym jednak, żebyś wiedziała o pewnych sprawach…
– Nie teraz…
Chłodny wiatr owiewał jej plecy. Skurczyła się, ale Kyle nie zwracał na to uwagi. Był za bardzo pochłonięty swoimi myślami. Dlaczego pozwoliła, żeby to się stało?
Chciał ją objąć, ale wyśliznęła się z jego ramion.
– Dlaczego uciekasz, Maren? Czego się boisz?
Odwróciła się do niego i podniosła wysoko brodę.
– Nie uciekam, ale… jestem trochę… zaskoczona. – Jej oczy nabrały wyrazu niepewności. – Nie wiem, czy powinnam teraz… – zawahała się.
– Z powodu byłego męża? – spytał z powagą.
Chciała skłamać i powiedzieć, że Brandon nie liczy się w jej życiu, jednak w porę powstrzymała się. Wyznała tylko zgodnie z prawdą:
– Już go nie kocham… Jeśli o to ci chodzi.
Kyle spojrzał na nią sceptycznie. Czuła, że jej nie wierzy.
– Więc dlaczego tak się zachowujesz? Chcesz być ze mną, a potem mnie odtrącasz. Naprawdę nie potrafię tego zrozumieć…
– Po prostu nie wiem, co zrobić z naszym związkiem – westchnęła. – Nic nie wiem… Może powinnam teraz odjechać. Zostawić cię, żebyśmy mogli wszystko przemyśleć.
Kyle był już na schodach. Odwrócił się Jednak i spojrzał na nią z góry.
– Musisz zostać.
Po chwili znów trzymał ją w ramionach. Nie potrafiła się oprzeć.
– Zostań, proszę… – szepnął i pocałował ją.
Poczuła, że znów budzi się w niej tęsknota… Zupełnie zapomniała, że chciała wyjechać. W tej chwili pragnęła jedynie stać tak całą noc tuląc się do Kyle’a.
Odepchnęła go jednak delikatnie.
– Pójdę po teczkę.
Kyle zesztywniał i Maren z łatwością uwolniła się z jego objęć. Podbiegła do schodów i zaczęła się wspinać w górę, ku tarasowi. Łzy płynęły jej ciurkiem po policzkach.