Выбрать главу

Zamiast odpowiedzieć, Janey wbiła w niego wystraszony wzrok.

Wyjrzawszy ponownie przez zasłonięte hotelowe okno, zauważyła, że na ulicy stoi już tylko dwóch fotografów, lecz mogło to oznaczać, że wysłali jednego po coś do jedzenia. Janey opuściła zasłonę i spojrzała na stos wycinków w kącie pokoju. To prawda; była teraz sławna i to bez najmniejszej zasługi Jerry'ego Grabawa.

Wiedziała, że Selden płaci mu mnóstwo forsy, jednak dotąd Jerry nie chciał wziąć pod uwagę żadnej z „teorii", które podsuwała mu Janey. A były one przeróżne: jedna na przykład obarczała winą za jej nieszczęście George'a Paxtona.

– Ciekawa hipoteza – przyznał Jerry bez mrugnięcia okiem. W tym swoim prążkowanym garniturze wyglądał bardziej jak konserwatywny biznesmen niż jak agent gwiazdy, pomyślała Janey, i tak też się zachowywał. – Myślę jednak, że w świetle obecnych faktów lepiej zrzucić odpowiedzialność na Comstocka Dibble'a.

– George to mój przyjaciel, Janey – powiedział Selden z naciskiem, jakby naprawdę sądził, że mogła o tym zapomnieć. – Dlaczego miałby…

Janey już miała mu powiedzieć dlaczego, lecz na widok miny męża ugryzła się w język. Wyznanie mu całej prawdy w takim momencie nie byłoby najrozsądniejszym posunięciem. Gdyby się dowiedział, że od początku Janey za jego plecami prosiła George'a o pomoc, że chciała go nakłonić do wyłożenia funduszy… A gdyby zaczął się domyślać, jakich argumentów użyła… Na to nie mogła pozwolić.

Ponownie zerknęła przez firankę. Jerry polecił jej zasłaniać szczelnie okna i nawet się do nich nie zbliżać. Ostrzegał, że paparazzi używają teleobiektywów, którymi można zrobić zdjęcie ze stu metrów przez szybę. Niepotrzebnie się męczył; Janey nie miała najmniejszego zamiaru dać się sfotografować w takim stanie. Od dwóch tygodni chodziła w tym samym ubraniu. Po co się stroić, skoro nie ma komu się pokazać? Zaciekawiło ją, ilu fotografów zjawi się jutro. Dwóch? Jeden? Może żadnego? Powoli dają za wygraną. Nawet w dzisiejszym numerze „Post" nie napisano o Janey prawie nic. To może oznaczać, że jej historia zaczyna się ludziom nudzić…

Odwróciła się od okna. Nie miała pojęcia, co ze sobą począć. Z nudów zaczęła przeglądać żurnal, choć czytała go już przynajmniej trzy razy i znała na pamięć nawet teksty reklamówek. Rzuciła ze wstrętem pismo na stolik. Selden wracał z pracy dopiero o szóstej.

Czym się zająć do tej pory? Mogła zadzwonić do Jerry'ego i poprosić, żeby kupił jej nowe czasopisma, a nawet – książkę. Jednak czuła się zbyt rozkojarzona, żeby skupić się na czymś tak wymagającym jak książka. Telewizji też miała już po dziurki w nosie.

W ogóle wszystkiego mam dość, pomyślała z rozgoryczeniem.

Zaczęła przechadzać się po salonie, który wcale nie był duży. To nie było tak, że nie chciała wyjechać z Nowego Jorku; marzyła o podróży do Europy albo urlopie na ranczu w Montanie, nic z tego jednak nie wyszło, bo Selden, pomimo rodzinnych kłopotów, musiał codziennie być w pracy, a nie ufał jej na tyle, żeby puścić ją samą. Jak długo miał więc trwać ten areszt domowy? Dwa tygodnie? Miesiąc? Pół roku…?

Wyjrzała przez okno jeszcze raz. Nagle naszła ją myśclass="underline" a może by wreszcie ruszyć się stąd? Fotografów już prawie nie ma… Wendy miała rację: wcześniej czy później trzeba będzie wyjść. Czemu więc nie dziś?

Pytanie: dokąd i z kim? Spojrzała na zegarek – dochodziło południe. Normalnie o tej porze wybierałaby się właśnie na lunch do Dingo's… Otóż to. Tak właśnie należało postąpić.

Restauracja Dingo's nadawała się idealnie dlatego, że przychodziło tam akurat tyle liczących się osób, ile było potrzeba Janey: nie za mało i nie za wiele, tak aby jej pojawienie się w mieście nie przeszło bez echa, a jednocześnie nie zostało odebrane jako manifestacja. Oczywiście był to ryzykowny manewr. Co będzie, jeśli Janey nie dostanie swojego stolika? A jeśli w ogóle jej nie wpuszczą? O tym nie ma mowy – Wesley ją uwielbia; przecież to ona zapewniła lokalowi klientelę…

Ale z kim się tam wybrać? Janey myślała gorączkowo, drapiąc strup na palcu wskazującym. W grę wchodziła praktycznie tylko jedna osoba: Patty. Na pewno spróbuje się wykręcić, trzeba więc będzie ją przycisnąć.

No i najważniejsza kwestia: w co się ubrać?

Osoba powracająca w kręgi towarzyskie musi wyglądać idealnie. Janey rzuciła się biegiem do szafy, myśląc o czerwonym tweedowym kostiumie Luca Luca z pięknym futrzanym kołnierzem… Do tego czarne perły, pierścionek zaręczynowy z sześciokaratowym brylantem i obrączka od Tiffany'ego, wysadzana brylancikami – czy komuś może przyjść do głowy, że tak wygląda prostytutka?

Nagle doznała olśnienia. Biel! Koniecznie musi wystąpić w bieli. Biel to kolor czystości. Biel oznacza niewinność i cnotę… Kłopot w tym, że wszystkie jej białe rzeczy to były stroje na lato – wszystkie z wyjątkiem tej lateksowej mini od Korsa, tej, którą włożyła na kolację u Dodo i Marka Macadu… Janey na chwilę zamarła bez tchu, zaszokowana własną śmiałością. Czy starczy jej odwagi, żeby tak się pokazać? Szybko uznała, że tak, a radosne podniecenie zrobiło resztę. Pobiegła do szafy po sukienkę. To będzie szok. Kreacja była wręcz zuchwała, ale dzięki niej wszyscy zrozumieją, że Janey Wilcox nie dba o to, co się o niej myśli. Na wierzch będzie pasować biały wełniany płaszcz, a na głowę – biały kaszmirowy szal, do tego ciemne okulary…

Czas zająć się makijażem. Janey poszła do łazienki. Już tak dawno się nie malowała, że pokojówka upchnęła jej kosmetyczkę w szafce z lekarstwami. Janey wyszarpnęła ją z półki, a wtedy nastąpiła katastrofa: ostatnia szminka z serii Pussy Pink wpadła do wanny i pękła w zderzeniu z twardym marmurem. Janey aż krzyknęła ze zgrozy.

Podniosła połamaną różową zakrętkę, zastanawiając się, co też to może oznaczać. Szminka była do niczego: nie można jej tak nosić, bo na pewno się wysunie i pobrudzi wszystko w torebce. Janey wyrzuciła potrzaskane szczątki do małego kosza na śmieci. Uznała, że wcale nie musi to być zły znak. Można to przecież było odczytać jako koniec dawnego życia i początek nowego, lepszego.

Selden Rose siedział w swoim gabinecie, wpatrując się w leżący przed nim kontrakt.

Pracował nad nim od miesięcy. Kontrakt dotyczył scenariusza serialu o rodzinie prowadzącej nielegalne kasyno w piwnicy domu na Upper East Side. Autor, znany dramaturg, nie napisał na razie ani słowa, ale i tak wokół projektu powstał już niemały szumek. Teraz, kiedy umowa była na ukończeniu, Selden zamierzał pozyskać do obsady Wendy Piccolo. Chciał zaproponować jej rolę córki: pięknej, nieposłusznej, wzbraniającej się przed małżeństwem. Ale praca ostatnio w ogóle mu nie szła. Nie mógł nawet skupić się na słowach, które miał przed samym nosem… Sam fakt, że umowa dotyczyła scenariusza, przypominał mu o kłopotach z Janey. Westchnął ciężko i odsunąwszy dokument na bok, wstał zza biurka. Wyjrzał przez okno. Śródmieście kryło się pod ciężkimi chmurami; w oddali ledwie majaczyły srebrzyste kontury bliźniaczych wież…

Selden spojrzał na zegarek. Minęła już jedenasta trzydzieści. Był do tyłu z pracą, a musiał iść na lunch z szefem. Czekało go prywatne spotkanie z Victorem Matrickiem w jadalni reprezentacyjnej. Żałował, że nie ma sposobu, aby je przełożyć. W zasadzie najchętniej w ogóle by się z tego wykręcił, ale to oczywiście było niemożliwe. Sekretarka Victora już tydzień temu ustaliła termin z jego sekretarką, a dziś rano dzwoniła, żeby potwierdzić spotkanie.

Od momentu przejścia do Splatch Verner Selden został zaproszony na lunch z szefem tylko dwa razy: kiedy Victor rozważał powierzenie mu kierownictwa Movie-Time i drugi raz, kiedy Selden przyjął to stanowisko. Nie był jednak zdziwiony, że Victor zaprasza go akurat teraz. Splatch Verner zyskał ostatnio spory – i absolutnie niepożądany – rozgłos.