– Poczekaj, Scooter – powiedział George. – Zostań chwilę i popatrz. Spodoba ci się.
Scooter zerknął na Comstocka. Oczy szefa płonęły furią. Wszyscy w biurze wiedzieli, co oznacza takie spojrzenie: uciekać, gdzie pieprz rośnie. Było jednak jasne, że na tym spotkaniu rządzi George, a Comstock jest bezsilny.
– Bardzo proszę. – Paxton skinął Dibble'owi głową.
– Tutaj mamy – odchrząknął Comstock, pokazując trzymaną w ręce listę – wykaz zamówień z ostatnich trzech lat, a to są – położył dłoń na stosie przyniesionych scenariuszy – gotowe produkty…
– Tak mówisz? – przerwał mu George, studiując uważnie kopię listy zamówień, którą rozdano uczestnikom spotkania. – Jeśli można, chciałbym rzucić okiem na scenariusz autorstwa Janey Wilcox.
– To nie jest wielkie dzieło – uprzedził go Dibble. – Prawdę mówiąc, to kompletne dno. Chciałem dać szansę damie, która oprócz swych szeroko znanych zalet zdradzała jeszcze innego rodzaju, hm… talenty.
Wszystkich to rozbawiło, a Dibble skorzystał z okazji, żeby odwrócić uwagę George'a.
– Scooter – powiedział – bądź łaskaw pokazać panu Paxtonowi scenariusz, który napisał dla nas Darren Star. Ten scenariusz, George – zaznaczył – jest absolutnie genialny…
– Z pewnością. – George uśmiechnął się sympatycznie, składając dłonie. – Ale mnie interesuje scenariusz Janey Wilcox.
– Darren napisał… – Comstock się zająknął.
– Janey Wilcox? – powtórzył George z naciskiem, unosząc brwi.
Wtedy nastąpiła scena, która do tej pory zdążyła już obrosnąć legendą: George wstał, otworzył scenariusz opisany nazwiskiem Janey Wilcox i odczytał z niego słynną kwestię z filmu „Chinatown": „Moja córka, moja siostra, moja córka, moja siostra… ".
Czysta farsa, pomyślała Mimi, patrząc na leżącą na krześle gazetę. Do tej pory nikt nie potrafił zrozumieć, jakim sposobem Comstock mógł postąpić aż tak głupio. George tłumaczył to wszystkim zainteresowanym na niezliczonych obiadach w kameralnym gronie, które zastąpiły obecnie duże imprezy towarzyskie w kalendarzu Paxtonów. Dowodził, że nagłe upadki ludzi, którym do tej pory świetnie się wiodło, nie są niczym niezwykłym, zwłaszcza jeśli mają oni na sumieniu jakieś machlojki. Tacy ludzie, mówił George, kuszą los, podejmując coraz większe ryzyko, a im dłużej to trwa, tym mniej dbają o zacieranie śladów po swoich potknięciach. Wygląda to tak, jakby sami podświadomie chcieli się zdemaskować. Zdaniem George'a, przypadek Comstocka Dibble'a miał wiele niesławnych pierwowzorów w historii, a jeśli się weźmie pod uwagę obecne załamanie na giełdzie, na następców „Ratlerka Dibblerka" nie będzie trzeba zapewne długo czekać…
Mimi spojrzała z westchnieniem na zegarek, zastanawiając się, kiedy wreszcie doktor raczy się zjawić. Czekała już blisko pół godziny…
Ostrożnie uniosła górę od piżamy. Było już co nieco widać; wkrótce trzeba będzie się przyznać, w końcu to już trzeci miesiąc. Dla kobiet w wieku Mimi nie było wskazane rozgłaszać, że jest się w ciąży, dopóki nie zrobiło się pierwszego badania USG – na wypadek gdyby okazało się, że dziecko nie rozwija się prawidłowo i ciążę trzeba usunąć (Mimi nie dopuszczała nawet takiej myśli). Mimo to Janey wiedziała o wszystkim już dwa tygodnie temu, kiedy doszło między nimi do ostatecznej rozgrywki w salonie Christiana Diora.
Mimi spojrzała tęsknym wzrokiem na drzwi w kolorze szpitalnej szarości. Ani drgnęły, choć tak bardzo chciała, żeby w końcu ktoś je otworzył. Żeby się czymś zająć, obejrzała paznokcie. Nie widziała Janey od czasu tamtej kłótni w Paryżu, ale mówiono, że nadal mieszka w Nowym Jorku. Cała Janey; każda rozsądna osoba natychmiast by wyjechała, tak jak Mauve Binchely, która zaszyła się u mamy w Palm Beach, gdzie obie razem odchodziły od zmysłów. Matka Mauve wyznawała staroświecką zasadę, że nazwisko damy pojawia się w gazetach trzy razy: z okazji jej narodzin, zamążpójścia i śmierci. Tymczasem Mauve zaledwie w ciągu dwóch tygodni przekroczyła ten limit o dziesięć. Jako narzeczona (teraz już była narzeczona) Comstocka Dibble'a pojawiała się w prawie każdym artykule, a „Post" ochrzcił ją mianem „apetycznego kąska". Był to dla Mauve kolejny gwóźdź do trumny; zamęczała znajomych pytaniami, co też „oni" chcieli przez to powiedzieć. Zdaniem Mimi dziennikarze, prawdę mówiąc, byli dość łaskawi.
Mimi oparła się o krawędź stołu do badań i zamknęła oczy. Najgorszy los spotkał Janey Wilcox: prasa przezwała ją „modelową prostytutką", choć w zasadzie nie odpowiadało to prawdzie. Janey nie była, ściśle rzecz biorąc, dziwką, a incydent z Comstockiem mógł być wyjątkiem. Jednak ani ona, ani Selden nie mogli nic na to poradzić: jako osoba publiczna Janey musiała znosić wszystko.
A jednak Mimi współczuła jej trochę. Codzienne mieszanie z błotem przez prasę to wątpliwa przyjemność; nie zasługuje na nią nikt oprócz tych osób, które z własnej woli wybrały zawód określany właśnie takimi epitetami. Przykładem była niejaka Sydney Biddle Barrows, znana pod pseudonimem Madame Mayflower. Każdy jednak by się zgodził, że „madame" to ktoś lepszy niż zwykła prostytutka, bo taki przydomek sugeruje głowę do interesów. Tymczasem prawdziwym problemem Janey było to, że nie miała głowy do niczego…
Tak przynajmniej Mimi odpowiadała, kiedy ją pytano, jaka naprawdę jest Janey Wilcox.
Mimi znała ją wystarczająco, żeby domyślić się jej reakcji. Janey prawdopodobnie niczym się nie przejęła i wytłumaczyła sobie zaistniałą sytuację w taki sposób, że wyzwiska zyskały w jej oczach wartość komplementów…
Mimi spojrzała jeszcze raz na zegarek, wspominając ich ostatnie spotkanie u Diora. Janey w żadnym wypadku nie zachowywała się jak normalna osoba, choć właściwie trudno powiedzieć, że w takiej sytuacji istnieje jakaś norma zachowania. Mimi wiedziała jedno: gdyby to ona przed chwilą dowiedziała się od Harolda Vane'a, że na pierwszej stronie „New York Post" nazwano ją dziwką, to wpadłaby w taką histerię, że z całą pewnością nie miałaby sił wsiąść do taksówki i pojechać do Diora. Janey z początku również wyglądała na przerażoną, ale szybko w jej oczach pojawił się ten dziwny, beznamiętny wyraz. Wyglądało to tak, jakby prawdziwa Janey nagle się rozpłynęła, a jej miejsce zajęła mechaniczna lalka…
– Mimi. – Kiedy Janey stanęła w progu przymierzalni, jej głos brzmiał melodyjnie jak zawsze, ale był sztuczny, zbyt wysoki, a w jej oczach czaiło się szaleństwo. Mimi wystraszyła się tak bardzo, że aż podskoczyła, przez co krawcowa wykonująca poprawki, niewysoka Francuzka imieniem Colette, wbiła sobie szpilkę w palec.
Mimi była wstrząśnięta, widząc Janey tutaj. Zerknęła na zegarek i wykrztusiła:
– Janey…!
Stały tak bez słowa, mierząc się spojrzeniem. Każda z nich próbowała odgadnąć, jak dużo wie ta druga…
Mimi wzdrygnęła się na samo wspomnienie tej ohydnej sceny. Położyła dłoń na brzuchu, myśląc o tym, co Janey próbowała zrobić z Zizim. Potrafiłaby wybaczyć jej dosłownie wszystko, łącznie z aferą scenariuszową. Wybaczyłaby jej nawet, gdyby Janey zaciągnęła do łóżka George'a, co, jak podejrzewała, było tylko kwestią czasu, jeśli już nie nastąpiło. Ale Zizi – tego nie mogła jej wybaczyć. Ziziego kochała naprawdę…
Mimi spotkała się potajemnie z Zizim w dniu poprzedzającym wybuch skandalu. Było to w jej pokoju w hotelu Plaża Athenee. Choć Janey sądziła inaczej, Mimi niczego nie zaplanowała. O tym, że Zizi jest w Paryżu, dowiedziała się od Harolda Vane'a, spotkanego przypadkiem tego samego dnia w salonie firmy Hermes, gdzie kupował nowe siodło. Mimi wybrała się tam sama, ponieważ Janey została w hotelu, wymawiając się koniecznością wykonania ważnych telefonów. Harold powiedział, że zatrzymał się razem z Zizim w Ritzu. Za dwa dni mieli wyjechać do Deauville, żeby obejrzeć konie.