– Zaproponowali dobrą cenę i bardzo przyzwoite warunki – ciągnęła.
– Więc wszystko uzgodnione?
– Niezupełnie. Chciałam, żebyś dostała trzyletni kontrakt oraz możliwość kupienia dużego pakietu akcji Sterling Recordings. I tu zaczęły się trudności.
– Kyle się nie zgodził?
Elise pokręciła głową.
– Nie, raczej Bob Simmons. Jego prawnik – dodała, widząc skonsternowaną minę Maren. – Odniosłam wrażenie, że Sterlingowi jest wszystko jedno. W pewnym momencie wstał i powiedział, że musi wracać do La Jolla.
Maren poruszyła się niespokojnie na krześle.
– Wyszedł?
– Tak. Ryan Woods przekonywał go, żeby nie rozmawiał z tobą o umowie. Mamy wszystko ustalić w naszym gronie.
Maren rozejrzała się bezradnie po niezbyt wielkim, lecz gustownie urządzonym biurze.
– Więc co mam robić?
– Nic. Zostaw wszystko mnie – Elise zaczęła stukać ołówkiem w teczkę z ofertą Kyle’a. – Muszę rozpracować Simmonsa i Woodsa.
– Mówisz tak, jakbyś im nie ufała.
Elise zmarszczyła brwi.
– Nie o to chodzi… Widzisz… Ci faceci zachowywali się tak, jakbym chciała ich wykorzystać. Zapomnieli zupełnie, kto złożył ofertę. Czy wyobrażasz sobie coś takiego?
– Zupełnie nie wiem, o co chodzi – wyznała szczerze Maren. – Może to jakaś nowa taktyka?
Prawniczka nie wyglądała na przekonaną.
– Może… Wszyscy są teraz bardzo ostrożni. Zwłaszcza ludzie tak sławni jak Kyle Sterling… Wystarczy jeden proces… Jedno oskarżenie o nielegalną dystrybucję albo o kradzież dóbr artysty i… koniec.
Maren poczuła gwałtowny dreszcz na plecach. Nie wiedziała, co zrobić z rękami.
– Piractwo to teraz straszna plaga – ciągnęła Elise.
– Myślisz, że Sterling przystanie na nasze warunki? – spytała Maren chcąc zmienić temat.
– Nie wiem. Muszę zacząć negocjacje z Simmonsem. Jeśli mi się powiedzie, będziesz bogata!
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Maren przypomniała sobie słowa Elise w samochodzie. Jechała właśnie na południe. Na tylnym siedzeniu leżały papiery, którymi miała się zająć w La Jolla.
Postanowiła jednak posłuchać rady i nie wdawać się w prywatne negocjacje. Czekało ją przecież nie tylko spotkanie z Kyle’em, lecz również z jego córką. Dziewczynka musiała teraz dochodzić do siebie po serii operacji… Co sobie o niej pomyśli? Czy przyjmie ją życzliwie? Te pytania nie dawały jej spokoju.
Kiedy dotarła na miejsce, rozejrzała się uważnie dokoła. Od jej ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. Z bijącym sercem zadzwoniła do drzwi.
Czekała minutę, może dwie. Otworzyła jej otyła kobieta o siwiejących włosach.
– Pani McClure? – spytała.
Maren potwierdziła i uśmiechnęła się ujmująco. Jako szefowa Festival Productions nauczyła się postępować z niezbyt życzliwie nastawionymi, obcymi osobami,
– A pani to pewnie Lydia?
Kobieta nie ruszyła się z miejsca. Jej potężne ciało blokowało przejście. Maren wyciągnęła do niej rękę.
– Miło mi panią poznać.
Na twarzy Lydii pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. Rose nigdy nie podałaby Jej dłoni… Obie kobiety powitały się przyjaźnie.
– Proszę wejść. Pewnie pani głodna po tej podróży…
Maren wybąkała, że jadła już obiad, ale stara służąca nie zwróciła na to uwagi.
– Zaraz przyniosę kanapki i coś do picia. Może mrożonej herbaty? I tak miałam przygotować szklankę dla Holly. Jest na tarasie.
Holly. Córka Kyle’a. Z nią nie pójdzie tak łatwo. Maren skurczyła się, kiedy Lydia przyjaznym gestem wskazała przejście na taras.
– A gdzie Kyle?
– Musiał pojechać po coś do miasta – odparła kobieta. – Obiecał, że zaraz wróci…
Przez chwilę miała wrażenie, że to wszystko zostało zaplanowane. Zreflektowała się jednak. Przecież nie mówiła Kyle’owi, o której przyjedzie.
Lydia zostawiła ją i kołysząc się jak parostatek na falach popłynęła wolno w stronę kuchni.
– Raz kozie śmierć – mruknęła pod nosem Maren i otworzyła drzwi prowadzące na taras.
Holly miała na sobie cytrynową koszulkę i ucięte nad kolanami dżinsy. Siedziała na wygodnej kanapce i wysuwając koniec języka usiłowała pomalować sobie paznokcie u nóg. Na dźwięk otwieranych drzwi uniosła głowę. Maren stwierdziła, że dziewczynka wygląda zupełnie dobrze. Trudno było uwierzyć, że spędziła kilka ostatnich miesięcy w szpitalu…
Najwidoczniej spodziewała się kogoś innego, bo była wyraźnie rozczarowana widokiem gościa.
– Cześć. Nazywam się Maren McClure – powiedziała więc przekornie radosnym tonem.
– Wiem – mruknęła niegrzecznie. – Tata mi mówił. – Przyglądała się Maren przez chwilę, a następnie znowu zabrała się do malowania paznokci. Maren zauważyła porozrzucane podręczniki.
– Możesz już chodzić do szkoły? Czy może masz prywatnego nauczyciela?
Holly spojrzała na nią chłodno i sięgnęła po nowy flakonik z lakierem.
– Czy zawsze malujesz paznokcie różnymi kolorami? – spytała Maren czując, że nigdy nie uda jej się dogadać z dziewczynką.
Holly odstawiła flakonik. Była wyraźnie poirytowana.
– Słuchaj – syknęła – zupełnie nie interesuje mnie to, co robisz z tatą. Ale ode mnie lepiej się odczepić…
W jej oczach zapaliły się złośliwe ogniki.
– Czy zawsze boisz się obcych? – spytała Maren z nadzieją, że trafnie odgadła przyczynę zachowania dziewczynki.
– Nie twoja sprawa. – Holly wyraźnie się spłoszyła.
Maren zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna wyjść. Zdecydowała jednak, że zostanie. Wiedziała przecież, że spotka tu Holly i że ta nie będzie do niej zbyt życzliwie nastawiona.
Spojrzała przed siebie. Znajome skały i wody oceanu. To dodało jej trochę odwagi.
– Nie musisz mnie wcale lubić, ale nie widzę powodów, żebyś traktowała mnie jak wroga – zaczęła.
Holly spojrzała na nią z zaciekawieniem.
– Więc jak ma być?
Maren uśmiechnęła się.
– Nie musimy się ciągle widywać. Mogę cię unikać…
– To może unikniesz mnie teraz – powiedziała Holly z typowo dziecięcym uporem.
Wyglądała wyjątkowo dojrzale jak na swój wiek. Pewnie zmienił ją wypadek. Mimo to wciąż zachowywała się jak rozpieszczony bachor.
– Przeszkadzam ci?
Holly po raz pierwszy spojrzała uważnie na ładną, szczupłą kobietę, która stała przed nią. Spodziewała się, że będzie inna. Bała się zbytniej troskliwości, ale również lekceważenia. Ta Maren zachowywała się jednak zupełnie sensownie.
– No.
– To znaczy?
– Przeszkadzasz.
– Dlaczego?
Dziewczynka przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Nic jej jednak nie przychodziło do głowy.
– Odrabiam lekcje – mruknęła wreszcie z bezczelną miną.
Maren uśmiechnęła się ciepło. Zaczynała lubić to dziecko.
– Pewnie dlatego, że nie wiesz, czego oczekiwać od ojca… Boisz się… – zawahała się na chwilę. – A teraz Jeszcze ja.
Holly wydęła usta.
– Niczego się nie boję!
Maren wzięła głęboki oddech.
– Może użyłam złego słowa… Jesteś teraz daleko od matki. Dziewczyna w twoim wieku potrzebuje dorosłej kobiety, której mogłaby się zwierzyć i poprosić o radę. To zupełnie naturalne.
– Pewnie zaraz powiesz, że możesz mi zastąpić matkę – syknęła Holly.
Maren stwierdziła, że musi uważać na słowa.
– Jasne, że nie – powiedziała poważnie patrząc dziewczynce prosto w oczy. – Nigdy nawet nie próbowałabym tego robić.
– Jasne – mruknęła niewyraźnie Holly. Coś jednak sprawiało, że wierzyła tej kobiecie.