Выбрать главу

Od tego czasu upłynęły dwa tygodnie. Janey siedziała, kołysząc nogą, na poręczy kanapy obitej kwiecistym perkalem. Była kompletnie znudzona; zgodnie z wielką tradycją babskiej przyjaźni rozmowa z Wendy codziennie miała niemalże identyczny przebieg.

– To strasznie nużące być uwiązaną w domu – poskarżyła się.

– Wiem, Janey – glos Wendy ociekał współczuciem – ale niedługo stąd wyjdziesz, wspomnisz moje słowa.

– Nie mogę. – Janey westchnęła z irytacją. – Selden by mnie zabił. Zabronił mi nawet podchodzić do okien.

– A co on może ci zrobić? – zakpiła Wendy. – Rozwiedzie się z tobą? Gdyby tego chciał, dawno już by było po sprawie.

– Pewnie masz rację – odparła Janey.

– A gdybyś mu powiedziała, że masz już dość? – zapytała Wendy przebiegle. – To znaczy, że chcesz w końcu wyjść z hotelu.

Wendy też już przejadła się wciąż ta sama gadka. Bardzo by się ucieszyła, gdyby wreszcie coś się wydarzyło, tak żeby Janey mogła przynajmniej uraczyć ją jakąś nowością. Miałaby wtedy co opowiadać kolegom z obsady „Tramwaju" – no i wszystkim swoim przyjaciołom.

– A może wyjdziemy gdzieś… razem? – zaproponowała Janey z ciężkim westchnieniem, jakby nie wierzyła, że to w ogóle jest możliwe. Naturalnie była ona tak samo przebiegłym graczem jak Wendy; wiedziała, że jeśli zostanie zobaczona z ulubienicą prasy, to położy tym samym solidny fundament pod odbudowę swojej pozycji towarzyskiej.

– Oczywiście. Niedługo się umówimy – obiecała Wendy, nie zamierzając dotrzymać słowa, w każdym razie w najbliższej przyszłości. Wydzwanianie do Modelowej Prostytutki (tak za jej plecami nazywali Janey wszyscy znajomi Wendy i ona sama) to jedno, ale pokazywać się z nią na ulicy… Wendy nie była głupia, poza tym jej agent by ją zabił…

Nie chcąc jednak urazić Janey (musiała być dla niej miła, bo ktoś na pewno nakręci film na podstawie jej przeżyć, a Wendy była skłonna przyjąć główną rolę), dodała:

– Bardzo bym chciała się gdzieś z tobą wybrać, ale nie mogę, dopóki gramy. Sztukę wystawiają jeszcze przez sześć tygodni…

– Chciałabym cię w niej zobaczyć – powiedziała Janey.

– Byłoby cudnie! – ucieszyła się Wendy. – Przyjdźcie oboje z Seldenem.

– Gdyby tylko ludzie zechcieli uwierzyć, że naprawdę napisałam scenariusz… – wyjęczała Janey wracając do swojego ulubionego tematu, a Wendy natychmiast pospieszyła z wypracowaną odpowiedzią.

– Więc może po prostu idź po niego? – zasugerowała błagalnym tonem.

– Nie mogę – odparła Janey. – Mówiłam ci, że został w moim starym mieszkaniu, a ja nie mogę ruszyć się na krok z hotelu…

– Daj mi klucze – zaproponowała Wendy. – Ja po niego pójdę.

– Nigdy go nie znajdziesz. – Janey westchnęła głęboko. – Tam jest bajzel nie z tej ziemi. Mój były lokator Zizi, wiesz, ten gracz w polo, żył jak w chlewie. Nie wiem, czy mnie samej udałoby się go znaleźć, a przede wszystkim nie pamiętam, czy on tam w ogóle jest. Najbardziej się boję, że został w tym domku w Hamptons, który wynajmowałam dwa lata temu…

– Wiem, mówiłaś – wtrąciła szybko Wendy – ale jednak…

– Poza tym nigdy nie oddałam żadnej wersji do wytwórni – zakończyła Janey żałośnie – więc nie mam nawet egzemplarza z datą. Ludzie uznają, że napisałam wszystko teraz, po fakcie.

Mam też oczywiście inne powody, pomyślała.

– Cóż, chyba wiesz, co mówisz. – W głosie Wendy brzmiała już lekka irytacja.

Chwila napięcia minęła jednak szybko i telefoniczne przyjaciółki pożegnały się, obiecawszy sobie, że wkrótce skontaktują się ponownie.

Janey ze złością kopnęła stolik. A gdyby jednak dać Wendy klucze do mieszkania? Oczywiście, scenariusza tam nie znajdzie, najwyżej marne trzydzieści stron, ale sam fakt, że będzie go szukać, jest dowodem na to, że takie dzieło istnieje. Oczyma duszy Janey widziała, jak Wendy broni jej w obecności całej obsady „Tramwaju": skoro nie ma żadnego scenariusza, po co Janey wysłała mnie po niego?

Było to jednak zbyt ryzykowne. Gdyby Wendy znalazła nieukończony scenariusz… Janey uznała, że ostrożności nigdy za wiele, a szczególnie w takiej sytuacji. Wstała i wróciła do okna, zerkając ostrożnie przez zasłoniętą firankę. Na ulicy zostało już tylko trzech zziębniętych fotoreporterów, przytupujących na mrozie. Cała trójka wyglądała jak męty: w szkole z takimi chłopakami nikt nie chciałby się przyjaźnić. Codziennie z grupy paparazzich czających się pod hotelem ubywało trzech lub czterech. Po dawnych tłumach pozostało już tylko wspomnienie; w dniu powrotu z Paryża Janey zobaczyła po przeciwnej stronie ulicy co najmniej pięćdziesiąt obiektywów wycelowanych w siebie. Fotografowie czynili taki zamęt, że w końcu policja musiała ustawić barierki, ale to i tak było nic w porównaniu ze sceną na lotnisku…

Janey nie zdawała sobie sprawy, że jest bohaterką aż tak głośnej afery, dopóki nie przeszła przez odprawę celną i nie stanęła w korytarzu prowadzącym do wyjścia z terminalu. Wiedziała doskonale, że delikatnie mówiąc, wpadła w kłopoty, że Selden jest wściekły i może nawet grozić jej rozwodem, ale w tej ostatniej kwestii była akurat całkowicie pewna, że zdoła wybić mu to z głowy – jeśli tylko zechce.

Zatem kiedy w korytarzu, zamiast kierowców limuzyn szukających swoich pasażerów, zobaczyła kłębiący się tłum fotoreporterów, z początku nie domyśliła się, że wszyscy czyhają na nią. Wtem jeden z nich krzyknął: „Jest!" – i zaczęło się. Janey musiała sama pchać wózek z bagażem jak jakaś łajza z New Jersey i nie miała nawet czasu założyć ciemnych okularów…

Dziennikarze zaczęli wykrzykiwać jeden przez drugiego pytania w stylu: „Jaka była największa suma, którą zarobiłaś w łóżku?". Było ich całe mrowie, a światła fleszy dosłownie oślepiały… Sytuacja była przerażająca, ale jednak było w niej coś ekscytującego; Janey pomyślała, że tak na pewno musiała czuć się księżna Diana… Reporterzy otoczyli ją ze wszystkich stron. Wózek utknął w ciżbie. W końcu Janey nie mogła nawet drgnąć. Zasłoniła oczy ręką i zaczerpnęła tchu, żeby wrzasnąć z całych sił…

Wtedy zobaczyła przed sobą marynarkę w prążki i poczuła, że ktoś chwyta ją za ramię i wyciąga z tłumu; jednocześnie drugi nieznajomy mężczyzna złapał rączkę wózka z jej bagażem i popchnął go przed sobą niczym kosiarkę do trawy, wycinając szerokie przejście przez zgraję paparazzich. W mgnieniu oka znaleźli się na zewnątrz. Stało tam pięciu policjantów, a przy krawężniku była zaparkowana długa czarna limuzyna z ciemnymi szybami. Mężczyzna w garniturze w prążki wepchnął Janey na tylne siedzenie, wsiadł za nią i zatrzasnął drzwi. Tłum fotografów okrążył samochód, nie przestając wrzeszczeć i pstrykać zdjęć. Nieznajomy – starszy facet, nawet przystojny, choć w ten tradycyjny, bezbarwny sposób, który sugeruje absolutny brak wyobraźni – pochylił się do kierowcy.

– Ruszaj, Chester! – rozkazał.

– A bagaż, proszę pana?

– Ronald się nim zajmie. Uciekajmy stąd, zanim zabiorą się do wybijania okien…

Samochód ruszył z piskiem opon. Janey opadła na siedzenie. Głosy ucichły, a nieznajomy odwrócił się do niej, wyciągając rękę.

– Przy okazji: jestem Jerry Grabaw, twój nowy agent – przedstawił się. Mówił z lekkim brooklyńskim akcentem. – Wynajął mnie twój mąż. – Po chwili dodał, krzywiąc usta w ironicznym uśmiechu: – Gratuluję. Teraz jesteś naprawdę sławna.