Выбрать главу

Christian pokręcił głową.

– Pomyśleć tylko, że jesteś pisarką! Wprost nie mogę w to uwierzyć, sprawiasz wrażenie takiej…

– Młodej, głupiutkiej i niedoświadczonej? – dokończyła. – Tak, i to jest właśnie moją siłą, twierdzi ten człowiek z wydawnictwa.

Policjant otworzył duże drzwi na strych. W pomieszczeniu panował półmrok, tylko przez szpary w ścianach przedzierały się promienie słońca. Dziedzic zaprowadził gości do miejsca, gdzie przechowywano wszystkie rzeczy z wieży. Utorowali sobie drogę w stronę ściany, pod którą ustawiono obrazy.

Christian już wyjął jeden z nich.

– Proszę – zwrócił się do Helle. – Co o tym myślisz? Czy nie sądzisz, że mogło chodzić właśnie o niego?

– Wygląda na portret jakiejś damy – odparła.

– Na nią nie zwracaj uwagi, skoncentruj się raczej na tym ptaku! Czy nie wydaje ci się, że jest złoty?

Światło, docierające przez niewielkie okienko, padało tu silniej niż w pozostałej części strychu.

– Równie dobrze może to być każdy inny kolor – odparła Helle sceptycznie.

– To złoty! – zdecydował Christian. – Trzeba tylko obraz trochę oczyścić. Weź ścierkę i zamocz ją w tej kleistej masie, którą przyniosłem. Pewien znawca sztuki sporządził ją kiedyś dawno temu, kiedy badał inny obraz. Nie musimy więc się obawiać, że coś zniszczymy. Zaczynaj!

– Nie możemy wszyscy czworo skupiać się na ptaku. Ja zajmę się damą.

Przez chwilę pracowali w milczeniu.

– To przypuszczalnie arcydzieło – rzekł pełen optymizmu Christian. – Ale tak wolno nam idzie! Czy nie możemy po prostu wziąć ostrej szczotki?

– Nie, tego nam nie wolno – zaprotestował policjant.

Ponownie zapadła cisza, słychać było tylko delikatne drapanie na płótnie. Helle znajdowała się między Thornem a Christianem. Czasami niechcący się trącali, czasami wchodzili sobie w drogę. Dziewczyna z przerażeniem spostrzegła, że bardzo podniecały ją te lekkie dotknięcia. Czy naprawdę aż tak bardzo jestem spragniona męskiego towarzystwa? pomyślała. Tak, na pewno! Ale przecież nachalne zachowanie Christiana nie sprawia mi przyjemności. Dlaczego więc teraz…

Skoncentrowała się na obrazie.

– Im więcej malowidła się odsłania, tym mniej wygląda ono na arcydzieło – zauważyła.

Cofnęli się parę kroków, by obejrzeć rezultat.

Chociaż oczyścili zaledwie ułamek dużego obrazu, prawda objawiła się przed nimi z całym swym okrucieństwem.

– Widocznie ludzie partaczyli sztukę również w dawnych czasach – westchnęła Helle.

– Proszę nie wymawiać słowa „sztuka” w pobliżu tego obrazu – upomniał ją policjant.

– Jest w każdym razie bardzo stary – próbował pocieszać się Christian.

– Ale kiedy pojawi się złoty kolor? – zastanawiał się Peter. – Wydaje mi się, że ptak staje się coraz bardziej niebieski.

– Niebieski ptak! Tylko tego brakowało – rzucił Christian rozczarowany. – Musimy jeszcze pozwolić mojemu znajomemu ekspertowi przyjrzeć się temu dziełu, zanim zużyjemy na nie resztkę naszych sił.

– A co z innymi obrazami? – spytała Helle.

Thorn z Christianem przejrzeli je, lecz nic interesującego nie znaleźli. Żaden inny z przedmiotów zgromadzonych na strychu nie mógł kojarzyć się ze złotym ptakiem. Tylko z obrazem mogli wiązać nadzieję, ale i ona prysła, odkrywając przy okazji zupełny brak talentu malarza.

Zrezygnowani ruszyli w stronę wyjścia. Teraz musieli zaczynać poszukiwania od nowa.

Helle pomyślała z niechęcią, że powinna wracać do domu. Stary Andersen szedł właśnie w stronę zatoki i zgodził się zabrać dziewczynę. Christian i Peter rozmawiali zaaferowani. Pomachali Helle życzliwie, lecz trochę roztargnieni, i powrócili do rozmowy, zapominając umówić się z dziewczyną na kolejne spotkanie.

Czując w sercu ogromną pustkę, Helle wsiadła do łodzi i patrzyła, jak Vildehede powoli rozmywa się w tle.

Redaktor obiecał, co prawda, że odbierze Helle ze stacji, lecz nigdy by nie przypuszczała, że przyjedzie dorożką. Wydawało się jej, że stangret spogląda na nią trochę wyniośle, kiedy zjawiła się z niezgrabnym plikiem rękopisów pod pachą. Całe popołudnie i pół nocy ślęczała nad tymi swoimi pierwszymi próbami pisarskimi, poprawiała je, wzdychała ciężko, próbując je czytać oczami fachowca. Szczerze mówiąc była z nich bardzo niezadowolona, ale redaktor nalegał, by pozwoliła mu je przejrzeć.

Teraz wyszedł Helle naprzeciw i przywitał się z nią. Trochę się go bała, sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie, budził respekt i niewątpliwie przykuwał spojrzenia kobiet. Helle wydawał się najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, pomimo nieco demonicznych rysów twarzy i ust przypominających usta fauna. Z radością mieszaną ze strachem wyobraziła sobie, jak by to było, gdyby się w niej zakochał. Przyglądała się jego rękom, kiedy brał plik rękopisów – były opalone i wypielęgnowane, o pewnych ruchach.

Nie, nie powinna dopuszczać do siebie myśli o miłości. Wykluczone! On należał do innego świata.

– Czy bardzo boli? – spytał, uczyniwszy ruch dłonią w stronę zabandażowanej ręki Helle.

– Już nie. Zresztą miałam ostatnio tyle innych spraw na głowie.

– Rozumiem – uśmiechnął się.

Również i tym razem zaprosił Helle na lunch, lecz do nieco skromniejszej restauracji, jak gdyby wiedział, że będzie się czuła mniej skrępowana. Opowiedział trochę o sobie, o swym prawdziwie tragicznym losie.

Bo Bernland – no tak, tak się właśnie nazywał! – okazał się bardzo samotnym mężczyzną. Kiedyś był żonaty, lecz żona od niego odeszła z powodu jego choroby. Cierpiał bowiem na silną depresję w związku z nieszczęśliwym dzieciństwem – ojciec bardzo dużo pił i znęcał się nad żoną i dziećmi.

Serce Helle zapłonęło współczuciem i już oczyma wyobraźni ujrzała siebie jako troskliwą i wyrozumiałą żonę tego fascynującego mężczyzny. Wiedziała, że byłaby dla niego odpowiednia i…

Bzdury! Po wysłuchaniu podobnej historii takie myśli przyszłyby do głowy każdej kobiecie! A poza tym ten człowiek na pewno się jej nie oświadczy! Czy ogarnęła ją jakaś mania wielkości, czy co?

– Doskonale pana rozumiem – powiedziała ze współczuciem. – Ja także nie miałam zbyt szczęśliwego dzieciństwa, moi rodzice nie żyją…

– Drogie dziecko – rzekł i ujął jej rękę. – To takie okropne!

Oczy redaktora wyrażały sympatię. Helle przypomniała sobie ukradkowe spojrzenia Petera, kiedy opowiadała mu w łodzi tę samą historię, i nagle poczuła się nieswojo, sama nie wiedząc dlaczego.

– Czy nie ma pan żadnej rodziny? – spytała.

– Mam ciotkę, którą bardzo lubię, i brata, którego nie znoszę. Na pewno o nim słyszałaś, jest znanym dramatopisarzem.

– Nie sądzę. Pochodzę przecież ze wsi. A i teraz nie co dzień mogę być w mieście.

– Tak, mieszkasz trochę daleko. To takie uciążliwe.

Westchnęła.

– A będzie jeszcze gorzej. Właśnie wypowiedziano mi mieszkanie, za tydzień muszę się wyprowadzić.

Bo Bernland zrobił się bardzo milczący. Wpatrywał się przed siebie, jak gdyby nad czymś intensywnie rozmyślał. Helle zmieszała się i przestraszyła.

W końcu odezwał się:

– Helle, mam pomysł. Jedź do domu i spakuj rzeczy! Ja tymczasem udam się do mojej ciotki, która ma tu w mieście aż nazbyt duże mieszkanie. Sądzę, że możesz tam zamieszkać.

– Ale…

Helle przeżywała rozterkę, zamierzała bowiem w najbliższym czasie zapytać Christiana, czy nie znalazłaby się dla niej jakaś praca w majątku Vildehede. Ale wczoraj, kiedy się żegnali, młody dziedzic nie okazał jej zbyt wiele zainteresowania, może więc zamierzał zerwać tę znajomość?