Nie miał pojęcia, co usłyszy od szefa, ale nie spodziewał się niczego przyjemnego.
Od rana nie dawało mu to spokoju. Rozważył każdy możliwy scenariusz rozmowy z Dziadkiem, ale i tak ostatecznie doszedł do wniosku, że znów jest na straconej pozycji. Tak właśnie wyraził się w rozmowie z matką. Pani Rose dzwoniła do syna z dokładnością zegarynki co trzeci dzień o piątej po południu, żeby sprawdzić, czy zaszły jakieś „nowe komplikacje", o których musiała wiedzieć z wyprzedzeniem.
Za dziesięć dwunasta Selden pojechał windą na czterdzieste drugie piętro, po czym przeszedł korytarzem do prywatnej windy, która była zarazem jedynym wejściem do orlego gniazda Victora na czterdziestym trzecim. W windzie zamiast przycisku był interkom. Selden nacisnął maleńką srebrną dźwigienkę u dołu urządzenia. Odebrała jedna z trzech sekretarek szefa.
– Słucham?
– To ja, Selden Rose. Victor zaprosił mnie na lunch…
– Dzień dobry, Selden – odpowiedziała wesołym tonem. – Wejdź.
Drzwi windy się otworzyły.
Jazda piętro wyżej trwała trzy sekundy. Sekretarka Victora czekała przy drzwiach windy.
– Cześć, Selden. – Uśmiechnęła się do niego. – Pan Matrick rozmawia przez telefon. Za pięć minut skończy. Zaprowadzę cię do jadalni.
Prowadził tam długi, wąski korytarz. Jego ściany były pomalowane na niebiesko i ozdobione malowidłami w złoconych ramach. W korytarzu było kilkoro drzwi w głębszym odcieniu błękitu, z wykończeniem odpowiadającym kolorystycznie ścianom. Sekretarka zatrzymała się w połowie korytarza i otworzyła jedne z błękitnych drzwi. Selden wszedł do środka.
– Życzę smacznego – powiedziała. Już miała wyjść, kiedy nagle przypomniała sobie o czymś. – Twoje menu. – Podała mu niewielką białą kartę z konturem w kolorze błękitnych drzwi.
– Dziękuję – powiedział Selden. Wszedł dalej, rzucając okiem na kartę. Na dzień dzisiejszy szef kuchni przygotował lodową sałatę z kalifornijskimi pomidorami w przybraniu z niebieskiego sera maytag, jako danie główne – świeżą angielską solę, smażoną, ze szparagami i młodymi ziemniakami, a na deser ciasto orzechowe i lody waniliowe domowej roboty.
Pyszności, pomyślał Selden ponuro. Rozejrzał się po jadalni, odruchowo składając kartę i chowając ją do kieszeni.
Dołożono wszelkich starań, aby gość miał wrażenie, że jest w europejskiej restauracji, a nie w niewykończonym budynku na skraju Columbus Circle. Rząd przeszklonych drzwi balkonowych ukazywał taras ze sztucznie kształtowanym ogrodem, w tej chwili zasypany śniegiem. Na ścianach pyszniła się boazeria, a środek sali zajmował długi stół otoczony rzeźbionymi krzesłami. Leżały na nim dwa nakrycia. Wyjątek stanowił olbrzymi płaski ekran plazmowy na ścianie naprzeciwko drzwi, umieszczony tam najwidoczniej po to, aby pokazywać gościom najnowsze produkty Splatch Verner podczas konsumpcji dań przygotowanych przez prywatnego pięciogwiazdkowego szefa kuchni.
Oba nakrycia znajdowały się na końcu stołu, w miejscach zwróconych do ekranu: jedno na wprost niego, u szczytu stołu, drugie nieco obok. Selden zajął krzesło naprzeciwko tego drugiego.
Spojrzał na ekran, wzdychając głęboko.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ekran ożył. Oczom Seldena ukazało się studio telewizyjne, a w nim całkiem przyjemny facet w średnim wieku. Był to „The Jerry Springer Show". Selden westchnął ponownie. Dziadek był znany ze swojej manii: zapraszał do siebie poszczególnych dyrektorów firmy i raczył ich odcinkami tego programu, po czym nieodmiennie następował wykład o miejscu i roli rozrywki telewizyjnej w kulturze amerykańskiej. Dziś padło na Seldena, który nie znosił programu Jerry'ego Springera, ale mimo wszystko zaczął oglądać, wiedząc, że zostanie później odpytany.
Na ekranie widać było odrażającego młodego mężczyznę o krostowatej twarzy i rzadkich długich włosach związanych z tyłu głowy. Po chwili pojawiła się niebrzydka blondynka (Selden momentalnie uznał, że jest ona za ładna dla Pana Krosty) i ni stąd, ni zowąd zaczęła wydzierać się na niego. Następnie dołączyła do nich dziewczyna w różowym topie bez rękawów, która z kolei zaczęła krzyczeć na blondynkę. Akcja była całkowicie niezrozumiała; nawet dialogi były nieczytelne, bo obie dziewczyny obrzucały się wyzwiskami, które realizator pracowicie zagłuszał.
Następnie Blondyna popchnęła Różową. Wtedy do akcji wkroczyli dwaj krzepcy panowie w typie ochroniarzy; po ich minach znać było, że brali udział w takim przedstawieniu zdecydowanie zbyt wiele razy. Rozdzielili antagonistki – Blondyna natychmiast zaczęła od nowa wrzeszczeć na Pana Krostę, a Różowa, zwróciwszy się w stronę publiczności, ściągnęła swój top. Nagie piersi zdążyły jednak tylko mignąć; szybko zakryto je czarnym paskiem. Selden westchnął raz jeszcze, poklepując się po głowie.
Po chwili zreflektował się i opuścił rękę. Bez względu na jego kłopoty, włosy długo nie zniosą takiego traktowania i wkrótce zaczną wypadać, jakby jeszcze tego mu brakowało.
Wtedy do jadalni wszedł Victor Matrick.
Selden wstał.
Victor Matrick był wysoki, średniej budowy ciała. Pomimo swoich lat (niektórzy dawali mu ponad osiemdziesiątkę) wyglądał jak okaz zdrowia, miał bujną siwą czuprynę i rumiane policzki. Był znany z tego, że potrafi być całkowicie bezceremonialny. Po wejściu do jadalni – chodził lekko zgarbiony, co jest typowym nawykiem u ludzi wysokich – poklepał Seldena po plecach, po czym ujął jego dłoń w obie ręce i potrząsnął.
– Selden. – Pokiwał głową. – Selden Rose. Dziękuję, że zechciałeś przyjąć moje zaproszenie.
Nie miałem specjalnego wyboru, pomyślał Selden z goryczą.
– Usiądziemy? – zapytał Victor, zajmując miejsce u szczytu stołu.
– Za chwilę podadzą pierwsze danie. Mamy tu punktualną obsługę…
– Bez wątpienia – bąknął Selden. Odczekawszy chwilę, usiadł.
Victor Matrick podniósł z talerza serwetkę i rozłożył.
– Jak podoba ci się ten program? – Skinął głową w kierunku ekranu.
– Właściwie…
– Na pewno uważasz, że to tragedia. Nie ty jeden. – Victor Matrick pokazał w uśmiechu komplet idealnie białych, równiutkich zębów, wyraźnie sztucznych. – Sam tak myślałem, więc wiem, co czujesz… Ale przyszedł czas, kiedy zacząłem się nad tym zastanawiać.
– Kiwnął swoją wielką, siwą głową; widać było jak na dłoni, że ta przemowa nie jest wygłaszana po raz pierwszy. – Kiedy coś mnie gryzie, zawsze dużo nad tym myślę, wiesz czemu? Ponieważ starając się odgadnąć, dlaczego coś nie daje ci spokoju, można dokonać naprawdę niezwykłych odkryć. I tak doszedłem do następujących wniosków. – Victor oparł łokcie na stole, unosząc palce wskazujące obu dłoni. – Chcesz, żebym cię z nimi zapoznał?
Selden pomyślał drwiąco, że nie wolno mu nie chcieć. Nie miał innego wyjścia, jak tylko skinąć z zapałem głową.
– Sprośność – powiedział Victor.
– Sprośność? – Selden wolał się upewnić.
– Sprośność – przytaknął szef. – Najbardziej podstawowa forma rozrywki. Liczy sobie miliony lat i zapewne pamięta czasy, kiedy człowiek dopiero zaczął myśleć, jak by się tu rozerwać. Przyjrzyj się tej publiczności. – Selden musiał ponownie zerknąć na ekran. – Czterysta lat temu, niedługo przed wybuchem rewolucji francuskiej, na widowni zasiadali tacy sami wieśniacy i rzucali pomidorami w aktorów…
– Wydaje mi się – zaryzykował Selden – że rewolucja francuska była dwieście…
– Nigdy nie byłem mocny z historii – odparł Victor Matrick – zresztą jak większość współczesnych ludzi. Żadna różnica! Spójrz na nich – powiedział władczym tonem. – Dziwolągi, głupki, prostacy… Są wśród nas od zawsze i od zawsze odgrywają własną rolę w społeczeństwie. Przyjrzyj się tym facjatom – zachęcił. – Widzisz w nich choćby cień inteligencji? Jakąś głębię, ślad moralności?