Выбрать главу

– Cóż to?! Nigdy nie słyszałem, żebyś kiedykolwiek prosił o urlop. Jakbyś prawie nie miał swego prywatnego życia.

– Właściwie nie chodzi tu o moje prywatne życie – odparł Peter trochę poirytowany. – Ale bardzo się martwię o Helle.

Christian roześmiał się.

– Nie możesz sobie zaprzątać głowy moimi historiami miłosnymi, Thorn. Masz naprawdę wystarczająco dużo roboty w lesie. Szukaliśmy już przecież! Gospodyni nie wie nic więcej poza tym, że Helle przeprowadziła się do miasta z jakimś redaktorem. Niewiele nam to mówi, bo kobieta nawet nie potrafi wymienić nazwiska tego człowieka. Co jeszcze możemy zrobić?

– Chciałbym się tylko przekonać, czy nic się jej nie stało – odparł Peter. – Wydaje mi się, że jesteśmy za nią trochę odpowiedzialni. Zamierzam wybrać się dziś do miasta i zapytać w wydawnictwach, czy nie słyszeli o Helle. Musi mi pan pomóc ją odnaleźć.

– To niegłupi pomysł! – rzekł Christian po namyśle. – Naprawdę niegłupi. Brzmi nawet interesująco. Zgoda, idę z tobą. Weźmiemy samochód.

– Samochód! – zawołała pani Wildehede. – Nigdy w życiu! Był dumą twego ojca, a ty…

– Mamo – rzekł Christian cierpliwie jak do dziecka. – Po Danii jeździ ponad trzysta samochodów. Czy nasz ma w takim razie stać w garażu, aż całkiem zardzewieje? Wiesz przecież, że dobrze prowadzę.

– W obrębie majątku, tak. Ale w niebezpiecznym ruchu miejskim…

– Najbardziej niebezpieczne są te niezdarne baby, które zupełnie tracą głowę, gdy znajdą się na ulicy.

Naturalnie Christian dostał to, czego chciał – jak zwykle zresztą – i kilka godzin później obaj z Thornem stanęli przed dyrektorem pierwszego z wydawnictw.

– Helle Strøm? – powtórzył zamyślony. – Nie, nie słyszałem o niej. Czy jest pan pewien, że to w naszym wydawnictwie…?

– Nie, nigdy nie wymieniła nazwy. Lecz redaktor, z którym się kontaktowała, nazywał się jakoś Sundman albo Brunman i on powinien naprowadzić nas na ślad dziewczyny.

– Nie przypominam sobie takiego nazwiska. Ale dam panom wykaz wszystkich wydawnictw w mieście. Nic więcej nie mogę dla panów zrobić.

Christian i Peter zdążyli odwiedzić przed zamknięciem połowę wydawnictw z wynikiem równym niemal zeru. Przygnębieni wracali samochodem do domu, podskakując na nierównych drogach.

– Dalsze poszukiwania musimy odłożyć na później, Thorn – odezwał się Christian. – Przez najbliższe tygodnie trzeba się zająć wyrębem, jak wiesz. Zobaczysz, że Helle wkrótce napisze albo się pojawi.

Peter nie odpowiedział.

Kiedy jesień zaczęła ustępować miejsca zimie, Peter Thorn pewnego dnia przystanął, spoglądając na zatokę. Jego oczy zdradzały głęboki smutek. Bezwiednie podrapał Zara, który tulił się do swego pana i patrzył na niego pytająco swymi ufnymi, ciemnobrązowymi oczami.

– Czyżbyśmy popełnili błąd, Zar? – szepnął Peter. – Czy postąpiliśmy niewłaściwie?

Usłyszeli zbliżające się szybkie kroki. Mężczyzna i pies spojrzeli na ścieżkę. Kiedy zobaczyli, że to Christian Wildehede, uspokoili się.

– Thorn, nie mogę dzisiaj iść z tobą do lasu. Otrzymałem wiadomość z biblioteki, że nadeszła dla mnie książka z Norwegii. Jadę do miasta, musisz więc radzić sobie sam.

Peter wciągnął głęboko powietrze.

– Czy mógłby pan przy okazji spytać o Helle w tych wydawnictwach, do których ostatnio nie zdążyliśmy pójść?

– Tak, oczywiście – odparł Christian. – Muszę przyznać, Peter, że ostatnio wiele o niej myślałem. Sądzę, że zakochałem się na poważnie.

Peter długo patrzył za dziedzicem, kiedy znikał między drzewami.

Christian rozpoczął swą wyprawę do miasta od wizyt w wydawnictwach. Niestety z równie przygnębiającym rezultatem, co ostatnio.

W bibliotece miał więcej szczęścia.

Zamówiona książka nosiła obiecujący tytuł: „Legendy i prawdy o duńskich zamkach”. Młodzieniec zaczął wertować kartki. W spisie treści znalazł rozdział „Spór rodowy na Vildehede”.

Zamyślił się. Słyszał od matki, że dawno, dawno temu w majątku doszło do jakiegoś sporu. Dotyczył on zapewne spadku, ale ojciec, który matce o tym opowiadał, sam też niewiele wiedział. Christian zaczął czytać.

Po krótkiej chwili musiał przerwać. Coś niejasno zaczęło mu świtać w głowie. Zapatrzył się przed siebie, przeczytał stronę i znowu się rozmarzył. W końcu zdecydowanie wstał.

Zapytał w informacji, czy w bibliotece jest telefon. Zaprowadzono go do holu głównego. Z wielkim trudem udało mu się połączyć z matką. Na linii słychać było jakieś trzaski, musiał więc krzyczeć.

– Mama? Wyślij natychmiast kogoś do Thorna. Ależ tu trzeszczy! Przekaż mu, że wiem, co oznacza złoty ptak! Byliśmy idiotami!… Nie, „idiotami”, powiedziałem! Nieważne. Do zobaczenia.

Christian Wildehede wyszedł na ulicę. Nagle zderzył się z jakimś pijanym mężczyzną, który się na niego zatoczył. Christian przeprosił, lecz tamten okazał się niezwykle agresywny. Młody dziedzic otrzymał potężny cios, aż zaświeciły mu się w oczach wszystkie gwiazdy, i upadł na ziemię. Napastnik natychmiast zniknął.

ROZDZIAŁ VI

Na lodzie widniały liczne ślady stóp. Jest więc wystarczająco mocny, by po nim przejść, pomyślała Helle.

Z nieba zaczęły spadać pojedyncze płatki śniegu. Dziewczyna weszła na ogromną białą powierzchnię. Widziała wieżę po drugiej stronie zatoki, ale obraz stawał się coraz mniej wyraźny, w miarę jak śnieg gęstniał.

Helle jak zwykle przyłożyła rękę do serca i nasłuchiwała. Biło mocno i szybko. Naciągnęła szal na głowę, żałując, że nie ma cieplejszych butów.

Christian i Peter nie odpowiedzieli na jej list. Może nie życzyli sobie jej towarzystwa? Czyżby o niej zapomnieli? W oddali stał niewielki dom Petera Thorna, teraz już ledwie widoczny spoza gęstej zasłony. Nie wiadomo dlaczego, widok tego domu dodawał Helle odwagi, by iść dalej.

Powoli posuwała się po lodzie. Dygotała z zimna. Odwykła od chłodu w ciągu ostatnich miesięcy, mieszkając wygodnie i bezpiecznie w ciepłym domu Belli.

Nadal tu i ówdzie spod cienkiej warstwy śniegu wyłaniał się lód, gładki i czarny. Wydawał się wtedy cieńszy i bardziej niebezpieczny, lecz Helle było wszystko jedno. Czy umrę w ten, czy inny sposób – nie ma już żadnego znaczenia, pomyślała.

O, nie! Mimo wszystko nie chciała bynajmniej utonąć.

Nie miała też odwagi iść prędzej, musiała oszczędzać serce.

Helle ogarnęło znowu ogromne uczucie beznadziejności, z którym walczyła przez długie, samotne tygodnie, nie mając się nawet komu zwierzyć. Bella biegała tylko tu i tam, rozkoszna i roztrzepana, mówiąc w kółko o swoich spotkaniach i wystawach. Bo Bernland przychodził bardzo rzadko, dużo pracował w wydawnictwie, a poza tym sam pisał w wolnych chwilach. I chociaż miał w sobie wiele ciepła i współczucia dla Helle, nie był osobą, której łatwo się zwierzyć – wydawał się zbyt nieprzystępny i pewny siebie, nie zrozumiałby pewnie zwykłego człowieka.

Nagle Helle ze zdumieniem spostrzegła, że dotarła do drugiego brzegu. Z ulgą postawiła stopę na lądzie i skierowała się w stronę majątku Vildehede.

Jednak kiedy zadzwoniła, nikt nie otwierał. Obeszła dom dookoła i zapukała do kuchennych drzwi. Nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz.

W pobliżu zauważyła na wpół zasypane ślady stóp. A więc raczej nikogo w domu nie zastała.

Trochę niepewnie zaczęła iść w dół ścieżką, prowadzącą do leśniczówki. Co zrobi, jeżeli i tam nikogo nie spotka? Czy na próżno przebyła całą tę długą drogę? Może nawet zaprzepaściła wszelkie szanse na wyzdrowienie?

Zatrzymała się gwałtownie. Za gęstą zasłoną śniegu zamajaczyła jakaś postać.