Выбрать главу

Selden musiał przyznać, że faktycznie nic takiego nie znajduje.

– Nie przejmuj się. – Victor Matrick klepnął go pocieszająco po plecach, jakby był wyrozumiałym ojcem, a Selden synem, którego właśnie wyrzucono ze szkolnej drużyny. – Bóg stworzył najróżniejszych ludzi i nie nam ich osądzać.

Seldenowi zaczynała już świtać nadzieja, że oprócz wykładu na temat programu Jerry'ego Springera nic złego go nie czeka. Niestety, w tym właśnie momencie żarty się skończyły.

Victor wyprostował się na krześle i skrzyżował ramiona na piersi. Selden skulił się w środku, oczekując kazania na temat efektywności swojej pracy w ostatnim okresie, ale szef najwidoczniej chciał jeszcze porozmawiać o programie.

– Wiesz, jaka jest różnica pomiędzy nimi, wygłupiającymi się do kamery, a nami, czekającymi na pyszny obiad w reprezentacyjnej jadalni koncernu Splatch Verner?

Selden, tknięty przeczuciem, że na to pytanie nie należy odpowiadać, wydał z siebie tylko wieloznaczne mruknięcie.

– Różnica nie polega na tym – pouczył go Victor – że my jesteśmy lepsi, a oni gorsi. Chodzi o to, że oni muszą robić to, co robią, a my nie. Oni nie mają rozeznania, bo brakuje im inteligencji. Nam nie. Zatem dopuszczalne jest, że zajmują się dostarczaniem masowej publiczności, nazwijmy to, prostych form rozrywki. Tymczasem dla nas, pracowników reprezentujących firmę Splatch Verner, jest to nie do przyjęcia. – Tu przerwał na chwilę. – Spodziewam się, że rozumiesz, o czym mówię?

Selden przełknął ślinę.

– Tak, panie Matrick, rozumiem.

Mimo wszystko czegoś jednak tu nie rozumiał.

– Tak też sądziłem – powiedział Victor.

W tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł młody człowiek w stroju kelnera, niosąc talerze z sałatkami.

– Michael – powitał go Victor. – W samą porę.

Kelner imieniem Michael postawił talerze na stole. Selden spojrzał z rozpaczą. Nie czuł się na siłach, żeby wmusić w siebie choćby połowę tego, co mu podano. Wziął do ręki serwetkę i przyłożył ją do ust.

– Ale czy w takim razie ci ludzie są szczęśliwi? – zapytał, czując, że powinien coś powiedzieć.

– Słucham? – Victor spojrzał na niego. – Kto taki?

No to wpadłem po same uszy, pomyślał Selden.

– Tamci… – wyjaśnił. – Ci, którzy grają u Springera.

– Och, Selden… – Victor westchnął z zakłopotaniem, a potem, zupełnie niespodziewanie, w jego oczach błysnęło spojrzenie pełne tak bezbrzeżnego smutku, że Seldenowi zrobiło się słabo. – A jak sądzisz?

Selden nie odpowiedział. Przyglądał się, jak Victor nabiera na widelec porcję lodowej sałaty i zaczyna przeżuwać, nie spuszczając z niego oka. Spróbowałby coś zjeść, gdyby nie to niemiłe przeczucie, że szef jeszcze z nim nie skończył.

Jak się okazało, przeczucie go nie myliło.

Victor przełknął, popił wodą i rzekł prosto z mostu:

– Musisz coś zrobić ze swoją żoną.

– Z moją żoną? – zapytał Selden piskliwie.

– Z twoją żoną. – Victor skinął głową. Jego dziąsła były oblepione nitkami niebieskiego sera. Seldenowi zrobiło się niedobrze.

Przez chwilę trwała cisza. Selden gorąco pragnął zapaść się pod ziemię albo jeszcze lepiej, wyobraził sobie nagle, żeby Victor zjadł go zamiast obiadu. W całości. To mu się spodobało. Chciał, żeby Victor pożarł go jak lew. Nie, nie jak lew. Jak aligator. Lwy tylko rozszarpują zdobycz na sztuki, a aligatory najpierw topią ofiarę, a potem dopiero ją jedzą.

Tymczasem Victor na nowo powrócił do oglądania programu, a Selden, chcąc nie chcąc, musiał zrobić to samo. Wydało mu się to najokropniejszą z tortur. Wysokie piknięcia zagłuszające niecenzuralne słowa smagały go niczym elektrowstrząsy, dławiąc marne resztki inicjatywy, którą jeszcze odczuwał. Zastanawiał się, czy naprawdę upadł aż tak nisko, że będzie siedział tutaj jak kołek i nie odważy się wystąpić nawet słowem w obronie własnej lub Janey – bądź co bądź, jego żony?

– Panie Matrick? – zagadnął, odchrząknąwszy.

– Słucham? – zapytał Victor. Jego twarz wyrażała czystą życzliwość, niczym współczesne obrazki przedstawiające Świętego Mikołaja.

– Moja żona… to znaczy Janey… twierdzi, że to ona jest poszkodowana – powiedział Selden z ociąganiem. Faktycznie, usłyszał od niej coś takiego, choć nie mógł się domyślić, czy to prawda, czy świadome przeinaczenie faktów. – Mówi, że napisała scenariusz…

– Jeśli to prawda i twoja żona rzeczywiście jest niewinna – powiedział Victor, swoim zwyczajem bez ogródek – to gdzie jest ten scenariusz?

Na to pytanie Selden nie miał odpowiedzi.

– Widzisz, Selden – kontynuował Victor – sytuacja jest prosta. Nie potrafisz sobie poradzić z kobietą pokroju Janey Wilcox… – Na widok miny Seldena podniósł rękę, dając znak, że jeszcze nie skończył. – To nie jest zarzut – podjął szczerym tonem – ponieważ prawda jest taka, że firma Splatch Verner też sobie z nią nie poradzi. – Przerwał. – To był zły wybór, Selden – zakończył. – Będziesz musiał się jej pozbyć.

Selden milczał. Poczuwszy suchość w ustach, napił się wody. Victor powrócił do jedzenia. Po chwili jednak odłożył widelec i otarłszy usta serwetką, zwrócił się do Seldena z taką miną, jakby wręczał mu prezent gwiazdkowy:

– Ma się rozumieć, dostaniesz dwa tygodnie do namysłu.

Dopiero wtedy do Seldena dotarło, co Victor chciał mu powiedzieć.

Został zmuszony do wyboru pomiędzy żoną a pracą.

Historia Janey Wilcox była oczywiście tylko jednym krótkim wątkiem w nieustającej sadze ludzkich działań i ambicji, wysiłków i przedsięwzięć, w nieskończonej opowieści o triumfie i porażce, którą snuje bez przerwy miasto Nowy Jork. Jest to zarazem najwspanialsze miejsce na świecie i, czasami, najbardziej przygnębiające; miasto, które w przedziwny sposób nigdy się nie zmienia. Tej właśnie osobliwości Nowego Jorku Janey zawdzięczała nagłe poczucie bezpieczeństwa, które ogarnęło ją, kiedy wkraczała dumnie do restauracji Dingo's o wpół do drugiej; miała wrażenie, że nic się nie zmieniło, że jest tak, jakby cały ten skandal nigdy się nie wydarzył.

U drzwi jak zwykle panował tłok. Słychać było entuzjastyczne powitania znajomych, którzy widzieli się nie dalej jak zeszłego wieczoru na przyjęciu; całkiem otwarcie gapiono się na gości siedzących przy stolikach; nie brakło nawet nieodłącznych przyjezdnych, którzy przeczytali o Dingo's w słynnym dorocznym przeglądzie Tima Zagata, ale zobaczywszy lokal na własne oczy, mieli wrażenie, że omyłkowo trafili do przedsionków piekieł. Janey, w ciemnych okularach i kaszmirowym szalu skrywającym jej słynne blond włosy, wzbudziła tylko przelotną ciekawość kilku osób. Utwierdziło ją to w przekonaniu, że słusznie postąpiła, przychodząc dziś tutaj.

Za to Patty długo nie dawała się namówić. Ze wszystkich sił usiłowała wyperswadować siostrze ten pomysł, aż w końcu Janey musiała zagrozić, że się zabije, jeżeli nie wyjdzie w końcu z hotelu. Patty oczywiście jej nie uwierzyła, ale skapitulowała, mówiąc, że skoro Janey naprawdę tak na tym zależy…

– To jest bez sensu – skomentowała, przedarłszy się przez tłum.

– Będzie bardzo miło – upierała się Janey. – Tutaj zawsze jest miło.

Zdjęły płaszcze i zostawiły je w szatni. Janey zerknęła przez szybę oddzielającą holi wejściowy od pierwszej sali dla gości. W Dingo's były dwie sale, rozdzielone barem; pierwsza, od frontu, stanowiła to wyjątkowe miejsce, w którym trzeba się pokazać. Każdego dnia bar był oblężony przez podekscytowanych klientów czekających na miejsce w pierwszej sali. Nie doczekawszy się, musieli się zadowolić o wiele gorszym stolikiem w drugiej, gdzie można było zobaczyć tylko zwyczajnych ludzi, takich jak oni. Pierwsza sala była zarezerwowana dla śmietanki nowojorskiej: honorowych gości spoza miasta, znakomitości z towarzystwa, rekinów biznesu, magnatów medialnych, wydawców czasopism, ludzi z branży rozrywkowej i innych, o których aktualnie się mówiło i pisało. Lecz nawet to siódme niebo mieściło wydzielony eden, dostępny nielicznym: sześć boksów, po trzy po każdej stronie sali. Boksy po prawej, bliżej drzwi, były nieco mniej cenione niż te po lewej stronie, a znowu spośród tych po lewej największym presjtiżem cieszył się boks środkowy. Janey gościła w nim kilka razy, ale najczęściej czekało na nią miejsce w pierwszym boksie od lewej, który uważała za własny. Znajdował się najbliżej okna, co było dlatego korzystne, że można się w nim było pokazać również przechodniom.