– Dobrze, Jack. Chodźmy zatem do ogrodu, obawiam się jednak, że na dworze jest zimno. – Jack miał na sobie krótką, aksamitną pelerynę podbitą króliczym futrem. Zdjął ją i ostrożnie okrył ramiona Anny.
Gdy wyszli na zewnątrz, Anna zerknęła w zamglone niebo. Dzień okazał się nie tyle zimny, co wilgotny, a ostry wiatr zapowiadał rychły koniec ponurej zimy.
– Przyszedłeś powiedzieć mi do widzenia, Jack? Wszyscy w pałacu już wiedzą, że zwróciłeś się do królowej z prośbą o pozwolenie na wyjazd. Niech więc Bóg cię prowadzi, życzę ci tego tak samo, jak wszystkim przyjaciołom udającym się w podróż.
– Czy wciąż tak mnie traktujesz? Jak przyjaciela? Po wczorajszym wieczorze? – Te słowa wypadły dość niezręcznie.
– Naturalnie – odparła spokojnie. – To nie była twoja wina, panie, lecz moja.
– Nie! – sprzeciwił się zapalczywie. – Na pewno nie twoja wina, pani! Nie znajduję dość pokornych słów, by prosić o wybaczenie.
Anna zamrugała powiekami, za nic bowiem nie potrafiła wyobrazić sobie pokornego Jacka.
– Nie żywię do ciebie urazy, panie – odrzekła w końcu. – Jak powiedziałam, szczerze życzę ci szerokiej drogi. Kiedy wyjeżdżasz?
– Niezwłocznie, gdy tylko zgodzisz się mnie poślubić.
Nie zamierzał wypalić tego tak obcesowo. Przygotował sobie bardzo romantyczną przemowę. Kiedyś pisywał piękne wiersze i jako paź zawsze miał wielkie powodzenie u panien. do których kierował swoje utwory. Lecz co innego pisać, a cc innego mówić, w dodatku od tamtej pory minęło dużo czasu Nic dziwnego, że biedaczka wydawała się zdumiona.
Anna rzeczywiście nie posiadała się ze zdumienia. Gdyby jeden z kamiennych gargulców, które zdobiły dachy w Greenwich, nagle odezwał się ludzkim głosem, nie zrobiłoby to na niej większego wrażenia. Natychmiast jednak opanowała się i przeprowadziła logiczne wnioskowanie. Jack, jeden z niewielu rycerzy, którzy nie tylko się tak zwali, lecz również żyli rycerskimi ideałami, poczuł się zmuszony zdobyć na ten gest po tym, jak zachował się poprzedniego wieczoru.
To zabawne, pomyślała, ale zupełnie do niego podobne. I jednocześnie smutne. Czyżby nie chciał zaufać jej i ich przyjaźni na tyle, by wiedzieć, że jest to zupełnie niepotrzebne? Przecież jedna chwila zapomnienia nie zdyskredytowała go w oczach Anny. Zresztą poprzedniego wieczoru wcale nie poczuła się urażona i nie była zła na Jacka. Przeciwnie, nigdy nie czuła większej bliskości. Nigdy nie była tak ożywiona.
Te uczucia są jednak niedorzeczne i stanowczo to sobie powiedziała potem, gdy już leżała w łożu, ale nie mogła zasnąć.
Chwyciła się więc pierwszego pretekstu, który przyszedł jej do głowy.
– Dziękuję, Jack, że chcesz mi się oświadczyć, ale jak wiesz, jestem zaręczona.
Z Ralphem Montereyem! – pomyślał. Ciekawe, dlaczego wciąż zapominam o tym człowieku.
– Jeszcze raz proszę o wybaczenie, Anno. Naturalnie wiem, że powinienem najpierw zwrócić się w tej sprawie do Ralpha, ale zrobię to teraz.
– Nie! – zaprotestowała Anna, przerażona myślą, że znów Jack wpadnie przez nią w kłopoty. – Chciałam powiedzieć, że to byłoby dość niekonwencjonalne. Najpierw należałoby zwrócić się w tej sprawie do mojego ojca.
– Już to zrobiłem – odparł drętwo Jack.
– Naprawdę? – Kolejna niespodzianka. – I co ojciec powiedział? – wyrwało jej się, zanim zdążyła się ugryźć w język.
– Wyraził bardzo duże niezadowolenie z tego pomysłu – odparł Jack, ponuro się uśmiechając.
– Och! – Anna ciaśniej otuliła się peleryną. Wiatr, choć niezbyt mocny, wiał nieustannie, a ona miała pod spodem jedynie cienką suknię.
– Czy nie możesz odpowiedzieć na moje oświadczyny? – spytał Jack.
Jak na gadatliwą kobietę, Anna zdradzała niewiele ze swych myśli, tylko w jej wielkich oczach odbijało się to wszystko, czego – być może – nie zamierzała powiedzieć głośno. Niestety, powieki miała opuszczone i nerwowo obracała na palcu wielki pierścień z rubinem.
Odpowiedziałabym, gdybym tylko wiedziała jak, pomyślała Anna. Rzadko zdarzało jej się doznawać takiego zakłopotania, jak teraz. Chciała mu powiedzieć prawdę, ale nie mogła. Biorąc ją w ramiona, Jack rozpalił ogień, którego nie udało jej się ugasić ani przez całą chłodną noc, ani przez pół dnia. Gdyby poprzedniego wieczoru powiedział jej to, co teraz, być może nie byłaby w stanie uchronić się przed…
Szaleństwem! Musiała raz po raz powtarzać sobie w myślach, że Jack oświadcza jej się z zupełnie niewłaściwego powodu.
– Nie – odezwała się w końcu. – Nie mogę odpowiedzieć. Ogarnęło go gorzkie rozczarowanie. Ale czego właściwie się spodziewał? Kilkoma przypadkowymi słowami ujawnił swoje uczucia, ale jej pozostały w ukryciu. Czy naprawdę spodziewał się wzajemności?
– Rozumiem. Wobec tego muszę jeszcze raz prosić o wybaczenie, że zachowałem się niestosownie. Naturalnie, pani, nie możesz mi odpowiedzieć w sposób, jakiego bym oczekiwał skoro dałaś już taką odpowiedź komuś innemu.
Anna pojęła nagle z niezwykłą jasnością, że jeśli potwierdzi. Jack odejdzie i nigdy więcej się nie zobaczą. Nie, pomyślała, mniejsza o powód, dla którego mi się oświadczył, przede wszystkim muszę zastanowić się nad swoimi uczuciami. Gdybym tylko umiała je nazwać!
– Nie – stwierdziła stanowczo. – Nie chodzi mi o Ralpha, lecz o siebie. Chcę powiedzieć, panie, że nie mogę dać ci odpowiedzi teraz. Przemyślę twoje słowa i jeszcze wrócimy do tej sprawy.
Jack również potrafił ukrywać swoje uczucia, dlatego Anna nie zauważyła żadnych oznak olbrzymiej radości, jaka go opanowała.
– Przemyśl je więc teraz – poradził. – Porozmawiajmy od razu.
– Nie. Jeśli twoje oświadczyny są szczere, proponuję, żebyś wrócił do Ravensglass i dał mi czas na uporządkowanie myśli.
Wrócić… do Ravensglass, do życia, które już na wpół zapomniał? Bez Anny? Nie wiedząc czy wóz, czy przewóz? Niemożliwe!
– Ile czasu potrzebujesz do namysłu? – spytał ostrożnie. Panna Latimar spojrzała na niego z nieprzeniknioną miną.
Czy naprawdę potrzeba jej czasu na myślenie?… Nagle coś granatowego mignęło przy drzwiach suszarni. Zorientowała się, że lady Katharine wróciła i życzy sobie, by jej podopieczna natychmiast podjęła swoje obowiązki.
– Czeka na mnie Wielka Dama, Jack. Jedź z Bogiem. Będziemy do siebie pisać, a kiedy wrócisz do Greenwich…
– List z północy idzie miesiącami – przerwał jej surowym tonem – a ja nie zamierzam wrócić do stolicy w przewidywalnej przyszłości. Zostanę tu aż do czasu, gdy się namyślisz, pani.
Jeden z dżentelmenów w Greenwich powiedział kiedyś ze śmiechem w obecności Anny: „Hamilton nigdy nie zapomina odwzajemnić przysługi i nigdy nie przebacza obrazy. Każdego swojego posterunku jest gotów bronić do ostatniej kropli krwi. Jego zaciętość przeszła już do legendy!”. Teraz Jack najwyraźniej zamierzał jej tego dowieść, a ona mogła tylko mieć nadzieję, że kieruje się słusznymi powodami.
– Niech tak będzie, Jack – powiedziała. Zawrócili i z powrotem weszli do suszarni.
Życie w Greenwich toczyło się normalnym trybem. W ostatniej dekadzie marca, zazwyczaj mokrego i wietrznego, zaświeciło piękne słońce. Wyraźnie zamierzało zadać kłam ludowej mądrości, jakoby wiosna w Anglii nie przychodziła bez burz.
Anna, która obserwowała budzenie się przyrody do życia i podczas spacerów, i wyglądając przez okno sypialni wychodzące na ogród, spędzała czas dość jałowo, nie czyniąc postępów w myśleniu o poważnych sprawach.