– Ponieważ – odrzekł, pochylając się nad jej stolikiem – lepiej, żeby nie widziano nas razem.
– Więc wejdźmy do środka.
– To by było jeszcze gorsze. Pomyślą, że chcemy się ukryć.
– Czy ktoś nas obserwuje?
– Jasne. – Nie mogła zgadnąć, czy żartuje, czy mówi poważnie. – Widzi pani tego faceta? – wskazał potężnie zbudowanego mężczyznę z ogoloną głową. – Zna go pani?
– Niee…
– A on płynie z nami. To jeden z goryli Raszida.
. – Mam to w nosie!
– O Boże, Janey. – In westchnął, tracąc cierpliwość. – Czy ty wiesz, co oni w swoim kraju robią z cudzołożnicami? Wrzucają je do pustego basenu i kamienują na śmierć.
Janey wciągnęła powietrze, patrząc z przerażeniem, jak łysy olbrzym usiłuje kopnąć kota, który nieopatrznie zbliżył się do niego.
– Nie wierzę ci – oświadczyła, In wzruszył ramionami.
– Właściwie mogę napić się coli. – Poszedł do baru i po chwili powrócił, niosąc szklankę i butelkę. Usiadł tak, żeby rozdzielał ich blat, dodatkowo odsuwając krzesło od stołu. – Porozmawiamy o Monako – oznajmił.
– Nie chcę rozmawiać o Monako.
– Spodoba ci się tam – pociągnął łyk prosto z butelki. – Sklepy, no i kasyna…
Janey pochyliła się ku niemu, opierając łokcie na stole.
– Nie obchodzą mnie sklepy ani ciuchy. Ani nawet to! – Potrząsnęła ręką, na której lśniła bransoletka.
Wypił kolejny łyk, przypatrując się jej zmrużonymi oczami.
– Nie ma takiej dziewczyny, której by nie obchodziły ciuchy. I forsa.
– In – powiedziała Janey miękko – zakochałam się w tobie.
Nigdy wcześniej nie wyznała tego żadnemu mężczyźnie; nie spodziewała się, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Jednak w obecnej sytuacji, na poły nierzeczywistej, słowa same wymknęły się jej z ust. Wyznanie prawdy przyniosło jej ulgę. Gdyby ich dwoje połączyła miłość, jej położenie w jednej chwili uległoby całkowitej zmianie, a ohydne upodlenie zmieniłoby się w romantyczny zawrót głowy. Pobyt na jachcie Raszida stałby się niczym więcej jak anegdotą, którą opowiadaliby swoim dzieciom…
In odwrócił wzrok, a kiedy znów spojrzał na nią, zapytał:
– Co ty robisz na tym jachcie, Janey?
– Nie wiem…
– Kiedy tylko cię ujrzałem, zadałem sobie pytanie: „Czego ona tu szuka?". Rozumiem inne kobiety i wiem, co je tutaj przyciąga. Ale ty, Janey – potrząsnął głową – tobie to niepotrzebne. Uroda urodą, ale ty do tego jesteś inteligentna. Masz coś w głowie. Wracaj do Stanów i zostań lekarzem…
– Lekarzem?
– Czy ktoś wie, gdzie jesteś?
– Mówiłam ci, że praktycznie zostałam porwana…
› – Czy w razie czego ktoś by cię szukał?
– Jasne. Mam rodzinę…
– Większość dziewczyn, które trafiają na ten jacht, nie ma nikogo, kto zauważyłby ich zniknięcie, a jeśli nawet, to nikt by się tym nie przejął.
– In – Janey szarpnęła nerwowo bransoletkę – a co ty robisz na tym jachcie?
– Radzę ci zejść na ląd w Monako. – Nie odpowiedział na pytanie. – Tam będzie to proste. Wróć do rodziny.
– Widziałam, jak Raszid handluje bronią.
In powoli odstawił pustą butelkę na stół. Podniósł się niespiesznie.
– Udam, że tego nie słyszałem. A tobie radzę udawać, że nigdy tego nie powiedziałaś.
– In – szepnęła – jeśli zejdę na ląd w Monako, to czy pójdziesz ze mną? Czy możemy być razem?
Zaśmiał się. Napięcie prysło.
– Lepiej wracajmy już na pokład.
– Możemy być razem? – powtórzyła z uporem. – Wiem, że za mną szalejesz. Widziałam, jak na mnie patrzysz…
– Czyżby? – Zrobił zabawną, skonsternowaną minę. – Muszę się postarać, żeby więcej tak na ciebie nie patrzeć.
W Monako Janey nie zeszła na ląd.
Ta niebezpieczna gra wciągnęła ją bez reszty. Najbardziej fascynowało ją to, że była jednocześnie reżyserem i głównym aktorem własnego przedstawienia. Wmówiła sobie, niczym głupia podfruwajka, że nie zniesie rozstania z łanem. Święcie przekonana, że jest obiektem jego pragnień (zwłaszcza że wcale temu nie zaprzeczył), Janey ze wszystkich sił starała się wzbudzić jego zazdrość. Codziennie wracała na pokład obładowana torbami z logo Diora i Christiana Lacrobe, paradując przed samymi oknami rufówki, gdzie przesiadywał In.
– Jak tam, Janey? – pytał wtedy, przeciskając się obok niej w wąskim przejściu.
– Nie najgorzej – odpowiadała.
– Na zewnątrz, być może, ale oboje wiemy, jak jest naprawdę.
– Jesteś moją miłością, In – szeptała wtedy z ciężkim westchnieniem.
Przed Raszidem, rzecz jasna, musiała skrywać swoje prawdziwe uczucia, ale to tylko dodawało pieprzu całej zabawie. Dzięki tej dwulicowości Janey czuła, że żyje; jej zmysły były tak wyostrzone, że każda chwila wydawała się wyjątkowo udaną sceną z pięknego filmu. Gdy zawitali do Monte Carlo, Janey, wystrojona w długie suknie, towarzyszyła Raszidowi w kasynie. Wszędzie, gdzie się pojawiła, zwracała uwagę mężczyzn, którzy wodzili za nią wzrokiem, próbowali zagadywać, aż w końcu, z właściwą młodości arogancją, Janey uwierzyła, że jest piękna. Dziękowała Bogu za ten dar, nie mogąc wyobrazić sobie okropniejszego losu niż los brzyduli.
Jednej nocy zdarzył się jednak mały wypadek, który nieco nią wstrząsnął.
Było to w klubie Jimmy's, gdzie bawiła się wraz z Raszidem i grupą innych kobiet. Szła właśnie do toalety, kiedy nieznajomy mężczyzna popchnął ją i przyparł do ściany. Czuć było od niego alkohol. Rzucił jej w twarz szyderczym tonem:
– Musisz być niezła, skoro Raszid cię trzyma. Podobno on ma tylko najlepszy towar…
Janey odepchnęła go i uciekła do łazienki. Drżącymi rękami otworzyła torebkę i wyjąwszy szminkę Pussy Pink, starannie umalowała usta. Ulubiona czynność i kolor uspokoiły ją trochę. Była w szoku; na południu Francji roiło się od podobnych kobiet, bez widomych środków utrzymania, lecz w tym kraju nikogo to nie dziwiło. Janey nie dopuszczała do siebie myśli, że aż tak bardzo po niej widać, czym się zajmuje. Obok niej przed lustrem stały dwie atrakcyjne młode kobiety, Amerykanki, sądząc z wyglądu; zauważyła, że ich stroje, choć drogie, nie mogą się mierzyć z jej suknią. Kątem oka dostrzegła, że bacznie ją obserwują, a potem szepczą coś między sobą.
Odwróciła się błyskawicznie, mierząc je wyzywającym spojrzeniem.
– No? – zapytała drżącym z wściekłości głosem. – O co chodzi?
– O nic. – Jedna z Amerykanek wzruszyła ramionami, po czym obie wyszły. Kiedy mijały Janey, dobiegło ją jedno słowo wypowiedziane szeptem: puta, czyli po włosku kurwa.
Na chwilę kompletnie ją zatkało. Czując narastającą panikę, cofnęła się o krok i spojrzała w lustro. A więc było już widać na odległość, kim się stała. Dzisiejszego wieczoru miała na sobie bardzo drogą suknię z kolekcji Thierry'ego Muglera, a do tego złotą bransoletę od Chanel. Ta kreacja do tej pory wydawała jej się elegancka, lecz teraz widziała w niej tylko szyk luksusowej prostytutki. Napełniło ją to takim wstrętem, że omal nie zdarła z siebie wszystkiego. Powstrzymał ją głos rozsądku: piękne stroje i biżuteria są bardzo drogie, dlatego kto chce się w nie stroić (a Janey chciała), musi płacić za to własnym ciałem i urodą, skoro nie może inaczej. Zbudził się też w niej drugi głos, buntowniczy: czym różni się jej zachowanie od postępowania kobiet pokroju Kim, które wychodzą za bogaczy, żeby kupować sobie domy i wieszać w oknach kotary za dwadzieścia tysięcy dolarów? Różnica polega praktycznie na tym, że tamte kobiety mają mężów, a Janey nie…