Wtedy, wyjaśnił George, nadymając się jak balon, Janey zwróciła się do niego z prośbą o pomoc. Pokazała mu list, który dostała od Paradom, i to właśnie podsunęło George'owi pomysł, aby wykupić firmę Dibble'a – każdy wie, że interesy idą najlepiej wtedy, kiedy kupujący dysponuje tajnymi informacjami, których sprzedający nie ma najmniejszej chęci ujawniać. George dał jednak Mimi słowo, że nikt nigdy się o tym nie dowie – nie postawiłoby go to w dobrym świetle, gdyby ludzie dowiedzieli się, że wykorzystał biedną idiotkę pokroju Janey Wilcox, której swoją drogą ogół w obecnej sytuacji niejako współczuł. Jedynymi osobami, które wiedziały o spotkaniu Janey z George'em, byli zatem oni oboje, no i Mimi.
Fakt, że prawda o „scenariuszach porubstwa" ujrzała światło dzienne, nie był bynajmniej zasługą George'a. Całą odpowiedzialność ponosił Comstock Dibble; gdyby zamiast próbować wykiwać George'a Paxtona, przyznał się w porę do wykroczenia, sprawa nigdy nie trafiłaby do gazet.
Szczegóły zdradził George'owi właśnie Scooter Mendelsohn. George opowiedział o wszystkim Mimi, a potem jeszcze kilku innym osobom. Według relacji Scootera, Comstock wezwał go do siebie na dwa dni przed głównym spotkaniem w sprawie wykupu. Mendelsohn był wtedy jeszcze kimś w rodzaju pomocnika asystenta.
Podobno Dibble pocił się tak obficie, że zużywał chusteczki higieniczne całymi pudełkami. Zawsze był postrachem pracowników, lecz od dwóch tygodni nastał terror, jakiego nie pamiętał nikt, osiągając apogeum, kiedy Comstock doprowadził do załamania i łez swojego speca od kontaktu z mediami, twardziela, który zjadł zęby w tej branży, miał pięćdziesiąt pięć lat i, jak mówili, sam kiedyś zasiadał w zarządzie. Scooter słyszał, jak facet szlocha, zamknąwszy się w kiblu; wiedział, że to na pewno on, bo zajrzał pod drzwiami i zobaczył jego charakterystyczne półbuty w stylu swingujących lat trzydziestych. Trudno się zatem dziwić, że szedł do gabinetu szefa jak na ścięcie.
– Przypomnij mi, jak ci na imię – polecił Comstock.
Scooter pracował w firmie od pół roku, ale był zbyt przerażony, żeby się obrazić.
– Scooter.
– Wiesz, jak wygląda okładka scenariusza? – warknął Dibble.
– Jasne… – bąknął Scooter, nie mając bladego pojęcia, dlaczego szef o to pyta.
– Bardzo dobrze. Tu masz listę nazwisk i tytułów. – Comstock wręczył mu kartkę z kilkunastoma żeńskimi nazwiskami. – Weź te scenariusze – wskazał na stosik leżący na biurku – i pozamieniaj okładki. Chwytasz?
Scooter oczywiście nie chwycił, ale bał się przyznać. Wziął scenariusze i szybko wyszedł z gabinetu.
– Te nowe okładki mają być w innych kolorach! – rzucił za nim Dibble.
Mendelsohn wrócił do swojego biurka i wykonał polecenie szefa. Z początku nie zastanawiał się nad tym zbytnio, zwłaszcza że w biurze zaczęły już krążyć plotki, że Dibble zwariował. Jego uwagę zwróciło dopiero ostatnie nazwisko: Janey Wilcox. Z listy wynikało, że napisała ona scenariusz pod tytułem „Zycie modelki". Zabierał się właśnie do przerobienia w ten sposób okładki scenariusza „Chinatown", kiedy nagle zaczął kojarzyć. Przypomniał sobie Janey Wilcox, modelkę Victoria's Secret. Scooter był absolutnie pewien, że nie ma ona nic wspólnego z pisaniem scenariuszy. To była ciężka kpina z całej branży filmowej, że na okładce tak wspaniałego dzieła jak „Chinatown" kazano mu umieścić fałszywe nazwisko i tytuł scenariusza, który nigdy nie powstał. Zwierzył się potem George'owi, że dopiero to go naprawdę ruszyło. Gdyby miał umieścić lipny tytuł na okładce, dajmy na to, „Showgirls", to pewnie w ogóle by się tym nie przejął…
Wychodząc z pracy, Scooter zostawił spreparowane scenariusze na biurku asystentki szefa. Nie mógł przestać myśleć o filmie „Chinatown", toteż wypożyczył go po drodze do domu, a wieczorem objadł się pizzą z mikrofalówki. Przemyślał całą rzecz na nowo. Całe jego życie kręciło się wokół kina. Film był rzeczą świętą; Scooter po prostu żył filmem. Kiedy był małym chłopcem, mam zabrała go po raz pierwszy do kina. Wyświetlano „Wall Street". Od tego momentu Scooter wiedział, że chce pracować przy filmach. Teraz, kiedy myślał o tym, co zrobił na polecenie Comstocka Dibble'a, czuł wyrzuty sumienia, jakby popełnił przestępstwo.
Scooter obejrzał w życiu dość filmów, żeby wiedzieć, że ta sytuacja wymaga od niego podjęcia konkretnej decyzji. Tych, którzy nie postąpili słusznie, w filmie zawsze spotykała kara. W jego przypadku mogło to być zwolnienie albo – co było sto razy gorsze – rozstanie na zawsze z wymarzonym zawodem. Miał więc moralny obowiązek powiedzieć komuś o wszystkim. Tylko… komu?
Siedział w domu, oglądał „Chinatown" i myślał. Nagle olśniło go: przypomniał sobie, że Parador ma być sprzedany. Oficjalnie była to tajemnica, ale całe biuro o tym mówiło, bo każdy bał się stracić pracę. Scooter nie mógł przypomnieć sobie nazwiska faceta, który kupował Parador, ale pamiętał nazwę spółki – Smagma. Zapadła mu ona w pamięć, bo brzmiała złowieszczo, jak żywcem wyjęta z filmu z Bondem…
Przez całą noc nie zmrużył oka. Wstał wcześnie rano i o wpół do ósmej zadzwonił do informacji. Faktycznie, w Nowym Jorku znajdowało się biuro firmy Smagma Enterprises. Scooter zapisał numer i zadzwonił tam na próbę, choć nie spodziewał się o tej porze zastać kogoś w pracy.
Ku jego zaskoczeniu telefon odebrała uprzejma pani o bardzo miłym głosie.
– Smagma Enterprises, słucham?
– Chciałbym… chciałbym rozmawiać z dyrektorem naczelnym – wydukał nerwowo Scooter.
– Z panem George'em Paxtonem? – upewniła się sekretarka. – A czy mogę wiedzieć, kto mówi?
– Dzwonię do państwa po raz pierwszy… – Zająknął się. – Pracuję w Parador Pictures…
– Proszę zaczekać. – Sekretarka nie wydawała się ani trochę zdziwiona faktem, że on, Scooter Mendelsohn, chce rozmawiać z panem Paxtonem.
Po chwili telefon odebrał sam szef. Scooter opowiedział mu o wszystkim…
Przełomowa chwila nadeszła już nazajutrz. Rankiem w biurze Paradom zjawił się George Paxton w towarzystwie sześciu bardzo poważnie wyglądających mężczyzn w garniturach. Comstock Dibble i jego ludzie przeszli z nimi do sali konferencyjnej.
Około czwartej po południu przy biurku Scootera pojawiła się asystentka Dibble'a. Rzuciła na blat stos scenariuszy, tych spreparowanych oraz prawdziwych, zamówionych przez wytwórnię w ciągu ostatnich kilku lat.
– Tyje zrobiłeś – syknęła – to sam je teraz zanieś. Ja się boję.
Chcąc nie chcąc, Scooter musiał wziąć te scenariusze i zapukać do sali konferencyjnej. To, co wydarzyło się później, było jak scena z filmu, lecz o tyle lepsza, że prawdziwa.
– Dziękuję, ee… Scooter – powiedział Comstock, kiedy Scooter położył przed nim scenariusze. To, że przypomniał sobie imię pracownika, świadczyło o tym, jak bardzo stara się zachowywać kulturalnie. Scooter był już przy drzwiach, kiedy zatrzymał go mężczyzna siedzący po przeciwnej stronie stołu konferencyjnego. Był to George Paxton, czego można się było łatwo domyślić, ponieważ siedział na krześle jak na tronie, czując się tu już najwyraźniej jak u siebie.