– To przypomina pismo Helle. Co tu jest napisane? „…kiedy byliśmy w Odense – rzekł Erl…”
– To moja najnowsza powieść! – jęknęła Helle. – Porwał ją na strzępy! A ja nie mam nawet kopii!
– Chodź! – odezwał się Peter przytomnie. – Wysiądziemy i pozbieramy wszystkie kawałki rękopisu.
– Czy mam wam pomóc? – spytał Christian bez entuzjazmu.
– Nie, lepiej goń tego łotra! Czy zauważyłaś, Helle, kiedy zaczął sypać ten „śnieg”?
– Chyba dopiero za ostatnim zakrętem.
– Później po was przyjedziemy – rzekł Lund. – Weźcie torbę na te drobinki.
Samochód ruszył i Helle z Peterem zostali sami w lesie.
– Nigdy nam się nie uda pozbierać wszystkiego – jęknęła dziewczyna.
– Uda się – rzekł Peter, próbując jej dodać otuchy.
Pobiegli do zakrętu i od razu znaleźli miejsce, w którym Bernland zaczął drzeć rękopis. Na szczęście nie było wiatru, ale kawałki papieru wyrzucone z pędzącego samochodu i tak rozsypały się dokoła. Niektóre pofrunęły pomiędzy drzewa.
Szli po obu stronach drogi, żeby zebrać możliwie wszystko.
Nagle w lesie rozległ się huk i Helle aż podskoczyła.
– Czyżby strzelał?
– Nie, to chyba coś z samochodem, może awaria układu wydechowego lub koła.
– Miejmy nadzieję, że to nie nasz wóz się zepsuł – mruknęła Helle i dalej zbierała porozrzucane kawałki papieru.
Przez chwilę oboje szli w milczeniu.
– Helle, dużo rozmyślałem – odezwał się nagle Peter. – O tym wszystkim, o co miałaś do mnie pretensje.
– Nie miałam do ciebie pretensji, Peter.
– W każdym razie muszę ci przyznać absolutną rację. Byłem ślepy i uparty.
Helle zdjęła z gałęzi kawałek kartki.
– Ja także wiele rozmyślałam, kiedy mieszkałam na Fionii, i doszłam do wniosku, że potraktowałam cię niesprawiedliwie. Powinnam uszanować twój stosunek do kobiet. Zresztą ja także nie potrafię zrozumieć, jak można strzelać do zwierząt jedynie dla własnej przyjemności
– Wiele się w tym czasie nauczyłem, Helle! Możesz mi wierzyć! Zrozumiałem, że są także wspaniałe kobiety. Jest wśród nich taka, bez której nie potrafię żyć. Boże, omal nie oszalałem! Nieustannie napotykałem mur nie do przebycia, kiedy usiłowałem się z tobą skontaktować. Miałem ci tak wiele do powiedzenia… O, popatrz, już się tak nie stara, wyrzuca całe arkusze.
– To dobrze. Robi mi się słabo na samą myśl o tym, ile mnie czeka pracy, żeby poskładać powieść w jedną całość. Ale myślę, że warto. To najlepsza rzecz, jaką do tej pory napisałam.
– Pomogę ci w tej układance. Helle, jest coś, o co chciałbym cię spytać…
Umilkł i zaczął nasłuchiwać.
– Posłuchaj! Są tuż za wzgórzem. Samochody się zatrzymały, chyba go złapali!
Helle, która strasznie chciała usłyszeć, o co Peter zamierzał ją zapytać, westchnęła zrezygnowana. Obiegli wzgórze i zobaczyli oba wozy, które zatrzymały się przy moście, prowadzącym przez niewielką, leniwie płynącą rzekę. Na jednym końcu mostu stali policjanci i rozgorączkowany Christian, gotowi zaatakować Bernlanda, który niezdecydowany stał pośrodku. Jego kierowca leżał na deskach mostu i sprawdzał, dlaczego samochód utknął. Lund wołał coś do ściganego.
Kiedy Bernland zauważył Helle, krzyknął coś z wściekłością i rzucił cały plik papieru przez barierkę.
– O, nie – jęknęła Helle. – Przecież atrament się rozpłynie!
W tej samej chwili Peter błyskawicznie wbiegł na most i skoczył do rzeki.
– Peter! – krzyknęła Helle.
Ale leśniczy był już w wodzie. Rzucił się w stronę kartek, które płynęły z prądem, i chwycił cały plik, zanim papier zdążył nasiąknąć. Jeden z arkuszy popłynął dalej, lecz Peter nie zrezygnował. Z rękopisem Helle uniesionym wysoko w jednej ręce rzucił się w pogoń za umykającą kartką. Wreszcie dosięgnął i tę ostatnią.
Konstable tymczasem zatrzymali Bernlanda. Adwokat Marholm i Christian stali na brzegu rzeki, wyciągając ręce do Petera. Zsiniałego na twarzy i drżącego z zimna wyciągnęli w końcu na ląd.
– Wyłowiłem twój rękopis, Helle – Peter próbował się uśmiechnąć.
Jeden z samochodów, który udało się jakoś wyprowadzić, odjechał z Bernlandem, pilnowanym przez Lunda i funkcjonariuszy. Marholm i Christian zbierali pośpiesznie do torby pozostałe kawałki podartego papieru. Kierowca wyciągnął z bagażnika koc i okrył nim zziębniętego Petera, któremu Helle pomogła usadowić się na tylnym siedzeniu.
– Jesteś niespełna rozumu! – powiedziała z podziwem. – Ale dziękuję! Stokrotnie dziękuję, nie masz pojęcia, jak się cieszę. Ta powieść jest dla mnie prawie jak dziecko.
Pojechali prosto do Vildehede. Christian zaproponował, by Peter udał się do majątku i tam odtajał, lecz on wolał wrócić do własnego domu i przebrać się w swoje ubranie.
– Pójdę z tobą – zaproponowała Helle. – Potrzebny ci ktoś, kto rozpali w piecu, poda ciepłą zupę i zadba, byś szybko się rozgrzał.
– Tak, to dobry pomysł, Helle – odezwał się Christian, uśmiechając się dwuznacznie. – Ale przypilnuj, żeby się najpierw należycie oświadczył!
– O ile się nie mylę, już to uczynił, co prawda używając półsłówek.
– Zgodziłaś się czy odmówiłaś?
– A kiedy miałam znaleźć na to czas, jak nie odstępujecie nas na krok i ciągle przeszkadzacie?
Christian uśmiechnął się, a potem, mimo wielu protestów kierowcy, zapłacił mu z nawiązką za ewentualne szkody oraz za koc.
– Teraz proszę wszystkich o ciszę – rzekł. – Mam pewną ważną wiadomość. Dzięki tajemniczej historii Helle zacząłem wertować stare pisma w poszukiwaniu „złotego ptaka”, a moja matka odwiedziła kilka biur adwokackich, i dowiedzieliśmy się o pewnym starym spadku, który nie ma właściciela. Okazuje się, że należy do nas. W ciągu wielu lat jego wartość znacznie wzrosła, no i jesteśmy spadkobiercami fortuny. Co o tym myślisz, Helle, czy nie byłbym lepszą partią dla ciebie niż Thorn, otrzymujący tylko nędzną pensję od skąpego dziedzica?
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło do młodego figlarza.
– Pieniądze to nie wszystko, Christianie.
Westchnął.
– Nie, prawdopodobnie nie. Ale są piękne! Tobie by się też przydały, Thorn, musisz rozbudować swój dom.
– Tak, myślałem o tym.
Christian i adwokat Marholm udali się na zasłużoną kawę, a Helle poszła z Peterem do leśniczówki. W drzwiach zawołała zdumiona:
– Peter! Ale masz wspaniałe łóżko!
Pół pokoju zajmowało ogromne podwójne łoże z baldachimem.
– Dostałem je od dziedzica. Ława była zbyt niewygodna.
– Na Boga! Pospiesz się, zmień wreszcie ubranie i wskakuj prędko do tego monstrum. Ja tymczasem napalę w piecu!
Wkrótce w pokoju zapanowało przyjemne ciepło, lecz Peter nadal szczękał zębami, gdyż przemarzł do szpiku kości. Helle upewniła się przestraszona, czy w jego żyłach nadal krąży krew, a on uspokoił ją, że jest tego absolutnie pewien.
Na zewnątrz zapadł zmrok. Helle zapaliła lampę parafinową. Zmartwiona usiadła obok leśniczego. Zar stanął przy łóżku, opierając pysk na pościeli, wydawał się podzielać smutek dziewczyny.
– Nie wolno ci zachorować, Peter – zaczęła, zdumiona, że potrafi rozmawiać z nim tak naturalnie. A jeszcze całkiem niedawno uważała go za zbyt nieprzystępnego i poważnego. Lecz człowiek ten przez tak długi czas wypełniał jej marzenia, że stał się jej bardzo bliski.
Poczuła ogarniające ją gorąco, kiedy przyglądała się jego twarzy, w której kochała każdy szczegół.