– I co? – spytała, kiedy uniósł głowę.
– Odlotowo – wycedził.
Zrobiła skromną minkę.
– Staram się.
Joey wstał i włożył okulary. Zawahał się Jednak i wrócił od drzwi.
– Słyszałaś o pirackich kopiach wideo? – spytał pochylając się w jej stronę.
Maren spoważniała.
– Nie rozumiem…
– Nie miałaś z tym problemów?
– No… mieliśmy małe kłopoty – wyznała z ociąganiem. – Ale Już po wszystkim.
– Mam nadzieję – mruknął Joey i spojrzał na nią groźnie.
– Bardzo nie lubię piratów.
– To dziwne, zważywszy na twoją reputację…
Joey zachował kamienną twarz. Maren westchnęła cicho.
– Posłuchaj, ja też nie chcę tracić…
Przez chwilę zastanawiał się nad tym, a potem uśmiechnął się szelmowsko.
– Jasne. Daj znać, jakbyś miała problemy z moją umową.
Maren odetchnęła z ulgą.
– Zadzwonię dziś wieczorem.
Joey wyglądał na zadowolonego. Pocierał brodę i uśmiechał się do siebie.
– Dobra. Będę czekał.
Wyszedł tanecznym krokiem z biura i zatrzasnął za sobą drzwi. Przedtem jeszcze pomachał jej zza progu.
– Cześć, stara! Trzymaj się.
Maren odpowiedziała mu uśmiechem. Po chwili w drzwiach pojawiła się Jane.
– Kłopoty?
– Nawet nie. – Maren nie chciała mówić jej o pirackich kopiach teledysków. – Joey to porządny chłopak.
Jane uśmiechnęła się sceptycznie.
– To tak, jakbyś powiedziała, że huragan to łagodny, orzeźwiający wietrzyk.
Obie wybuchnęły śmiechem. Mimo to oczy Jane pozostały poważne.
– Powinnam cię przeprosić za zachowanie Jacoba – powiedziała, zmieniając temat.
Maren machnęła ręką, Jane tymczasem sięgnęła po kolejnego papierosa.
– Nie przejmuj się. Chodziło o interesy. Zresztą… nic wielkiego.
Sekretarka zaczęła nerwowo szukać zapalniczki. Znalazła Ją w końcu w kieszeni.
– Jake ostatnio bardzo się zmienił – powiedziała wydmuchując dym w kierunku wentylatora. – Czasami sama go nie poznaję.
Maren nie wiedziała, jak ją pocieszyć.
– Wszyscy się zmieniamy – bąknęła.
– Pewnie masz rację – Jane zamknęła oczy. – Powiedziałam mu w końcu o dziecku…
– I co?
– Nic. – Jane potrząsnęła głową, jakby chcąc odpędzić od siebie najczarniejsze myśli. – Po prostu nic nie powiedział. Stał i patrzył na mnie jak na wariatkę. Wiesz, wolałabym nawet, żeby się zdenerwował…
Maren pokręciła głową, nic jednak nie powiedziała. Przypomniała sobie, jak Green wpadł kiedyś w gniew. Ktoś prześwietlił film do reklamówki czy coś takiego. Jacob najpierw miotał straszne przekleństwa, a następnie chwycił przycisk do papieru i rozwalił nim szklane drzwi do studia. Zupełnie nad sobą nie panował.
– Może był to dla niego szok – powiedziała z wahaniem.
Jane przeciągnęła dłonią po zmęczonej twarzy. Odłożyła tlącego się papierosa. Wyglądała znacznie gorzej niż zwykle.
– Pewnie masz rację – szepnęła i spojrzała Maren w oczy. – Dobrze przynajmniej, że nie namawiał mnie na usunięcie ciąży.
Na myśl o tym Maren poczuła gwałtowne mdłości.
– Pozwól mu oswoić się z myślą o ojcostwie – podsunęła. – Musisz mu dać trochę czasu.
Jane westchnęła.
– Nie mam wyboru… W tej chwili mogę tylko czekać.
Maren przełknęła ślinę. Wiedziała, że to, co powie, może zabrzmieć głupio. Chciała jednak pocieszyć przyjaciółkę.
– Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
– Mam nadzieję… Zdaje się, że tylko na to mogę liczyć.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Okazały budynek Sterling Recordings mieścił się w pobliżu Hollywoodu. Maren bywała tu dosyć często. Mimo to zawsze wpadała w zachwyt. Podziwiała zarówno nowoczesną konstrukcję, jak i ciche korytarze, pokryte miękką i zawsze czystą wykładziną. Nawet większy biurowiec, mieszczący Capitol Records, nie robił na niej takiego wrażenia.
Przyjęła ją sekretarka Kyle’a i natychmiast zaprowadziła do szefa. Maren zerknęła na duży, ścienny zegar. Była czwarta za dwie.
Sekretarka zapukała krótko w drzwi i nie czekając weszła do środka. Kyle siedział za biurkiem i przeglądał Jakieś papiery. Pokój był urządzony z przepychem i nowocześnie, ale panował w nim potworny bałagan. Kyle musiał się Jednak we wszystkim orientować…
– Pani McClure – zaanonsowała sekretarka.
Podniósł głowę.
– Dziękuję, Grace.
Dziewczyna skinęła głową i wyszła zamykając bezszelestnie drzwi.
– Co tu się dzieje? – spytała Maren. – Przyjechałeś, żeby zrobić rewolucję w swoich papierach?
Kyle najwyraźniej nie był w nastroju do żartów. Patrzył na nią uważnie znad stosu dokumentów leżących bezładnie na biurku. Dopiero teraz zauważyła, że leży tam też jego szeroki, kolorowy krawat.
– Przyjechałem, żeby się z tobą spotkać – wyjaśnił. – Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy ostatnio?
Skinęła głową. Kyle wziął plik kartek, które zamierzał wrzucić do kosza. Niestety, kosz był wypełniony po brzegi. Dokumenty powędrowały więc na podłogę.
– Przeprowadzam się – rzucił.
Maren otworzyła ze zdziwienia usta.
– Do nowego biura? – wydusiła.
– Nie. do La Jolla – powiedział takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.
Maren przez moment nie mogła dojść do siebie. Kyle chciał uciec… Wycofać się z prowadzenia interesu… Pozostawić to któremuś ze swoich następców… Poczuła się zdradzona.
Po raz pierwszy zrozumiała, że po sprzedaniu Festival Productions wcale nie musi pracować dla Kyle’a. Kto wie, w czyje ręce się dostanie… Czy nie będzie to nowy Jacob Green?
– Cieszę się, że przyszłaś – powiedział wstając.
Maren wyciągnęła dłoń, ale Kyle zignorował jej gest. Postąpił kilka kroków do przodu i wziął ją w ramiona. Bezskutecznie próbowała się wyrwać. Stężała. Rozluźniła się dopiero czując jego usta na swoich. Westchnęła cicho.
Kyle pieścił jej szyję, a następnie sięgnął do tyłu, gdzie znajdowały się guziki bluzki.
– Zaczekaj… – wyszeptała.
– Już dosyć czekałem…
Pocałował jej szyję, a następnie dotknął zębami ucha. Maren westchnęła. Nie poddała się jednak. Po chwili zdołała odepchnąć go na parę centymetrów. Spojrzeli sobie w oczy jak zauroczeni.
– Posłuchaj – szepnęła walcząc z pożądaniem. – Musisz mi powiedzieć, co to wszystko znaczy. – Wskazała stosy papierów i pootwierane szuflady. – Chyba nie chcesz teraz zrezygnować?
Kyle wypuścił ją z objęć i spojrzał na nią jak na kogoś niespełna rozumu.
– Zrezygnować? Co ty pleciesz?
– Kto będzie kierował firmą?
– Ja.
– Z La Jolla?
– Oczywiście.
Maren nie mogła uwierzyć.
– W jaki sposób?
Kyle uśmiechnął się i przeciągnął dłonią po jej włosach.
– Niewiele o mnie wiesz – zaczął. – Usiłowałem ci wytłumaczyć pewne sprawy, kiedy u mnie byłaś, ale… – zawiesił głos – jakoś nie wyszło. Mam osobiste powody, żeby się przenieść w pobliże San Diego.
Spochmurniał. Przypomniał sobie, że przedwczoraj jego ludzie odkryli pirackie nagranie Mitzi Danner z nowej. Jeszcze nie wydanej płyty. Kaseta musiała pochodzić wprost z Festival Productions.
– Wciąż nie wiem, jak masz zamiar kierować tak dużym zespołem… – nie chciała pytać o jego życie osobiste, ale czuła, że chodzi o jego byłą żonę.
– Każdy będzie wykonywał swoją pracę, tak jak do tej pory. Jeśli pojawią się jakieś problemy, zajmie się nimi Ryan Woods. Poza tym mam telefon w La Jolla i… w każdej chwili mogę wrócić.