Pod tym względem bardzo różniła się od innej królowej, swojej kuzynki Marii Stuart, która niedawno wróciła z Francji, by zasiąść na tronie w swym ojczystym kraju, Szkocji. I już stało się wiadome, że Maria Stuart jest bardzo złą władczynią. Twarz Elżbiety spochmurniała. Za metody rządzenia pochwały się kuzynce nie należały, ale pod niebiosa wynoszono jej urodę i wdzięk.
Maria wróciła do kraju ogarniętego wieloma problemami. Lordowie sprawujący rządy, powodowani butą, skłaniali się do rozwiązań sitowych. Od śmierci ojca Marii w Szkocji toczyła się brutalna wojna domowa, dlatego panowie z dużą niechęcią patrzyli, jak pannica wychowana na zbytkownym dworze zajmuje należne jej miejsce królowej.
Również Maria nie była wolna od buty, poślubiła bowiem francuskiego delfina, który zdążył jeszcze objąć tron, ale zmarł w pierwszym roku ich małżeństwa. Franciszek, już śmiertelnie chory, uwielbiał Marię, młodą i piękną królową, toteż obsypywał ją wszelkimi możliwymi darami.
Nie raz i nie dwa obiecywał jej tron Anglii. Gdy więc nagle Maria została wdową, mając w otoczeniu wrogo nastawioną teściową i świeżo koronowanego szwagra, zdecydowanego nie dopuścić jej do udziału w rządach, postanowiła wrócić do ojczyzny i zasiąść na tronie, który bezdyskusyjnie jej się należał. Powoli jednak dochodziła do przekonania, że ma prawa również do korony angielskiej.
Elżbieta Tudor, która zapewne wiedziała o Szkocji więcej niż władająca tym krajem kuzynka, nie kryła zadowolenia z tego, że niemal natychmiast po powrocie Maria zraziła do siebie szkockich lordów i swego przyrodniego brata Jamesa, wzburzyła przeciwników papizmu starego typu, budzącego grozę Johna Knoxa, a także popełniła setki drobniejszych uchybień budzących sprzeciw drażliwych Szkotów.
Mniej zadowalające były ostatnie doniesienia, według których Maria, mimo braku doświadczenia i sprytu w rządzeniu, okazała się jednak dostatecznie rozumna, by dopasować się do nowej roli. Stopniowo opanowywała sytuację w kraju, posługując się w tym celu jedynym dostępnym sobie środkiem, to znaczy kobiecym wdziękiem. W ten sposób zaznaczył się bardzo wyraźny kontrast między nią a jej kuzynką z rodu Tudorów.
Elżbieta tyranizowała swoich ministerialnych doradców, natomiast Maria siedziała cicho z robótką w dłoniach, słuchała i polegała na autorytecie innych. Stłumiła w sobie upodobanie do pięknych strojów i nosiła skromne aksamity zasłaniające jej alabastrowy dekolt, co także bardzo różniło ją od kuzynki Elżbiety, która nadawała ton modzie w Anglii i stopniowo odkrywała coraz więcej kobiecych wdzięków.
Cnotliwość Marii nie ulegała wątpliwości, a jej cztery damy dworu, same imienniczki, były statecznymi córkami szkockich lordów. Elżbieta wolała nawiązywać przyjaźnie z dworzanami niższymi statusem, lecz za to modnymi i lubiącymi zabawę, a na jej reputację raz po raz rzucała cień swoboda w kontaktach z poddanymi płci męskiej, a zwłaszcza cieszącym się złą sławą Robertem Dudleyem.
Krótko mówiąc, Maria była solą w oku Elżbiety, która również miała silną świadomość swojej kobiecości, natychmiast więc rozpoznała godną rywalkę na tym polu.
Elżbieta znów niespokojnie się poruszyła. Tym razem zasłony zostały ostrożnie rozsunięte i pojawiła się między nimi głowa lady Sidney.
– Czy można w czymś pomóc, Wasza Wysokość?
– Nie. Idź sobie. – Głowa szybko się cofnęła, a Elżbieta znów się zamyśliła.
Snuła swoje rozważania jeszcze kilka minut, aż w końcu doszła do wniosku, że rozstroił ją tak ślub, na którym niedawno była. Ślub George'a Latimara z tym małym nic.
Sama przyczyniła się do zawarcia tego związku, a współdziałał z nią w tym Dudley, ale, o dziwo, gdy nadszedł decydujący dzień, wcale nie czuła satysfakcji z wyniku. Doszła do wniosku, że jej obecność i wcześniejsza pomoc wcale nie były potrzebne, bowiem ta para i bez tego wydawała się szczęśliwa ponad miarę.
Szczęśliwa. Również nad tym słowem warto się zastanowić. Może to właśnie ono ją irytowało? Zmarszczyła czoło. Dlaczego miałoby ją drażnić? Przecież sama jest szczęśliwa, czyż nie? Jest królową Anglii, kobietą władającą najpotężniejszym narodem na świecie, której wystarczy skinąć palcem, by mieć dostęp do wszelkich bogactw i rozrywek, o jakich marzyła długie lata spędzone na zesłaniu, a w dodatku kochał ją najprzystojniejszy i najbardziej czarujący dworzanin w. całym królestwie. Na wargach Elżbiety zaigrał uśmiech.
Drogi Robert, drogi Robin. Było jej z nim tak dobrze, gdy czuł się całkiem swobodnie. Ostatnio jednak zachowywał się tak, jakby chciał zasugerować, że odmawia mu czegoś, co mu się słusznie należy. Jeszcze podczas ich krótkiego pobytu w Maiden Court wydawał się zupełnie inny. Traktował ją z czułością i bez formalnego szacunku, jakby to on był panem, a nie Elżbieta królową, gdy jednak wrócili do Greenwich, to się zmieniło. Robert nie potrafił zrozumieć, że chociaż połączyła ich miłość, to ona, królowa Anglii i najpotężniejszy monarcha na świecie, nie zamierza u swego boku stawiać księcia małżonka, a zwłaszcza takiego, który chciałby do woli korzystać z tego, co należy wyłącznie do niej, czyli z władzy. „Świat traci głowę dla miłości” – powiedział.
Ha! Już to gdzieś słyszała… Naturalnie. George Latimar posłużył się tą maksymą, gdy strofowała go za to, że rezygnuje z dworskiej kariery, wybrawszy żonę niższą stanem. Zresztą ojciec George'a, Harry, musiał mieć podobne poglądy, w swoim czasie, gdy był dworzaninem i przyjacielem jej ojca, Henryka VIII poślubił kobietę, którą pokochał, nie bacząc, że jest córką zubożałego rycerza.
To dziwne, pomyślała Elżbieta, bo przecież z pewnością władza, uwielbienie, wielkie bogactwa i szacunek, gdyby położyć je na jednej szali, powinny ważyć więcej niż… miłość.
Przez szparę, którą zostawiła między zasłonami lady Sidney, Elżbieta zobaczyła, jak zachodzące słońce złoci szyby w oknach jej komnaty. Wkrótce miała nadejść pora kolacji, trzeba więc zostać, ubrać się i poczynić wszelkie przygotowania. Myśl o Latimarach zwróciła uwagę Elżbiety na coś jeszcze. Tego dnia Anna Latimar miała dołączyć do jej dworek.
Budziło to u Elżbiety mieszane uczucia. Poznała córkę Harry'ego w bardzo oficjalnej sytuacji, podczas ślubu jej brata, ale nie odniosła korzystnego wrażenia. O swej przyszłej damie dworu pomyślała, że jest za ładna, zbyt wymowna i zupełnie nieskora do uległości.
Z pewnością tej pannie nie brakowało ambicji, co wyraźnie było widać po jej manierach. Nawet gdyby Annę Latimar porwała miłość i tak nie przestałaby stąpać po ziemi. Markiz by ją zadowolił, ale nikt mniej dostojny, to pewne!
Jednakże Elżbieta uważała, że są powody, dla których Latimarom należą się względy z jej strony. Postanowiła więc przywitać tę pannę życzliwie. Jeszcze raz westchnęła, usiadła na łożu i rozsunęła aksamitne zasłony.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Anna opuszczała Maiden Court zdenerwowana i rozżalona, bowiem nie tak to sobie wyobrażała. Powinna jechać do Greenwich w towarzystwie swoich rodziców i przez całą podróż świetnie by się bawili. Matka z entuzjazmem komentowałaby widoki, a ojciec, ze swym niepowtarzalnym urokiem, przekornie by jej sekundował, a także, niby żartem, udzielał córce ostatnich porad. Tymczasem musiała jechać wiele kilometrów pod eskortą mężczyzny, którego ani nie lubiła, ani nie rozumiała. Zerknęła na niego kątem oka.